Jeszcze rok temu było dziewięć lekkoatletycznych medali na igrzyskach w Tokio, rozkwit dyscypliny i wypełnienie drzemiącego w niej potencjału. Do tego kolejne talenty dające nadzieję na kolejne lata – atmosfera, którą trudno zepsuć. Polski sport ma jednak to do siebie, że afer i aferek w związkach mamy aż za dużo. Polski Związek Lekkiej Atletyki także się tego nie ustrzegł.
Problemów jest co najmniej kilka. Już pierwszego dnia mistrzostw świata w Eugene mieliśmy sztafetową aferę związaną z Anną Kiełbasińską, naszą drugą najlepszą zawodniczką w biegu na 400 metrów. Kiełbasińska nie pobiegła w sztafecie mieszanej, ponieważ sztab zmienił ustalenia po tym jak w ostatniej chwili dowiedział się o zmianie w przepisach.
O samej decyzji zawodniczki (zrezygnowała ze startu) i reakcji jej koleżanek można dyskutować długo i tak też się działo w mediach społecznościowych, ale całej sytuacji by nie było, gdyby ktoś wiedział o przepisie zmienionym nie teraz, a w tamtym roku. Nie mówimy tu oczywiście o biegaczkach (Kiełbasińska ponoć wiedziała i to część afery), ale o sztabie i – być może przede wszystkim – działaczach. Będący na miejscu ludzie ze związku mają swoją odpowiedzialność. Jedną z nich jest właśnie „ogarnianie” takich sytuacji.
Kolejny powód do negatywnego rozgłosu dołożyła Adrianna Sułek po bardzo dobrym występie (czwarte miejsce i pobicie 37-letniego rekordu Polski) w siedmioboju. Młoda zawodniczka skrytykowała zgrupowanie przygotowawcze, które polska reprezentacja miała w Seattle i swoją ogólną relację z PZLA, nazywając związek głównym hamulcem swojego rozwoju. Narzekała m.in. na działaczy będących na miejscu w Stanach oraz to, że mimo polepszenia wyników nie otrzymuje lepszych warunków do treningu.
Do tego już wcześniej – długo przed mistrzostwami – dołożył czwarty biegacz świata na 110 metrów przez płotki, Damian Czykier, który narzekał, że nie dostał wsparcia od związku, kiedy zmieniał szkoleniowca. Finalista biegu na 1500 metrów, Michał Rozmys, zauważył z kolei, że przed biegiem chciał skorzystać z pomocy psychologa sportowego, ale ten został odesłany do domu. Monika Pyrek dorzuca na koniec, że dawno w lekkoatletyce nie było aż tylu niezadowolonych reprezentantów.
Trochę tego za dużo, jak na niecały tydzień mistrzostw. Do tego wszystkiego w wypowiedziach dla mediów dokłada Tomasz Majewski, niegdyś dwukrotny mistrz olimpijski, a aktualnie prezes PZLA. Co ciekawe, w odróżnieniu od innych prezesów polskich związków, jego argumenty wydają się całkiem racjonalne… do czasu.
Kiedy mówi o tym, żeSułek jest młoda i jej złość jest zrozumiała, ale jednocześnie zawodniczka nie wie, jak drogie są obozy dla całej kadry, z których związek musi się potem rozliczać – brzmi to nawet rozsądnie, szczególnie że nasza wieloboistka jest dość emocjonalną zawodniczką. Podobnie w sprawie Czykiera. Według Majewskiego nowy trener musiał się sprawdzić, by wejść w struktury – i to też ma sens. Jednak potem sugeruje, że nasza lekkoatletyczna młodzież jest roszczeniowa, bo kiedyś było gorzej, inni mają gorzej, „innym smakowało” (Sułek narzekała m.in. na jedzenie), a tak w ogóle to Ady bez związku by nie było, to już brzmi… no, nie najlepiej.
Majewski dorzuca też, że „bez pokory można mieć jeden sukces i koniec”. Nie wiem, czy to groźba dla Sułek i próba przywrócenia jej do porządku widmem jakichś poważnych konsekwencji, czy może ogólna sportowa analiza całej sytuacji. Jeśli to drugie, to nie do końca trafił, bo niepokornych sportowców z sukcesami mamy na pęczki. A jeśli to pierwsze to… cóż, miemy nadzieję, że nie, bo prezes grożący zawodniczce to nie jest coś, czego bym się spodziewał po Majewskim i PZLA, do niedawna zdającym się funkcjonować właściwie.
Może nawet nadal związek funkcjonuje prawidłowo i faktycznie jest tak, jak mówi Majewski, a mistrzostwa w Stanach Zjednoczonych są wyzwaniem dla budżetu PZLA. Eugene to jedno z najodleglejszych miejsc na lekkoatletycznej mapie świata – na północnym zachodzie USA, w miejscu, gdzie naprawdę trudno o konkretny obóz aklimatyzacyjny. To jednak nie usprawiedliwia absolutnej głupoty z nieznajomością przepisów sztafet, wszechobecnego w polskich związkach braku komunikacji ani słów, które spokojnie można zinterpretować niczym „za komuny było gorzej i ludzie żyli, przestańcie narzekać”. Fakt, że te zarzuty przychodzą z różnych stron oraz to, że najczęściej tego typu afery wynikają ze względu na działania związku, nie pomaga stronie PZLA w tym konflikcie.
Miejmy nadzieję, że wszystko zostanie uzgodnione, a w kolejnych latach, szczególnie na drodze do igrzysk w Paryżu, nasi lekkoatleci będą mieli zapewnione takie przygotowania, jakich potrzebują. Jak powiedziała Sułek – to wprawdzie są detale, ale te detale często decydują o tym, czy zdobędzie się medal, czy będzie tuż za podium. Nasi lekkoatleci wiedzą doskonale, jak stawać na podium. Byleby tylko nikt im nie przeszkadzał.
Komentarze 0