W Machinie wcielał się w sekstelefon. W Złotych Tarasach sprawdzał, czy Harry Potter to satanista. Dziś za jego sprawą obrady Sejmu robią lepsze liczby niż rapowe klipy.
Zmiany w Sejmie po październikowych wyborach? Na razie bez większych politycznych konsekwencji. Trwa spór o ustawę wiatrakową, ale nowy układ sił w kontekście ministerialnym został zawieszony na kołku prowizorycznego rządu. Efemerydy, którą powołał nadal urzędujący premier Morawiecki. Ciężko jednak nie dostrzec innego aspektu przemodelowania sceny politycznej. Aspektu medialnego. Składa się na niego przede wszystkim niespotykana wręcz popularność transmisji z obrad sejmowych. Tak ogromna, że już ogłoszono wyświetlanie jej w kinach. I zaczęto nazywać obrady tej kadencji Sejmflixem. Czy można wskazać konkretnych sprawców tego zamieszania? Bez wątpienia. W ostatnim czasie w nagłówkach króluje jedno nazwisko. Nazwisko tego, który spija śmietankę glorii z sejmowego spektaklu.
Hołownia detronizuje raperów
Wszystko zaczęło się od wyników z YouTube’a. Sejmowe obrady zaczęły w kilka dni wykręcać liczby wyświetleń oscylujące wokół miliona. Na tę chwilę detronizują większość nowych rapowych teledysków, które w ostatnim czasie – czy to przez nadprodukcję treści wizualnych, czy przez zwyczajne zmęczenie materiału – zaliczają spadek oglądalności. Zainteresowanie politycznymi obradami stało się więc tematem nagłówków czy nawet metamemów. Jak tego z obrazkiem imitującym miniaturkę sejmowych live’ów. Widzimy na nim nowego marszałka Szymona Hołownię z rozdziawioną w szoku miną. Tuż obok niego budynek Sejmu, a pomiędzy nimi znajduje się charakterystyczna czerwona strzałka. Czy to parodia? Nie, to literalne odwzorowanie zgranego, kilkbajtowego schematu zajawki wideo, z którego korzystają niemal wszyscy zasięgowi youtuberzy w Polsce.
Nie bez powodu przytaczamy mem z Hołownią. Bo to właśnie nowy marszałek stał się rzeczonym main characterem zamieszania w Sejmie. To on jest głównym motorem napędowym popularności obrad i politycznych wystąpień. I niezależnie od sympatii do jego osoby jako polityka czy showmana – trzeba przyznać, że złapał naprawdę dobry flow. Rzuca bon mot za bon motem, wypluwa zgrabne panczlajny w kierunku obozu wciąż rządzącego i wnosi do przemówień powiew świeżości. Zwłaszcza jeśli zestawimy go z niezbyt charyzmatycznymi marszałkami i marszałkiniami ery PiS-u typu Elżbieta Witek.
Ciągle mem, lecz już chad
Ale Hołownia jest na językach politycznego świata nie pierwszy raz. Tyle, że do tej pory bywał często obiektem kpin i docinek ze strony twórców i twórczyń memów. Najbardziej wtedy, gdy podczas jednego z filmów wrzuconych do sieci płakał nad Konstytucją RP. Bywał też przedstawiany w sposób absurdalny. Jako Szymon Kotłownia, Zbrojownia, Siłownia czy Pompownia. Dziś? Nastąpiła zmiana. Nagle stał się gigachadem i HOTłownią. Zaczął być hajpowany do tego stopnia, że każdy jego postulat, okrągła wypowiedź czy nawet gest viraluje się w sieci. Jest szeroko omawiany przez portale, w tym plotkarskie. Jak wtedy, gdy Hołownia zabrał do Sejmu córkę – co zresztą stało się przyczynkiem do krytyki hipokryzji mediów i komentujących. Jak zwracała uwagę na swoim Instagramie dziennikarka Justyna Suchecka: gdy swoje dziecko do Sejmu przyprowadziła posłanka Gajewska, nagle padła ofiarą hejtu. Jakoby takie zachowanie nie licowało z powagą wykonywanego zawodu. Gdy zrobił to facet – wszystko było spoko.
Czy triumfy Hołowni w nowej roli mogą zaskakiwać? Cóż, mówimy o wieloletnim prowadzącym jednego z największych talent show najpopularniejszej stacji telewizji komercyjnej. Pamiętajmy jednak, że były prezenter Mam talent! jest specyficznym rodzajem showmana. Warto więc przeanalizować, jak przez lata kreował swój wizerunek i szkolił umiejętności retoryczne.
Wyrósł na blokach i sobie radę dał
Po pierwsze: bloki. Nie jest to jakiś dominujący element narracji Hołowni. Ale jego osiedlowy background objawia się z pewnością we wrażliwości wobec Polski powiatowej. Młody Szymon wychował się na białostockich blokowiskach Piasta i Bojary, gdzie dzielił z rodziną, przynajmniej w określonym czasie, niewielkie mieszkanie. Working class hero? No nie. CV jego ojca oraz szybka i błyskotliwa kariera przyszłego marszałka absolutnie przeczy takim założeniom. Wojciech Hołownia w latach 90. był najpierw radnym, a potem wiceprezydentem Białegostoku. Ciągoty do świata wielkiej polityki Szymon odziedziczył więc po ojcu. Niemniej, mimo wielkiej kariery w Warszawie, Hołownia zachowuje dużą wrażliwość w stosunku do mniejszych ośrodków. Widzieliśmy to zarówno w kampanii prezydenckiej, jak i parlamentarnej. Jego partia Polska 2050 ma nawet w programie wpisaną równość niezależnie od miejsca, w którym się mieszka. Sam polityk często odwiedza kilku- czy kilkunastotysięczne miasta oraz wychodzi rozmawiać z ludźmi na ulice, co nietrudno dostrzec choćby na jego Instagramie. I robi to czasem w charakterystycznej bluzie z kapturem. Zresztą – stylówka tego polityka to wręcz apoteoza normalności. Tak normalsowa, że mogłaby być tematem na dłuższy esej.
Zanim jednak duże sukcesy na arenie politycznej stały się faktem, do Hołowni przylgnęła przede wszystkim łatka typa kościelnego. I to nie tylko dlatego, że dwukrotnie przebywał w nowicjacie zakonu dominikanów. Jako pisarz wydał ponad 20 książek, z czego większość to objaśnianie katechizmu czy problematyki wiary. Choć Witold Mrozek ujął tę twórczość w tekście dla Wyborczej bardziej dosadnie. Książki Szymona są o Szymonie Hołowni. I o Bogu. Albo o Bogu i Szymonie Hołowni – pisał. To, co jednak napędzało tę literacką płodność, to z pewnością nie tylko wena. Jako autor dzisiejszy marszałek pisze bardzo przystępnym językiem, ze zrozumiałymi metaforami. Dlatego nieźle się sprzedawał. I to właśnie umiejętność tworzenia pop-języka dała mu przepustkę do redakcji dalekich od katolickich skojarzeń.
Przygody z Machiną i duet z Prokopem
Już jako 21-latek pisywał dla Wyborczej do działu kultura. Natomiast okres millenijny zawiódł młodego Hołownię do słynnego popkulturowego czasopisma Machina. Był autorem publikowanych na jego łamach felietonów, w których przykładowo komentował polską telewizję. Ale zdarzały się też bardziej zaskakujące teksty – jak ten z 10. numeru wydanego w 2001 roku. Wówczas 25-letni Hołownia napisał reportaż wcieleniowy o pracy na słuchawce… sekstelefonu. Podczas tej przygody nie poszło mu najlepiej, choć próbował rozpalić niejaką 40-letnią Wiolettę. Całość przypominał w czasie pandemii fanpejdż na Facebooku Skany ze starej Machiny.
Także w Machinie miał okazję poznać swojego przyszłego partnera w pracy prezenterskiej. Czyli drugiego z prowadzących Mam talent!. Marcin Prokop, ówczesny redaktor naczelny czasopisma, niedawno wyznał, jak dużą pewnością siebie i silnym temperamentem dysponował Hołownia już w tamtym czasie. Podobno, kiedy nie otrzymał należytej zapłaty za teksty, miał przyjść do biura Prokopa i zwyzywać go od szmat.
Swoją drogą – różnice przez lata paradoksalnie ich spajały. I wyznaczały oś żartów nie tylko w trakcie prowadzenia Mam talent!. Panowie razem wydali dwie książki, w których eksploatowali temat tych rozbieżności światopoglądowych i estetycznych. Przykładowo – w Bogu, kasie i rock’n’rollu Hołownia próbuje udowodnić Prokopowi, dlaczego tak bystry facet [jak on – przyp. red.] legitymizuje swoim intelektem historie rodem z science-fiction. A wszystko to z kawałkiem Panic Morrisseya w tle i nazwiskiem wokalisty w tytule rozdziału. Prokop w ten sposób nie omieszkał przypomnieć o swoim – znanym nie od dziś – zamiłowaniu do brytyjskiej muzyki gitarowej.
Ale początki wielkiej telewizyjnej kariery, zdaniem przynajmniej Prokopa, nie były dla Szymona najłatwiejsze. W cytowanym już wyżej wywiadzie z Gabi Drzewiecką i Agnieszką Woźniak-Starak prezenter i dziennikarz dosadnie określił specyficzny sposób prowadzenia przez Hołownię Mam talent! 15 lat temu. Prokop stwierdził, że jego kolega był drętwy jak Pinokio i raczej traktował tę przygodę jak poligon doświadczalny. Opuszczenie świata rozrywki na rzecz polityki nie było zatem w tym kontekście dużym zaskoczeniem.
Faktycznie – kiedy przypomnimy sobie Hołownię także z czasów, gdy był dyrektorem programowym Religia.tv lub kiedy prowadził talk-show Między sklepami w warszawskich Złotych Tarasach, widzimy w nim dużo nadęcia i powagi. W jednym z odcinków tego ostatniego programu rozważał, indagując Dorotę Zawadzką – znaną niegdyś jako Superniania – czy Harry Potter to satanista. W innym – ciekawostka – pojawił się niejaki Patrick Texas, czyli człowiek, który niedawno zwiralował się na TikToku. Jako 23-latek opowiadał Hołowni o swoich problemach z akceptacją twarzy i o operacjach plastycznych.
Czy to tylko erudycja?
Niewątpliwie lata, które Hołownia spędził przed kamerami oraz masową publicznością, przyniosły efekty. Dziś na YouTubie znajdziemy całe analizy sztuczek erystycznych marszałka, za sprawą których wygrywa potyczki słowne w Sejmie i podczas konferencji. Mimo że w pisaniu książek zarzucano mu zbyt liczne dygresje, dziś wypluwa z siebie błyskotliwe puenty w mgnieniu oka, zachowuje przytomność umysłu i przede wszystkim sprawdza się w ciętych ripostach. Zdaje się, że funkcja strażnika praw i godności Sejmu sprzyja mu bardziej niż rola klasycznego szefa partii. O ile w tym drugim wcieleniu jawił się jako wieczny wyznawca dialogu – gotowy, jako katolik, porzucić tzw. kwestie światopoglądowe (chodzi głównie o jego zgodny z linią kościoła stosunek do aborcji) na rzecz zgody i budowania nowej Polski, będąc marszałkiem bryluje niczym prymus. Wyraźnie czerpiąc radość z dyscyplinowania posłów. Wszystko w dość oczywisty sposób wskazuje na torowanie sobie ścieżki do kampanii prezydenckiej – pytanie tylko, czy widowni ów spektakl się nie znudzi.
Warto zwrócić przy okazji uwagę, z jakim ryzykiem wiążę się zamieszanie wokół Hołowni. Owszem. Sprawne pełnienie funkcji marszałka, w tym skuteczne obnażanie prób naginania prawa lub zaginanie dziennikarzy TVP powielających rządowe przekazy, robi pozytywne wrażenie. Tylko co jeśli w dalszej części tej politycznej kariery otrzymamy niejasną wizję państwa skrywaną pod płaszczykiem show i erudycji? To klasyczny problem postpolityki.
Ale Szymon Hołownia zbił gigantyczny wizerunkowy kapitał. A ta kadencja Sejmu, głównie za jego sprawą, zapisze się jako fenomen kulturowy wykraczający poza standardy politycznych debat. Całkiem niezły rezultat jak na – niegdyś – nieco sztywnego gościa od teologii. Tego, co przez długą część swojej kariery zbierał prztyczki od kolegów ateistów z liberalnych mediów, które razem współtworzyli.
Komentarze 0