Futurystyczne wizje ujęte w serialu Black Mirror okazywały się na tyle prorocze, że podczas globalnego lockdownu hiszpańscy studenci przygotowali szokującą propozycję kampanii, zapowiadającej szósty sezon. Przybrała ona formę plakatów-luster z jasnym przekazem: wszyscy staliśmy się bohaterami tego serialu.
Twórca Black Mirror Charlie Brooker mógł przewidzieć wprowadzenie chińskiego systemu oceny obywateli albo chipu Muska, ale nie był jednak pierwszym wizjonerem science fiction. Nawet o takim e-papierosie pisano już w latach pięćdziesiątych...
Na literaturze Stanisława Lema wychowały się całe pokolenia miłośników sci-fi. Polak znaczył dla tego gatunku równie wiele jak H.G. Wells, sprzedał dziesiątki milionów książek, dorobił się największej liczby tłumaczeń spośród wszystkich naszych pisarzy i raczej załapałby się na Nobla, gdyby nie Miłosz. Jego koncepcja literatury zakładała, że fantastyka naukowa pokazuje to, co jest mało prawdopodobne, lecz jednak w zasadzie ziszczalne, imituje bowiem ona ontologię realnego świata i uempirycznia cuda. Oznacza to mniej więcej tyle, że futurystyczne baśnie powinny być raczej osadzone w świecie nauki, a nie fantazji. Uprawdopodobnianie cudów szło Lemowi całkiem nieźle, skoro już w 1961 roku niejako przepowiedział wejście na rynek czytników e-booków w Powrocie z gwiazd. - Książki to były kryształki z utrwaloną treścią. Czytać można je było za pomocą optonu. Był nawet podobny do książki, ale o jednej, jedynej stronicy między okładkami. Za dotknięciem pojawiały się na niej kolejne karty tekstu - pisał Lem sześćdziesiąt lat temu (!).
Takich strzałów miał więcej. Zdolnością jasnowidzenia wykazał się także w Dialogach, gdzie opisywał coś na kształt Internetu; na długo przed tym, zanim komukolwiek śnił się nawet ARPANET, bezpośredni przodek internetu: wskutek stopniowego zrastania się wszystkich informatycznych maszyn i banków pamięci powstaną kontynentalne, a potem nawet planetarne sieci.
Sięgając po tablet można poczuć niepokojące mrowienie, kiedy przywoła się w pamięci fragment z Obłoku Magellana, w którym Lem nie tylko wyobrażał sobie tę czynność, ale też dorzucił do tego projekcję serwisu streamingowego: specjalnie wiele trudu pochłonęło przełożenie na język współczesny dzieł odziedziczonych po kulturach starożytnych, dla umieszczenia ich w Bibliotece Trionowej. Ten gigantyczny zbiór tworów umysłowości ludzkiej posiada urządzenia umożliwiające każdemu mieszkańcowi Ziemi doraźne korzystanie z dowolnej, byle utrwalonej w jednym z miliardów kryształów informacji, a to dzięki prostemu urządzeniu radiotelewizyjnemu. Posługujemy się nim dziś, nie myśląc wcale o sprawności i potędze tej olbrzymiej, niewidzialnej sieci opasującej glob; czy w swej pracowni australijskiej, czy w obserwatorium księżycowym, czy w samolocie — ileż razy każdy z nas sięgał po kieszonkowy odbiornik i wywoławszy centralę Biblioteki Trionowej wymieniał pożądane dzieło, by w ciągu sekundy mieć je już przed sobą na ekranie telewizora.
To był rok 1955. Dopiero kilka lat wcześniej klepnięto u nas ustawę o powszechnej elektryfikacji wsi i osiedli.
Lema daliśmy na początek nie tylko dlatego, że bliższa ciału koszula, ale ze względu na jego precyzję i ambicję, by umocować futurystyczne koncepty w kontekście okołonaukowym. Taki Juliusz Verne mógł w połowie dziewiętnastego wieku napisać Z Ziemi na Księżyc, ale wówczas było to raczej bajdurzenie niż rzeczywista zapowiedź Programu Apollo. Ale, ale - Verne'owi trzeba jednak oddać sprawiedliwość, że napisał właściwie powieść o misji Apollo 8. Tyle że sto lat przed tym, jak rakieta Saturn V wystartowała z wystartowała z przylądka Canaveral. Hołd oddali mu producenci miniserialu HBO From The Earth To The Moon.
Wróćmy z kosmosu na ziemię. Kto by w końcówce lat 70., w świecie tonącym w oparach tytoniowego dymu myślał o papierosach elektronicznych? A jednak jakiś czas temu użytkownicy Reddita natrafili na trop e-papierosa w komiksie Robo-Hunter autorstwa Johna Wagnera i Iana Gibsona sprzed czterdziestu lat. Mało tego - już w latach pięćdziesiątych Isaac Asimov teasował ten wynalazek na kartach cyklu powieści Fundacja. Thank you Isaac, very cool!
Nie będzie przesadą, jeśli powiemy, że dziś technologia wapowania rozwija się równie szybko jak SpaceX Elona Muska.
Na pewno łatwiej dostrzec ten postęp przeciętnemu człowiekowi, który nie jest miliarderem jak Yusaku Maezawa. Na naszych ulicach widzimy, jak gwałtownie rośnie popularność e-papierosów, mimo iż prace nad elektronicznym papierosem w szybszym tempie przebiegały w wyobraźni artystów, niż inżynierów, którzy przez całe dekady głowili się, jak wprowadzić w życie projekt nowego papierosa.
Na tym bynajmniej nie kończą się - zapowiadane w kulturze popularnej - hi-techowe udogodnienia, a żeby przekonać się o profetycznym potencjale wyobraźni twórców nie trzeba wcale odwoływać się do literackiego kanonu. W dobie smart home technology, która stała się dostępna pod koniec ninetiesów - pół żartem, pół serio źródeł inspiracji szukamy nie u Lema, a u... Williama Hanny i Josepha Barbery. Próby malowania futurystycznego krajobrazu zwykle kończyły się karykaturalnym przerysowaniem, ale przecież chata Jetsonów z lat 62-87 to niebawem nie będzie lokacja z kreskówki - tylko z dokumentu!
We wstępie odnieśliśmy się do odcinka Na łeb, na szyję, otwierającego trzeci sezon Black Mirror. Bohaterowie żyją tam w rzeczywistości, w której system ocen korzystający z mechanizmów znanych z mediów społecznościowych ma wpływ na realną rzeczywistość. Brooker miał na to swój autorski patent, ale to wciąż poniekąd trawestacja krytycznej analizy społecznej i politycznej, dokonanej przez Orwella w 1984 i Huxleya w Nowym wspaniałym świecie. O powszechnej inwigilacji ten pierwszy pisał: wynalezienie druku ułatwiło jednak manipulację opinią publiczną, a film i radio przyspieszyły ten proces. Wraz z rozwojem telewizji i postępem technicznym, który umożliwił podwójną, nadawczo-odbiorczą rolę sprzętu telewizyjnego, skończyła się prywatność życia obywateli. Policja mogła – jeśli uznano to za pożądane – obserwować każdego obywatela dwadzieścia cztery godziny na dobę; cały czas bombardując ludzi oficjalną propagandą, odcinano ich jednocześnie od innych źródeł informacji.
W epoce post-Cambridge Analytica czy chińskiego Social Credit System rzeczywiście wystarczy podstawić nam lustro pod nos i już jesteśmy w szóstym sezonie Czarnego lustra, ale też nie ma sensu ulegać zbyt łatwo pokusie dystopicznych rozkmin - jest to tyleż kuszące, co miałkie.
Przedmioty z wyobraźni fantastów przenosiły się do realu raz szybciej, raz wolniej. Jeszcze kilkanaście lat temu nikt nie wyobraziłby sobie, że taki e-papieros może w ogóle być w użytku. Tymczasem dziś rządy takich krajów, jak Wielka Brytania, Kanada, Japonia czy Nowa Zelandia uznały nawet, że wapowanie jest potencjalnie mniej szkodliwe dla zdrowia niż palenie tradycyjnych papierosów, bo e-papieros zawiera dużo mniej tzw. substancji smolistych. Wielu lekarzy i ekspertów do spraw ochrony zdrowia uważa, że e-papierosy mogą być pożytecznym narzędziem do porzucenia tradycyjnego „dymka”. Ich producenci analizują bardzo szczegółowo, czy produkt jest bezpieczny dla użytkownika. A np. koncern tytoniowy British American Tobacco przeprowadził do tej pory 27 testów behawioralnych, 82 analizy chemiczne, 35 testów określających wpływ na komórki organizmu oraz 20 badań klinicznych na produktach globalnej marki VYPE (z ang. vape oznacza używanie e-papierosów, stąd pochodzi nazwa tej popularnej globalnej marki). Fakty dziś są takie, że ludzie, którzy chcą rzucić palenie, ale mają kłopot ze zrobieniem tego z dnia na dzień (takich jest najwięcej), wybierają właśnie e-papierosy, bo nie wydzielają szkodliwego dymu i brzydkiego zapachu. W Polsce to ponad 32% palących.Wiadomo, najlepiej nie palić wcale, ale skoro wynalazek z kart książek Asimova oraz komiksów Wagnera i Gibsona może ograniczyć szkody związane z nałogiem palenia tradycyjnego tytoniu, albo być narzędziem do rzucenia nałogu, to według niektórych lekarzy warto rozważyć takie rozwiązanie.
tekst powstał przy współpracy z firmą BAT