Turyńczycy po dziewięciu latach oddali mistrzostwo kraju, fatalnie spisali się w Lidze Mistrzów i rozgrywają słaby sezon, lecz nie zakończą go z zupełnie pustymi rękami. Drugie trofeum w debiutanckim sezonie nie zmieni najbliższej przyszłości Andrei Pirlo, ale może wpłynąć na dalszą. I dlatego dla niego jest ważniejsze niż dla klubu.
Gdy w 1999 roku Gianluigi Buffon sięgał po pierwszy w karierze Puchar Włoch, na stadionie Parmy świętował u jego boku Enrico Chiesa. Dwadzieścia dwa lata później jego syn zadbał o to, by bramkarz miał co świętować na pożegnanie z Juventusem. Gol Federico Chiesy na siedemnaście minut przed końcem powalił Atalantę Bergamo, próbującą zwieńczyć idealne ostatnie lata pierwszym trofeum od ponad pół wieku. 43-letnia legenda futbolu po krajowy puchar sięgnęła po raz szósty w karierze, zrównując się z rekordzistą Roberto Mancinim. Kolejnych raczej nie będzie. Jeśli zdecyduje się kontynuować karierę, to najprawdopodobniej poza Włochami.
UDERZAJĄCA PEWNOŚĆ ATALANTY
Gdy Andrea Pirlo na początku sezonu rozpoczynał karierę trenerską, wyobrażano sobie mniej więcej taki futbol, jaki wracający na stadion kibice zobaczyli w środę w Reggio nell'Emilia. W finale Pucharu Włoch grę z marzeń trenera Juventusu pokazywali jednak raczej jego rywale. Nie miało znaczenia, że w kwestiach magii nazwisk, wydatków na transfery i płace oraz liczby triumfów turyńczycy mieli nad finałowym przeciwnikiem miażdżącą przewagę. Pod względami czysto boiskowymi to gracze z Bergamo mieli powody, by emanować pewnością siebie. Trzy lata temu kończyli ligę trzydzieści pięć punktów za plecami Juventusu. Dziś już na kolejkę przed końcem są pewni, że drugi raz w historii go wyprzedzą. Podczas gdy gigant wciąż jest poza strefą dającą grę w Lidze Mistrzów, Atalanty już nie da się z niej wypchnąć. Piłkarze Starej Damy mogą mieć poczucie, że z sezonu na sezon karleją, zawodnicy Bogini z rozgrywek na rozgrywki rosną. Po dwóch kolejnych trzecich miejscach mogą teraz sięgnąć po pierwsze w historii klubu wicemistrzostwo. Jeśli tak się stanie, przebiją również dorobek punktowy z poprzednich lat. A w bezpośrednich starciach też żadnego kompleksu Juventusu nie mają: w tym sezonie ogolili go z czterech punktów na sześć możliwych.
OFENSYWA I KONTROLA
Gracze Giana Piera Gasperiniego wyszli więc na boisko jak po swoje. W pierwszych pięciu minutach stworzyli dwie sytuacje bramkowe, przez dwadzieścia niemal nie wpuszczali rywala na własną połowę. Nawet gdy z jedynej kontry Juventusu stracili gola, natychmiast zdobyli bramkę. Jakby ani finałowa otoczka, ani niekorzystny wynik, w żaden sposób nie były w stanie wytrącić ich z równowagi. Nie byli faworytem, bo w meczach z Juventusem mało który włoski klub jest. Ale zachowywali się, jakby wszystko mieli pod całkowitą kontrolą.
MŁODZI BOHATEROWIE
W Turynie wiele rzeczy, na których ich potęga opierała się przez dekady, zostało w ostatnim czasie nadszarpniętych, ale wciąż niezmienna pozostała maksyma, że finałów się nie gra, lecz wygrywa. Już w styczniowym Superpucharze Włoch, w którym sięgnął po pierwsze trofeum w karierze, Pirlo pokazał przeciwko Napoli bardziej pragmatyczną twarz, korzystając raczej z wypadów do przodu i indywidualnych umiejętności zawodników, niż z jakichś ambitnych kombinacji zespołowych. Teraz było podobnie. Juventus zrobił tyle, ile musiał, by wygrać. Drugą bramkę też zdobył z kontry. Chwilę wcześniej Chiesa trafił w dobrej okazji w słupek i na tych trzech wypadach zakończyły się wszystkie warte uwagi ofensywne akcje turyńczyków. I to wystarczyło. A to, kto strzelił oba gole dla Juve, pokazuje, że nie wszystko w tym sezonie poszło w tej drużynie nie tak. Bo zarówno transfer Chiesy, jak i Dejana Kulusevskiego, który strzelił pierwszego gola i zaliczył asystę przy drugim, można uznać za bardzo trafiony. Nawet jeśli młody Szwed był na przestrzeni całego sezonu nawet mniej równy niż sam Juventus, niemogący rozegrać trzech kolejnych meczów na wysokim poziomie.
PUDROWANIE SEZONU
Nikt, a już zwłaszcza w Turynie, nie rozpoczyna sezonu z myślą, że celuje w Puchar Włoch. Gdy jednak jest to jedyne, co można na koniec rozgrywek unieść w górę, znaczenie tego trofeum rośnie. Juventus zdobył je po raz czternasty, jednak miał w tej kwestii trzyletnią przerwę, co oznacza, że Pirlo coś jednak potrafił zrobić lepiej niż poprzednicy. W ogóle ostatnie dni przyniosły dla początkującego trenera trochę dobrych wieści. W weekend Juventus dobrze zaprezentował się na tle nowo koronowanego Interu Mediolan, odnosząc nie tylko prestiżowe, ale i kluczowe zwycięstwo w walce o czołową czwórkę. Dzień później do turyńczyków uśmiechnęło się szczęście, gdy Milan zremisował bezbramkowo z niewalczącym już o nic Cagliari.
RATUNEK NA HORYZONCIE
Po niedawnej klęsce 0-3 z mediolańczykami na własnym stadionie, rozgrywki wydawały się dla turyńczyków spalone na całej linii. Dziś, z trofeum w ręku i punktem straty do czołowej czwórki, sytuacja wygląda już trochę lepiej. Zwłaszcza że w ostatnią niedzielę Juventus zagra z przebywającą na wakacjach Bolonią, a Milan pojedzie do Bergamo, gdzie poprzednio przegrał pięcioma bramkami i trafi na gospodarzy, którzy będą chcieli przyklepać wicemistrzostwo. Po środowej porażce nic innego im w tym sezonie nie zostanie. Długo w trwających rozgrywkach wydawało się, że w trzech wielkich ligach trzy duże kluby nie zdołają zakwalifikować się do Ligi Mistrzów. Liverpool wydawał się od tego odległy w Premier League, Borussia Dortmund w Bundeslidze, a Juventus w Serie A. Ostatecznie dortmundczycy już zapewnili sobie kolejny udział w elicie, Liverpool po długiej przerwie powrócił do czwórki, a Juventusowi rzutem na taśmę też może się to udać.
WALKA O TWARZ
Ważniejszy niż dla turyńczyków Puchar Włoch jest dla ich trenera, który — wedle wszelkich doniesień z Piemontu i okolic – nie ma już przyszłości na ławce Juve i po sezonie straci pracę. Co nie znaczy, że nie ma przyszłości w ogóle. Styczniowe ogranie Napoli ważyło mniej, bo udział w Superpucharze odziedziczył po Maurizio Sarrim, a samo trofeum jest najmniej prestiżowe, bo do zdobycia go wystarczy tylko jeden mecz. Puchar Włoch Pirlo zawdzięcza już wyłącznie sobie. A że w drodze po nie musiał rozegrać pięć spotkań, w tym dwa z Interem Mediolan, też dodaje mu znaczenia. Nie ma wątpliwości, że po fiasku w Lidze Mistrzów i z brzemieniem tego, który przerwał historyczną dominację Juventusu, 42-latek odejdzie z Turynu jako przegrany. Wciąż toczy się jednak walka o to, czy tylko przegrany, czy jeszcze skompromitowany.
PRZYKŁAD GATTUSO
Zakończenie sezonu poza czołową czwórką, które równałoby się sprowadzeniu na klub niespodziewanych finansowych zawirowań tak niemile widzianych w erze COVID-u, przypięłoby Pirlo trudną do zerwania kiedykolwiek łatkę. Odejście po zajęciu czwartego miejsca, z dwoma trofeami w rękach, dawałoby nadzieję, że ktoś ciekawy jeszcze go kiedyś zatrudni. Przykład Gennaro Gattuso pokazuje, że fiasko w dużym klubie jeszcze niekoniecznie przekreśla całą trenerską karierę. Ważne, by niepowodzenie nie było zbyt spektakularne. Wtedy jest jeszcze możliwość się odbudować. Wykopany z Milanu trener, po udowodnieniu kompetencji w Neapolu, dziś jest przymierzany nawet do Juventusu. Pirlo niewątpliwie czeka teraz krok wstecz, ale wciąż jeszcze jest szansa, że jego drużyna kiedyś zagra w jakimś finale tak, jak Atalanta. Na razie bardziej potrzebne było mu, by po prostu wygrała.