Nikt nie lubi dominacji. No może poza dominującym. W ostatnich sześciu sezonach po najwyższe laury sięgał Mercedes, w większości przypadków w bardzo przekonujący sposób. Nie da się ukryć, że swoje w tym wszystkim zrobili kierowcy, Hamilton, Rosberg i Bottas, ale to wszystko nie byłoby możliwe, gdyby nie jeden człowiek.
Tekst: Bartosz Budnik
Toto Wolff sprawił, że Srebrne Strzały nakryły czapką całą erę hybrydową w F1. I kiedy już myśleliśmy, że Ferrari z Red Bullem są blisko, Austriak przypomniał wszystkim, że on gra w szachy, kiedy inni siadają do warcabów.
Gdy w 2014 roku w Formule 1 pojawiły się silniki hybrydowe V6, wiadomym stał się, że czeka nas przetasowanie stawki. Nikt się jednak nie przewidział, że Mercedes wystrzeli w sezon jak z procy, a cała reszta będzie starała się ich dogonić przez trzy lata. Jakim cudem zespół z siedzibą w Brackley osiągnął taką przewagę?
BOMBA W ŚWIECIE F1
To był pierwszy moment, kiedy Wolff wykonał ruch zanim ktoś o nim pomyślał. Nowy regulamin techniczny był znany zdecydowanie wcześniej i mówi się, że w Stuttgarcie pracowano nad silnikiem od końca roku 2012, czyli ponad rok przed zmianami. Są też teorie głoszące, że było to dużo wcześniej, bo Niki Lauda miał rzekomo przekonywać Lewisa Hamiltona do transferu, między innymi rozwojem technicznym na erę hybrydową. Trzeba pamiętać, że nadal Mercedes musiał pracować nad samochodem na sezon 2013, a przyniósł on najlepszy wynik dla ekipy od powrotu do F1.
Postawienie w szachu dominującego Red Bulla oraz legendarnego Ferrari przez „świeżaka”, jakim wtedy były Srebrne Strzały, zszokowało stawkę. Przez pierwsze trzy lata ery hybrydowej ekipa z Brackley wygrała 49 z 57 wyścigów. Następnie mieliśmy powrót do formy Ferrari, ale można było odnieść wrażenie, że Mercedes, niczym wytrawny bokser, dał wyszaleć się przeciwnikowi cały czas kontrolując sytuację. Sezon 2019 dał symptomy zadyszki ze strony ekipy Toto, ale kiedy sytuacja na planszy szachowej teoretycznie się odwracała, to wszyscy obserwowaliśmy gambit Toto Wolffa.
Ostatni poświęcony pion zobaczyliśmy w zeszłym tygodniu w Barcelonie. Sezon 2020 nie niósł ze sobą żadnych znaczących zmian regulaminowych, więc miało to nam zwiastować ewolucje zeszłorocznych konstrukcji. Dawało to nadzieję na wyrównanie się walki w czołówce, kiedy w głowie miało się obraz drugiej połowy zeszłego roku. Dodatkowo wszyscy już zaczęli prace nad autami na rewolucyjny sezon 2021, to musiało się udać. Otóż nie. Mercedes zmienił konstrukcje swojego silnika, przebudował zupełnie chłodzenie i pokazał rewolucyjne tylne zawieszenie. To wszyscy zobaczyli na pierwszy rzut oka. Natomiast kiedy wszyscy już zapomnieli drugiego dnia, że Racing Point ma zeszłoroczny bolid Mercedesa, przemalowany na różowo, na świat F1 spadła bomba.
Lewis Hamilton, wyjeżdżając z ostatniego zakrętu na prostą startową, przyciągnął kierownicę do siebie niczym wolant przy starcie, a na jej końcu dopchnął ją z powrotem. Wszystko eksplodowało. Nikt nie wiedział, co właśnie zobaczył. Ekipy analizowały nagrania pokładowe, dziennikarze rysowali schematy działania systemu, a potem stali w kolejce na konferencję prasową z Hamiltonem i dyrektorem technicznym Jamesem Allisonem. Ten drugi ze stoickim spokojem powiedział, że owszem, to nowy system i nazywa się Dual Axis Steering (daruję sobie szczegóły techniczne, mądrzejsi ode mnie popełnili pełne analizy). Bez prób ukrywania, wręcz odwrotnie.
Wyglądało na to, że Mercedesowi pasuje ten raban, co totalnie nie pasowało do świata królowej sportów motorowych. Takie rzeczy raczej chcesz ukrywać, tak długo, jak tylko się da. Pojawiały się informacje, że skopiowanie tego pomysłu potrwa sześć miesięcy. Rywale zaczynali kwestionować legalność systemu, a FIA mówiła, że doskonale wie o jego istnieniu.
AS W RĘKAWIE
To wszystko było zagrywką taktyczną. Toto Wolff znowu to zrobił. Wystarczyło zebrać wszystkie elementy tej układanki w jedną całość, żeby ta polityczno-techniczna intryga nabrała kształtu. Więc teraz, chronologicznie. W sezonie 2019 Mercedes był świetny, ale dało się zobaczyć pewne słabości w ich zbroi. Ferrari z Red Bullem naciskali zdecydowanie mocniej niż opowiada nam to tabela punktowa. Mercedes miał jednak wciąż asa w rękawie.
Jak się okazało, zapytania o system DAS z ich strony FIA otrzymała w trakcie sezonu 2019, przed zatwierdzeniem regulaminu na sezon 2021. W październiku wychodzi on na światło dziennie z przepisem, którego nikt nie zauważa, bo nie wie, że ma go szukać. System Mercedesa wychodzi na jaw drugiego dnia testów, co wywołuje lawinę pytań. Odpowiedzi, jak na taką sprawę spływają bardzo szybko. Delegaci FIA mówią, że system jest legalny i bezpieczny, a sami wiedzą o nim od zeszłego sezonu, co potwierdza Valtteri Bottas. Zaczynają się spekulacje, Helmut Marko mówi o 0,2 sekundy na okrążeniu. Wtedy jednak przychodzi moment na wisienkę na torcie. System Mercedesa jest legalny tylko w tym sezonie. Regulamin na przyszły rok wyraźnie mówi, że tego typu rozwiązanie jest zakazane.
WSZYSTKO NA JEDNĄ KARTĘ
Toto Wolff zagraniem z DASem wytrącił rywalom z rąk wszystkie plany. Co dla nich gorsze, na oba sezony. Red Bull i Ferrari obecnie, przynajmniej tak powinno być, przeprowadzają szczegółowe symulacje w swoich fabrykach. Na koniec dnia, jeżeli nie chcą oddać tego sezonu walkowerem, będą musieli zaimplementować ten system u siebie. To natomiast oznacza, że część środków przypisanych do projektu zupełnie nowej konstrukcji musi zostać przesunięta do pracy nad DASem, który jest rozwiązaniem jednosezonowym. Szefowie ekip środka stawki nawet przez chwilę nie pomyślą o jego implementacji. Natomiast ekipy z Maranello i Milton Keynes mają ból głowy.
Srebrne Strzały poświęciły system, który prawdopodobnie nie dawał im tak dużej przewagi w konstrukcji na 2021 roku, żeby rozbić swoich najbliższych przeciwników. Druga hipoteza mówi, że Mercedes planuje wyjście z F1 po sezonie 2020, więc rzucili do walki wszystko, co tylko mieli. Nie chce się zupełnie w to wierzyć. Zapewne jesteśmy świadkami kolejnej partii arcymistrza szachowego, który jeszcze nie pozwoli strącić się z piedestału.