Kevin de Bruyne i jego awersja do agentów. Dlaczego warto ciężko pracować i być uczciwym?

Zobacz również:To twój czas, chłopaku. Piłkarze, dla których to może być przełomowy sezon Premier League
Kevin de Bruyne Signs a Contract Extension at Manchester City
Fot. Matt McNulty/Manchester City FC via Getty Images

Nie zdziwiły mnie informacje, że Kevin De Bruyne podpisał nową umowę z Manchesterem City bez pomocy agenta. Poprzedniego wysłał przecież do więzienia. Już jesienią zapowiadał, że nie będzie szukał kolejnego, bo potrafi zatroszczyć o siebie sam. Belg jest doskonałym przykładem, że jeśli jesteś w czymś dobry, to i na koncie raczej rośnie niż spada. Na tym etapie nie trzeba już dodatkowych gęb do dzielenia tortu.

To jest jego tydzień. Był świetny w meczu z Borussią Dortmund, znakomity jest też w mediach, gdy pokazuje, że można wywalczyć podwyżkę, jeśli podejdzie się do tego na spokoju i z głową. De Bruyne nie był zadowolony, gdy w listopadzie dostał ofertę od szefów City. Nie pasowało mu to, że klub potrafi odkręcić kurek przy nowych piłkarzach, ale tych starych sprowadza do korporacyjnych widełek. Belg nie miał agenta, żeby się tym zajął. Miał za to pomysł, by przyjść na negocjacje z twardymi danymi. To w przyszłych latach może być standard: zatrudnianie analityków tylko po to, by czarne na białym pokazać decydentom liczby jako argument w rozmowie o lepszych pieniądzach.

De Bruyne w świecie piłki od dawna reprezentuje normalność. Nie należy do kasty gwiazdorków jednego sezonu z ego tak wielkim, że wyprostowałoby wieże w Pizie. Kupił nas tym, że mało mówi, ale dużo robi. Vincent Kompany powiedział kiedyś, że na treningach City ten, kto ma Kevina, ten wygrywa. Pep Guardiola na pierwszym spotkaniu wbił mu do głowy: „Kevin, możesz być w piątce najlepszych graczy na świecie”. A on to tak mocno wziął do siebie, że błyskawicznie zamienił się w superbohatera i nie musiał akcentować tego, zakładając pelerynę. Zachwycamy się jego grą od dawna, ale teraz można też poklaskać mu po tym, jak pięknie załatwił sprawę z nowym kontraktem.

De Bruyne nie ma agenta, bo poprzedni, Patrick De Koster, całe życie oszukiwał. Znali się odkąd Kevin skończył 14 lat. Razem wędrowali od Belgii do Anglii, przez Niemcy i z powrotem do Anglii. Aż nagle w sierpniu De Bruyne zgłosił do prokuratury, by ta przyjrzała się płatnościom przy transferze z Chelsea do Wolfsburga. De Koster oszukiwał piłkarza. Fałszował dokumenty i prał brudne pieniądze w Liechtensteinie. Za transfer do Manchesteru City skasował 9 mln euro prowizji.

De Bruyne nie miał jeszcze takiej marki, jaką ma dzisiaj. Dlatego w tej chwili niepotrzebny mu ktoś, kto mataczy i gra pod siebie. Sprawa jest na tyle ciekawa, że we wrześniu agent trafił do więzienia. Siedział w nim trzy tygodnie, po czym dostał elektroniczną obrączkę i odsiadkę w domu. Jego wyjście zza krat transmitowała belgijska telewizja. Facet w maseczce, z jedną torbą podręczną, jednocześnie ściskał się z rodziną i palił ze wstydu. Wkrótce kolejni piłkarze wytoczyli działa. Niejaki Ibrahima Conté wprost przyznał, że De Koster zniszczył mu karierę.

W Belgii to zresztą chleb powszedni. To zawsze był ważny szlak transferowy Europy, a co za tym idzie również miejsce przekrętów i kombinowania kto kogo mocniej wyprowadzi w pole. Vicent Kompany dwa lata temu nazywał tamtejszy rynek handlem ludźmi. Agenci Bayat i Veljković pooglądali świat zza krat. W tym czasie De Bruyne ciężką pracą wspinał się na szczyt piłki. Guardiola wiedział jak z nim rozmawiać, by wydobyć najlepsze. Razem już piąty sezon odhaczają kolejne trofea i kto wie, co się jeszcze wydarzy. Przecież przy dobrych wiatrach w Lidze Mistrzów to jest spokojnie piłkarz na Złotą Piłkę.

Kevin De Bruyne
Fot. Jan Kruger/UEFA via Getty Images

Pep powiedział o nim kiedyś fajne zdanie: „Kevin jest pierwszym wojownikiem po stracie piłki i pierwszym do kreacji, gdy ją mamy”. Niedawno w spotkaniu z Leicester miał aż 14 odbiorów, o 10 więcej niż Wilfred Ndidi, w sumie najwięcej spośród wszystkich graczy Premier League w tym sezonie. Jego gra to nie tylko estetyka, kosmiczne zagrania, ale właśnie twarde dane. Dokładnie te liczby w przystępny sposób wyłożył szefom City. Uzasadnił nimi swoją pozycję w klubie i wynegocjował ciut lepsze warunki niż wcześniejsze 300 tysięcy funtów tygodniowo.

Zrobił to w czasach pandemii. W tygodniach, gdy gotowe były już raporty o tym, że klub zanotował stratę 126 mln w sezonie 2019/2020. Spadały prawa marketingowe i telewizyjne. Nie ma kibiców. To pokazuje jaką wartość dla Manchesteru City ma dziś De Bruyne i nawet nie ma sensu tego kwestionować. Ojciec piłkarza w rozmowie z „Het Laatste Nieuws” mówił: „Kevin od początku wiedział, czego chce. Prosił mnie, żebym załatwił prawników i żebym zadzwonił do analityków. Mówił: sprawdź to, sprawdź tamto. Był panem swojego przeznaczenia”.

Co ciekawe, już pięć lat temu podobnie postąpił Eden Hazard, gdy z Lille przechodził do Chelsea. Agenci nie są złem piłki, to ciągle ważne ogniwa w tym świecie, ale piłkarze z topu coraz częściej decydują się je pomijać. Wiedzą, że to oni są kluczową siłą roboczą w tym biznesie. Doskonale orientują się, kto ile w szatni zarabia. Poza tym ich wizytówką jest ich praca. U Kevina de Bruyne głowa pracuje nie tylko na boisku.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Żebrak pięknej gry, pożeracz treści, uwielbiający zaglądać tam, gdzie inni nie potrafią, albo im się nie chce. Futbol polski, angielski, francuski. Piszę, bo lubię. Autor reportaży w Canal+.