Hitowy serial "The Last Dance" przypomniał młodszym kibicom, że Charles Barkley to nie tylko grubszy, starszy pan z telewizji, który jako komentator NBA dla stacji TNT sypie rubasznymi dowcipami jak z rękawa, kłóci się na antenie z Shaquille O’Nealem, a poza nią także z gwiazdami młodego pokolenia. To także, a nawet przede wszystkim, jeden z najlepszych koszykarz lat 90. A także bliski przyjaciel Michaela Jordana.
Ich przyjaźń na dobre rozpoczęła się podczas zgrupowania reprezentacji USA na igrzyska olimpijskie w Barcelonie. Obaj byli członkami słynnego Dream Teamu , obaj znajdowali się w szczytowym punkcie kariery, a jako osobowości znakomicie się uzupełniali. Skoncentrowany do bólu na parkiecie, ale skłonny do żartów poza nim Jordan polubił ciągle dowcipkującego rówieśnika. Czasem musiał go strofować. W meczu z Angolą, w którym Amerykanie rozbili rywala z Afryki 116:48, Barkley w pewnym momencie uderzył łokciem rywala, za co dostał przewinienie techniczne. Później w swoim stylu mówił dziennikarzom: - On się przewrócił z głodu.
Jordan jednak skomentował: - Wszyscy porozmawialiśmy z Charlesem i powiedzieliśmy mu: "Hej, chcemy być tutaj lubiani. Dlatego lepiej nie robić takich rzeczy". Podobno działacze federacji zastanawiali się wtedy przez moment nad odesłaniem Barkleya do domu, ale na szczęście tego nie zrobili. Potężny silny skrzydłowy grał znakomicie, będąc w Barcelonie najlepszym strzelcem zespołu. Zresztą nikt nie ośmieliłby się wyrzucić z drużyny ulubionego kompana Jordana. Podobnie jak nikt nie ośmielił się zabrać na ten turniej znienawidzonego przez niego Isiaha Thomasa…
NIEUSTĘPLIWY NA PARKIECIE
Podczas igrzysk spędzali ze sobą mnóstwo czasu. W dniu meczu z Portoryko obaj poszli na pole golfowe, a towarzyszyli im także center David Robinson i trener Chuck Daly. Po rozegraniu osiemnastu dołków, Daly zarządził powrót do hotelu, a MJ stwierdził: "Nie, chcę zagrać jeszcze kolejnych osiemnaście."
Oddajmy głos Barkleyowi: - Ja mówię mu: "Michael, mamy mecz wieczorem", a on na to: "Spokojnie, wszystko pod kontrolą". Został na polu golfowym i dołączył do nas przed meczem. Gdy przygotowywaliśmy się do wyjścia na parkiet Chuck mówi: "Charles ty kryjesz tego gościa, Scottie (Pippen) ty masz tego...", a wtedy Michael przerwał i powiedział: "Nie, ja go wezmę". Chuck odpowiedział: "Wiesz, ale on jest rozgrywającym". Jordan tylko się na niego popatrzył i dodał: "Powiedziałem, że ja go wezmę. Czytałem, że coś powiedział w gazecie na mój temat, co mi się nie spodobało. Dlatego on należy do mnie". Cały zespół zareagował podobnie. "Stary, właśnie rozegrałeś 36 dołków w golfa i chcesz kryć rozgrywającego?"
Potem rozpoczął się mecz i Michael nie pozwolił mu kozłować. Poza tym ciągle mu krzyczał do ucha: "Nigdy, ale to nigdy nie wypowiadaj się publicznie na mój temat. Ja jestem Michael Jordan. O mnie się nie mówi. Nigdy!"
PASJONUJĄCY FINAŁ
W kolejnym sezonie Jordan nadal był uważany powszechnie za najlepszego koszykarza świata, ale Barkley rozgrywał fenomenalny sezon w barwach Phoenix Suns. Za rozgrywki 1992/93 otrzymał nagrodę MVP. Jak widzieliśmy w piątym odcinku serialu, MJ’owi bardzo się to nie podobało. I to pomimo bliskiej przyjaźni z Sir Charlesem. Dlatego, gdy obaj spotkali się z wielkim finale, chciał za wszelką cenę udowodnić ekspertom, że się mylili.
W poniedziałek Barkley gościł w popularnym programie "The First Take" w ESPN i stwierdził: - Jordan był ode mnie lepszym koszykarzem, ale nagrodę MVP przyznaje się za sezon zasadniczy. A w rozgrywkach zasadniczych grałem lepiej od niego. Poza tym Suns mieli najlepszy bilans w lidze.
Trudno odmówić mu racji. Sam finał był pasjonujący. Bulls zwyciężyli 4-2, ale tylko w pierwszym meczu, który Barkley do dziś "bierze na swoje konto, bo nie przygotował drużyny mentalnie", dominowali wyraźnie. W kolejnych pięciu oglądaliśmy pasjonującą, zaciętą rywalizację. W spotkaniu numer sześć Suns roztrwonili przewagę w ostatniej minucie, a najważniejszy rzut trafił nie MJ, ale osamotniony na obwodzie weteran John Paxson.
Co ciekawe, w tamtych finałach w ekipie z Phoenix wystąpiło aż dwóch koszykarzy, którzy kilka lat później… trafili do polskiej ekstraklasy i to nawet do tego samego klubu (choć w różnych sezonach) Pekaesu Pruszków. Richard Dumas był nawet cichym bohaterem meczu numer pięć, młodym i bardzo obiecującym skrzydłowym, ale problemy z narkotykami spowodowały, że stoczył się kompletnie i w ciągu dwóch lat był poza NBA. Do Polski trafił w 1998 roku i momentami popisywał się bardzo efektownymi zagraniami. "Rysiek", jak nazywali go fani w Pruszkowie, szybko jednak przegrał ze swoją życiową słabością.
Z kolei Oliver Miller, o którym Barkley powiedział, że "notowałby więcej zbiórek, gdyby na obręczy położyć hamburgera", miał duży talent, ale jeszcze większe problemy z otyłością. Gdy pojawił się w Polsce ważył prawie 150 kilogramów. Bywalcy restauracji Champions w Marriocie wielokrotnie widzieli, jak siedział tam godzinami i potrafił w tym czasie skonsumować dziesięć cheesburgerów. Jednak nie za to ostatecznie wyleciał z Pruszkowa, a za to, że pewnego dnia zbluzgał kolegę z zespołu Tomasza Suskiego, bo ponoć za rzadko mu podawał.
W polskiej ekstraklasie występował także jeden z najlepszych kumpli Barkleya Duane Cooper - rezerwowy w zespole Suns. Gdy na początku 1998 roku gościłem jako młody, ledwie 20-letni dziennikarz na meczu New York Knicks - Houston Rockets, zapytałem o to Sir Charlesa, a ten natychmiast się ożywił. - Coop? Fantastyczny gość. Koniecznie go pozdrów ode mnie. No widzisz, zawsze lepiej porozmawiać z dziennikarzami z Europy, a nie miejscowymi głupkami, bo człowiek się przynajmniej czegoś ciekawe dowie - żartował. Po czym poklepał mnie po plecach i wyszedł z szatni. Taki już był Barkley.
ZMIERZCH BEZ PIERŚCIENIA
Nigdy nie zdobył mistrzowskiego tytułu, chociaż bardzo mu na tym zależało. Do dziś musi znosić ciągłe złośliwości ze strony obu kolegów w studio TNT - O’Neala (trzy tytuły z Lakers, jeden z Miami Heat) i Kenny’ego Smitha (dwa tytuły z Houston Rockets). Najbliżej był w sezonach, w których Jordan skupiał się na grze w baseball. W play-offach w 1994 i 1995 roku Suns dwukrotnie prowadzili 3-1 w starciu z późniejszymi mistrzami Rockets, ale za każdym razem nie potrafili sprostać presji, pękali psychicznie i przegrywali w dramatycznych okolicznościach, mimo że większość ekspertów widziała w nich faworytów do końcowego triumfu w okresie "bezkrólewia".
Później Barkley dołączył do Hakeema Olajuwona i Clyde’a Drexlera w słonecznym Teksasie, ale zaawansowane już wiekowo Rakiety uległy w finale Konferencji Zachodniej Utah Jazz. Kontuzje coraz bardziej ograniczały dynamikę i ruchliwość pod koszem słynącemu wcześniej z atletyzmu i dużej siły Charlesowi, który na początku obecnego stulecia postanowił zakończyć karierę. Niewiele brakowało, aby ją wznowił w 2001 roku, gdy Jordan zszokował cały świat i wrócił jako 38-latek z Washington Wizards. Wtedy dwaj kumple z boiska mieli wreszcie po raz pierwszy zagrać w jednej drużynie w NBA. W końcu jednak zrezygnował. - Nie ma szans. Nie jestem w stanie wrócić do formy. Ja już nie mogę grać profesjonalnie w koszykówkę - komentował.
UDANA PRZESIADKA DO STUDIA
Zamiast tego rozpoczął karierę, z której młodsi kibice znają go najbardziej. Stał się najsłynniejszym koszykarskim ekspertem w historii amerykańskiej telewizji. Jego oryginalne poczucie humoru i fakt, że rzadko gryzie się w język, zjednały mu miliony fanów na całym świecie. Stał się jeszcze popularniejszy niż w czasach, gdy należał do najlepszych koszykarzy w NBA.
Z nowym zawodem wiązały się jednak nowe wyzwania. Niespełna pięć lat temu Barkley skrytykował Jordana jako właściciela Charlotte Hornets, a ten bardzo się za te słowa obraził. Wieloletnia przyjaźń dobiegła końca. - Kocham Michaela. Bardzo mi go brakuje - mówił niedawno w wywiadzie dla "The Athletic". - Jest najlepszym koszykarzem, jakiego widziałem. To smutne, że sprawy między nami poszły w takim kierunku… Zawsze jednak staram się wykonywać jak najlepiej swoją pracę. Zresztą moja krytyka dotyczyła nie Jordana, ale ludzi wokół niego. Zgromadził wokół siebie zbyt wielu biernych potakiwaczy. Zatrudniał ludzi, którym głównie zależało na to, aby polecieć prywatnym jetem, dostać za darmo stek na kolację w eleganckiej restauracji. W zamian mówią, to co Michael chce usłyszeć - tłumaczył.
Po długiej, pięknej przyjaźni pozostały więc tylko wspomnienia. No i legendarny film "Space Jam", do którego Jordan oczywiście zaprosił Barkleya. Może dzięki "The Last Dance" znów się do siebie zbliżą i pogodzą?