Niedawno minęły cztery lata od dnia, w którym Bradley Lowery przegrał batalię z rzadkim nowotworem. Walczył z nim od osiemnastego miesiąca życia. Historia sześciolatka, zakochanego po uszy w Sunderlandzie, poruszyła miliony ludzi na całym świecie. Jermain Defoe, wtedy napastnik ze Stadium of Light, który często wychodził na murawę, niosąc na rękach osłabionego kolejnymi dawkami farmakologii chłopczyka, przyznaje, że nie ma dnia, by o nim nie pomyślał. Byli dla siebie wzajemnie wielkimi bohaterami. Ich przyjaźń, „natychmiastowe połączenie”, jak nazwał to Defoe, w świecie, który kojarzy się z wielkimi biznesami, tygodniówkami, drogimi samochodami i zegarkami, była czymś poruszającym i oczyszczającym. Mały Brad, był kimś dużo więcej niż klubową maskotką – udzielał nam wszystkim pięknej lekcji o tym, jak warto docenić kruchość życia.
Kiedy Jermain Defoe pojawił się na konferencji prasowej nowego klubu, Bournemouth, tuż po śmierci Bradleya, nie był w stanie rozmawiać z dziennikarzami. Rany były zbyt świeże. Cedził słowa, płakał. Opowiadał, że gdy po raz pierwszy spotkał chłopca, nie mógł uwierzyć, że to on, bo widział nie chorego dzieciaka, ale pełnego energii kibica Sunderlandu.
ANIOŁ STRÓŻ
Gdy jednak wreszcie łzy wyschły, Defoe mógł być z siebie dumny. Bo pokazał Bradleyowi świat z jego marzeń. Na przykład wtedy, gdy razem wyszli na boisko przed meczem przeciwko Litwie, napastnik strzelił gola, a chłopiec widział to wszystko z bliska i mógł poczuć dumę. Rodzicom serca pękały z rozpaczy, ale i ze wzruszenia, bo znali diagnozy lekarzy i wiedzieli, że czas ich synka powoli się kończy, jednocześnie spotkali na swojej drodze anioła, kogoś, kto pomógł im przez ten smutek przejść. Defoe był jak ich anioł stróż.
On sam wiedział doskonale jak to jest tracić bliskich ludzi. W 2009 roku jego przyrodni brat Jade został napadnięty w Leytonstone, przedmieściach na wschodzie Londynu. W efekcie zmarł od obrażeń. Trzy lata później odszedł tata piłkarza. Jermain przygotowywał się do mistrzostw Europy i musiał opuścić zgrupowanie kadry w Polsce. Ojciec chorował na raka krtani, to była długa walka. Śmierć zawsze szła gdzieś blisko Defoe. Być może dlatego zdecydował, że będzie pomagał innym, ale i dbał o siebie. Chciał przedłużyć sobie karierę, dlatego został weganinem i abstynentem. I pewnie z tego powodu całkiem niedawno, w wieku 38 lat, przedłużył kontrakt z Rangersami.
ORDER IMPERIUM BRYTYJSKIEGO
Rok po śmierci ojca założył fundację charytatywną. Brada Lowery’ego miał poznać dopiero za jakiś czas, ale to właśnie spotkanie z małym chłopcem, pełnym woli walki i odwagi – tak potem powie – uczyniło go zupełnie innym człowiekiem. – Patrzyłem przez co przeszedł w tak młodym wieku i trudno było się z tym pogodzić, z drugiej strony widziałem jak dzielnie to znosi. To było strasznie smutne, a jednocześnie inspirujące doznanie – mówił. Za dokonania swojej fundacji otrzymał Order Imperium Brytyjskiego.
Dziś Defoe nadal utrzymuje kontakt z rodzicami Brada, Gemmą i Carlem. Tamten czas połączył ich na zawsze. Państwo Lowery po śmierci synka założyli fundację im. Brada. Pomagają zbierać pieniądze na leczenie najbardziej potrzebujących dzieci, głównie z biednych rodzin.
Prowadzą również dom wczasowy w Scarborough, w którym dotknięte strasznymi chorobami dzieci i ich przemęczeni psychicznie i fizycznie rodzice mogą chociaż przez parę spróbować odetchnąć, zmniejszyć swój ból. Niekiedy to ich ostatnie wspólne chwile.
Gemma niedawno napisała post. Poinformowała w nim, że choć gniew po stracie syna sprawił, że rozpadła się na kawałki i w pewnym momencie nie wierzyła, iż jest w stanie kontynuować życie, to jednak nie poddała się i zrobiła to również dla Bradleya, ponieważ on by tego chciał. No i dla Kierana, ich drugiego synka. Poinformowała również, że razem z Carlem spodziewają się dziecka. Napisała, że nie ma dnia, by imię Brada nie padło w ich rozmowach. „Bądź proszę naszym aniołem stróżem nasz mały bohaterze, dopóki nie spotkamy się ponownie” – wyznała.
LIGA DARCZYŃCÓW
Defoe cały czas pomaga dzieciom takim jak Brad. Kiedy zorganizowano zbiórkę, która miała połączyć futbol z wspieraniem chorych, nazwaną zresztą Cancer Deadline Day, polegającą na stworzeniu specjalnej ligi darczyńców, w której wpłacający więcej pieniędzy pięli się w górę tabeli, Defoe przelał blisko 30 tysięcy funtów na osiem różnych akcji. Ligę wygrało Millwall. Fani klubu owianego złą sławą pokazali to lepsze oblicze i uzbierali 10 tysięcy funtów.
– Pomagam ze względu na relację z Bradem, ale także z powodu tego, co przeszliśmy, kiedy z nowotworem walczył tata – opowiadał niedawno Jermain. Zawsze podziwiał malutkiego Lowery’ego, który próbował uśmiechem pokonać ból i przeznaczenie. – Pielęgniarki go uwielbiały. Zawsze się śmiał, nawet kiedy bardzo cierpiał.
Pewnego wieczoru Gemma zadzwoniła do Defoe i powiedziała, że Brad nie chciał jeść, nie żartował z pielęgniarkami i bardzo kiepsko wyglądał. Ale kiedy Jermain wszedł do jego pokoju, od razu się zmienił, był szczęśliwy.
– Nie rozumiałem tego, naprawdę, ale chciałem przy nim być, chciałem dawać wsparcie rodzinie. Jeśli byłem kimś, kto do samego końca mógł sprawić, że on się uśmiechał, to sprawiało mi wielką radość – opowiedział po latach. – Gdy trafiłem do Bournemouth i jego nie było już z nami, nie mógł wychodzić ze mną na murawę, poczułem, że coś się skończyło. Dużo czasu zajęło mi pogodzenie się z tym i wciąż się nie udało. Potrzeba było do tego wszystkiego dużo sił. Na szczęście mam z nim mnóstwo pięknych wspomnień – dodał.
