James Bond, który chce być kochany. Roberto Mancini — idealny włoski chłopiec

Zobacz również:Jeśli reagować, to właśnie teraz. Zawalić możemy nie jeden turniej, a z automatu dwa (KOMENTARZ)
180907PYK0010-e1605388834326.jpg
PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Jeśli kadry narodowe istnieją po to, by reprezentować dany kraj za granicą, nie ma nikogo, kto uosabiałby stereotypowe wyobrażenie Włocha lepiej niż Roberto Mancini. Przeciwko Polakom zabraknie go na ławce. Lecz to on sprawił, że z tą drużyną znów w Europie muszą się liczyć.

W styczniowy wieczór Roberto Mancini wracał do Florencji z Rzymu, gdzie spotkał się z prezydentem swojego klubu. Gdy wysiadł z samochodu, otoczyło go czterech szemranych typów w wieku 33-50 lat. Jak się później okazało, każdy z nich był znany policji. Towarzyszyli mu w krótkiej drodze do domu, w której trakcie obrzucali go inwektywami, obrażali i mówili, że zrujnuje ich klub. Powiedzieli, że jeśli nie odejdzie, przejdą od słów do czynów. Namiastkę młody trener miał już kilka dni wcześniej, gdy po porażce z Perugią opuszczał stadion pod eskortą policji. Ochroniarze musieli potraktować wściekły tłum gazem łzawiącym. Na trybunach płonęły podpalane kosze na śmieci. Tym, co najbardziej poruszyło trenera Fiorentiny, było to, że został napadnięty tuż przed własnym domem, w którym czekali na niego żona, dwóch niepełnoletnich synów oraz kilkuletnia córka. Dzień później odszedł z klubu. Tak 37-letni trener przywitał się z zawodem. Fiorentina i tak została zrujnowana.

13 TROFEÓW

Osiemnaście lat po tamtych wydarzeniach Mancini ma prawo czuć się trenerem spełnionym. Zdobył trzynaście trofeów, z których kilka oznaczało napisanie historii klubów. Fiorentina od czasu jego Pucharu Włoch nie wygrała nic. Interowi dał mistrzostwo po 17 latach oczekiwania. Manchester City z nim na ławce zdobył pierwsze trofeum od 35 i pierwsze mistrzostwo od 44 lat. Z reprezentacji Włoch po klęsce, jaką był brak awansu na mundial w Rosji, zbudował drużynę, która, choć znacząco odmłodniała, w eliminacjach nie straciła nawet jednego punktu i znów jest groźna dla każdego. Teoretycznie jej 55-letni selekcjoner ma wiele, by uznawać go za jedną z czołowych trenerskich gwiazd XXI wieku. A jednak niemal każdemu z tych sukcesów towarzyszy jakieś „ale”, które czyni z niego może idealnego selekcjonera, lecz przy tym trochę także przebrzmiałego trenera klubowego.

WŁOSKIE STEREOTYPY

Jeśli kadry narodowe mają ożywiać poczucie tożsamości, a ci, którzy w nich grają, mają reprezentować dany kraj, Mancini na selekcjonera włoskiej kadry nadaje się idealnie. Uosabia bowiem niemal wszystkie cechy, które tradycyjnie i stereotypowo wiąże się za granicą z Włochami. Przez lata pracy niemal tak samo ważny, jak wyniki, które osiągał, był wizerunek, na który zapracował i aura, którą roztaczał wszędzie, gdzie się pojawił. Bo jeśli Włosi kojarzą się z czarującymi i przystojnymi, dobrze ubranymi lekkoduchami, Mancini już od czasów piłkarskich niemal idealnie współgra z tym wizerunkiem.

STYL I KLASA

W pierwszych zdaniach jego biografii autorstwa Luki Caiolego pojawia się informacja o jego ulubionym aktorze, zmarłym niedawno Seanie Connerym i pasji do filmów o Jamesie Bondzie, które widział wszystkie. Kolejne rozdziały, choć teoretycznie skupiają się na piłkarskich aspektach jego życia, jakby mimochodem dostarczają dowodów, że Mancini niezwykle utożsamia się z ulubioną postacią i praktycznie jest włoską odpowiedzią na brytyjskiego agenta. Dowiadujemy się, że zawsze w chodzi w garniturach szytych na miarę przez zaufanego krawca z Neapolu. A jeśli już musi włożyć coś innego, to tylko z kolekcji Giorgio Armaniego. Od szóstego roku życia strzyże się u tego samego fryzjera w rodzinnym Jesi, oczywiście wpisanym na listę światowego dziedzictwa UNESCO, co też pasuje do powszechnego wyobrażenia. Bo gdy słyszy się frazę „młody włoski chłopiec, kopiący piłkę”, raczej umieszcza się ją w głowie gdzieś w scenerii ładnego, starożytnego miasteczka, niż w okolicy fabryki w Turynie.

Oprócz tego uwielbia drogie zegarki i nonszalancko zarzucone na szyję kaszmirowe szaliki, które stały się jego znakiem rozpoznawczym. Pojawia się zwykle w nienagannie wypastowanych skórzanych butach. Po rozstaniu z Interem oddawał się starej pasji, jaką są jachty, których kilka posiada i zainwestował nawet w spółkę zajmującą się ich produkcją. Już w latach 80. w Sampdorii wyróżniał się pięknym czarnym Ferrari 328 GTS. Oprócz samochodów tej marki uwielbia też Bentleye, co trochę odróżnia go od Bonda, który przecież woli Aston Martiny. Łatwo jednak zrozumieć, dlaczego Serse Cosmi, były trener Perugii, narzekał przed ich meczem, że włoskie media zrobiły z tego starcie syna rzeźnika (którym był Cosmi) z przybyszem z Pałacu Buckingham (którego ojciec był notabene stolarzem). Wbrew pozorom nie wszyscy Włosi są jak Mancini. Na tle rodaków też się wyróżniał.

START Z DNIA NA DZIEŃ

Jednocześnie przez pierwsze lata kariery musiał walczyć z teoriami, że jest czyimś protegowanym, że dostał coś za darmo, że wejście w zawód umożliwiły mu przede wszystkim koneksje. W pewnym sensie to historia trochę zbieżna z tą, którą przeżywa aktualnie Andrea Pirlo. Sytuacja trenera Juventusu jest o tyle ekstremalna, że naukę zawodu rozpoczyna w absolutnie najsilniejszym klubie w kraju. Ale sytuacja Manciniego była o tyle bardziej niezwykła, że pracę trenera w Serie A dostał jako… aktywny piłkarz Premier League. Gdy kariera nienagannego technicznie (stwierdził kiedyś, że jego gol piętą przeciwko Parmie był jednym z pięciu najładniejszych w historii futbolu) i błyskotliwego reżysera dobiegała końca w Lazio, został grającym asystentem trenera Svena Gorana Erikssona. Do tego zawodu przygotowywał się już w czasach Sampdorii, a pierwszą licencję trenerską zdobył, mając 33 lata.

KONTROWERSYJNY POCZĄTEK

Na koniec kariery chciał jeszcze spróbować smaku brytyjskiej piłki, która zawsze go ciągnęła i w połowie sezonu podpisał kontrakt z Leicester City. Zagrawszy pięć meczów w Premier League, po miesiącu poleciał na kilka dni do ojczyzny, by potem poinformować klub, że już nie wraca, bo dostał ofertę poprowadzenia Fiorentiny. Przerwa między karierą piłkarską a trenerską trwała raptem kilka tygodni, bo tyle zajęła batalia prawna o to, by umożliwić mu objęcie zespołu. Włoska federacja zabraniała wówczas jednemu trenerowi pracować w obrębie tego samego sezonu w dwóch różnych klubach Serie A. Mancini, który zaczynał rozgrywki jako asystent w Lazio, teoretycznie nie mógł więc być brany pod uwagę we Florencji. Ostatecznie na jego korzyść zinterpretowano przepisy, uznając, że ten paragraf nie może dotyczyć asystentów. Ale po tej decyzji Azeglio Vicini, były selekcjoner, w ramach protestu zrezygnował z posady wiceprezesa związku. Kontrowersje na dzień dobry. Z drugiej strony, wielu mówiło, że to i tak niezły początek, skoro inni młodzi trenerzy muszą zaczynać od pracy z zespołami młodzieżowymi czy z klubami z Serie C.

WIĘCEJ NIŻ PIŁKARZ

Wielu, którzy poznali go jeszcze w czasach kariery, podkreśla, że już wtedy myślał na boisku i działał jak trener. W Sampdorii, gdzie spędził piętnaście lat, był zresztą kimś więcej niż tylko zawodnikiem. Namawiał potencjalne wzmocnienia do przeprowadzki do Genui, na prośbę prezydenta opiniował kandydatów na trenera, organizował sesje zdjęciowe całego zespołu pod kartki świąteczne, projektował koszulki, w których grała Sampdoria, jako kapitan raz na tydzień zapraszał całą drużynę na obiad do popularnej genueńskiej restauracji, a gdy odchodził do Lazio, wykupił kolumnę w liguryjskiej gazecie „Il secolo XIX”, by podziękować wszystkim, od prezydenta klubu, po magazynierów. To wszystko zapędy charakterystyczne dla kogoś, kto myśli o klubie częściej niż tylko w czasie trwania treningu.

KAPRYŚNY CHŁOPIEC

Być może jednak jeszcze więcej osób uważało, że nigdy nie zostanie dobrym trenerem ze względu na charakter. Jeszcze od czasów Bolonii, w której debiutował w Serie A jako 16-latek, miał ksywkę „il bimbo”, czyli „chłopiec”, ponoć dobrze oddającą jego osobowość. – To kapryśne dziecko, które zawsze wszystko musiało mieć po swojej myśli, bo inaczej wybuchało gniewem. Nasza relacja się pogorszyła, gdy zacząłem go traktować jak dorosłego – mówił przed kamerami telewizyjnymi Enrico Mantovani, były prezydent Sampdorii. Moreno Mannini, były piłkarz genueńskiego klubu, mówi w książce Caiolego, że Mancini ani nie potrafił motywować, ani komunikować się z innymi zawodnikami. „Chciał po prostu być kochany”. W skali Włoch, oprócz znakomitej techniki, był znany z notorycznych narzekań na sędziów. Najbardziej spektakularnym była wypowiedź z 1987 roku, po starciu z Atalantą Bergamo: „Kibice naprawdę powinni pomyśleć o tym, żeby zamiast bić siebie nawzajem, skupić się na sędziach. Wtedy moglibyśmy naprawdę zająć się grą w piłkę” – mówił dziennikarzom. Jak sam przyznaje, dopiero powściągnięcie wybuchowego temperamentu pozwoliło mu odnieść sukces w zawodzie trenera.

INNA TWARZ

Jednocześnie rozkapryszony dzieciak, który lubi drogie i ładne ubrania, to tylko jedna, ta dostrzegalna gołym okiem twarz Manciniego. Jak na światowca, na jakiego czasem – nie bez podstaw – jest kreowany, to twardo stojący na ziemi człowiek, którego ulubioną potrawą wciąż jest lasagna matki, pracującej jako pielęgniarka i który – przerwawszy na rok szkołę – był pomocnikiem w pralni, gdzie pucował buty zawodnikom z pierwszej drużyny, mył podłogi i sprzątał w szatni. Zna więc życie piłkarza nie tylko od strony bycia gwiazdą. Pieniądze wydaje nie tylko na Bentleye, ale też na innych. Jest wierzący. W kieszeni podczas meczów zawsze trzyma różaniec, który często w trudniejszych momentach ściska. Po rodzinnej pielgrzymce do Medjugorie zaczął wspierać finansowo sieroty wojny bałkańskiej z sierocińca prowadzonego przez tamtejsze siostry zakonne oraz dwa projekty w Mostarze, kierowane do młodych ludzi. To więc postać bardziej złożona i trudno ją sprowadzać tylko do drogich garniturów i ładnych butów.

GŁÓWNA GWIAZDA

Zdanie Manniniego, że jego kolega z drużyny chciał po prostu być kochany, tłumaczy poniekąd, dlaczego karierę piłkarską, choć długą i znakomicie bogatą, ma prawo wspominać z pewnym niedosytem. Do dziś trudno odpowiedzieć na pytanie, dlaczego jeden z najlepszych rozgrywających włoskiej piłki, zrobił w reprezentacji tak małą karierę. Wedle słów Manniniego, w kadrze był tylko jedną z wielu gwiazd, podczas gdy lubił być tą jedyną, największą. To dlatego większość czasu spędził w klubach niebędących tradycyjnymi potęgami. Dwa mistrzostwa Włoch zdobył z Sampdorią i Lazio, choć jako dziecko kibicował Juventusowi i po rodzinnym mieście biegał w jego koszulce, a później przez lata flirtował z Interem.

SUKCESY Z GWIAZDKĄ

Jako trener wprawdzie został w końcu kimś dla dużych klubów, ale też raczej dla tych, które miały problem z wygrywaniem. Dla Fiorentiny i Lazio każde trofeum, nawet Puchar Włoch, to liczący się w historii klubu moment. Inter niby był wielki, ale w momencie, gdy Mancini go obejmował, uchodził za klub notorycznie niezdolny do wygrania czegokolwiek. Po czterech latach obecny selekcjoner miał na koncie trzy mistrzostwa kraju. A jednak każdemu towarzyszył pewien niedosyt. Pierwsze zostało przyznane przez działaczy, bo w wyniku afery Calciopoli Juventus został zdegradowany, a Milan stracił połowę punktów. Drugie zdobył na boisku, miażdżąc konkurencję, ale turyńczyków nie było wtedy nawet w Serie A, a kilka klubów musiało zaczynać z ujemnymi punktami. Po trzecim konstatowano, że cała ta seria mediolańczyków jest zbudowana na Calciopoli, bo przecież Inter nie tylko tracił w wyniku tej afery konkurentów, ale też zyskiwał ich piłkarzy. By przypomnieć choćby Zlatana Ibrahimovicia.

NIEPOWODZENIA W EUROPIE

Triumfy w Manchesterze City też nie wystrzeliły Manciniego na półkę z gwiazdami w rodzaju Guardioli, Mourinho, Wengera czy Fergusona, bo towarzyszyła im narracja, że to mistrzostwo kupione za katarskie pieniądze i że to żadna sztuka wygrywać, jeśli zasypuje się rynek taką ilością pieniędzy. Wrażenie, że to trener, któremu trochę jednak brakuje do największych, potęgowały wyniki w Europie. Z Interem ani razu nie zdołał przebrnąć ćwierćfinału i Massimo Moratti musiał dopiero zatrudnić Jose Mourinho, by zdobyć Ligę Mistrzów. Z City nie awansował nawet do najlepszej ósemki. Choć w tym przypadku akurat okazało się, że i jego następcy mają problem z odniesieniem sukcesu poza Wyspami.

IDEALNY MOMENT

Odkąd zwolniono go z City, jego kariera oddalała się już od szczytu. Z Galatasaray jeszcze wyszedł z grupy Ligi Mistrzów, jeszcze zdobył Puchar Turcji, ale to akurat trudno uznać za historyczne osiągnięcia. Powrót do pogrążonego w problemach wewnętrznych Interu wypadł co najwyżej przeciętnie. A Zenit Sankt Petersburg, ostatni klub, w którym pracował, jest jedynym, któremu nie dał nawet jednego trofeum. Także w tym sensie wydaje się, że jest idealnym selekcjonerem w dzisiejszym świecie. Do piłki międzypaństwowej nie idą aktualnie największe trenerskie gwiazdy ani ludzie zupełnie młodzi. Mancini ma odpowiednią renomę, by nikt nie pytał, z jakiej racji powierza mu się najważniejszą drużynę w kraju, a z drugiej jego sława jest na tyle przebrzmiała, że raczej nie miałby już szans na angaż w bardzo silnym klubie. W wieku 55 lat zebrał już odpowiednie doświadczenia w różnych krajach, ale nie jest jeszcze wypalonym emerytem. Manciniego, jako eleganta, zapytano kiedyś, jaki jest jego ulubiony kolor. Odpowiedział, że najbardziej lubi niebieski. Bo Sampdoria, Lazio, Inter i Manchester City. Nie może więc dziwić, że w barwach reprezentacji też jest mu do twarzy.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.