Popularność klasycznych koszulek piłkarskich stale rośnie. Widać to po takich markach jak znany na całym świecie sklep Classic Football Shirts, ale i na tym polu Polacy nie chcą być gorsi. Pomysłów przybywa, a od początku roku coraz większy szum robi projekt o nazwie Football Thrift Shop. Spotkaliśmy się z Adamem i Filipem, dwoma zajawkowiczami, którzy za tym stoją. Prowadzą biznes, realizują się w swojej pasji i chcą rozwijać koszulkową kulturę w naszym kraju.
Koszulki piłkarskie dzięki internetowi zyskują dziś drugie życie. Coraz więcej osób szuka egzemplarzy retro, wiele strojów trafia na aukcje charytatywne, ale są też tacy, dla których staje się to sposób na życie. Widać to także po polskim podwórku, niekoniecznie nawet przesiadując w piłkarskiej bańce. Coraz częściej klasyczne koszulki stają się normalnym elementem ubioru, a społeczność się rozrasta.
POŁĄCZENI PRZEZ PASJĘ
Niedawno na rynku pokazał się kolejny projekt. Football Thrift Shop prowadzą 27-letni Adam i 24-letni Filip, którzy swoje prywatne kolekcje budowali już od dawna. W końcu jednak połączyli siły i na początku roku odpalili internetowy biznes. Pomysł kiełkował w ich głowach od dłuższego czasu, ale woleli zaczekać, aż wszystko będzie miało solidne podstawy.
– Zaczynaliśmy od kilkudziesięciu koszulek i gdy zrobiło się ich ponad 200, to już myślałem, żeby otwierać sklep. Wtedy jednak tata dał mi do zrozumienia, że na start dobrze byłoby mieć pełny magazyn, więc zaczęliśmy sprzedaż dopiero, gdy przebiliśmy 1000 sztuk. Ale drugie tyle jest w gotowości, więc tak naprawdę na bieżąco sprzedajemy i sprowadzamy nowe koszulki – mówi nam Filip.
Ich historie są podobne. W tle przewija się motyw zbierania i dostawania koszulek w dzieciństwie, co sprawiło, że zaczęli poznawać kolejnych pasjonatów podobnych do siebie. Początkowo jednak była to czysta zajawka. – To się zmieniło jakieś dwa lata temu – mówi Filip. – Chciałem połączyć przyjemne z pożytecznym i szukałem nowej drogi w życiu. W ten sposób się to zaczęło rozrastać, szukałem kolejnych okazów, poszerzałem swoją wiedzę, aż w końcu poznałem się z Adamem i zaczęliśmy współpracę. Podeszliśmy do tematu poważnie i w styczniu otworzyliśmy sklep – opowiada jeden z twórców FTS.
– Jestem kibicem Chelsea, a kolekcjonerem byłem od kilku lat. Zawsze jako dziecko dostawałem koszulki na urodziny i pamiętam, że pierwszą „bazarówką”, do której się przywiązałem była koszulka Didiera Drogby zaraz po jego przyjściu do Chelsea. Biegałem w niej i marzyłem o oryginalnej, a gdy dorastałem, to mogłem sobie już na taką pozwolić. A z czasem przerodziło się to w coś więcej – mówi Adam.
– Dziś moja kolekcja stopniowo maleje. Koszulki, które mi się dublują, wystawiam na stronę. Moja prywatna kolekcja skupiona jest wokół Chelsea. Mam około 100-150 sztuk w tym około 20 autentycznych koszulek meczowych, w których albo rzeczywiście grali piłkarze Chelsea, albo były to stroje przygotowane do spotkań. Docelowo chciałbym mieć koszulkę z każdego sezonu od lat 80. do dziś – liczę tu komplety domowe, wyjazdowe i ewentualnie trzecie stroje – dodaje.
Dzięki wspólnej pasji i miłości do londyńskiego klubu poznał się z Filipem. On nie jest wprawdzie fanem Chelsea, jednak miał akurat na sprzedaż klasyczną koszulkę The Blues z lat 80., którą Adam chciał odkupić. – Po długich negocjacjach się udało i w ten sposób złapaliśmy ze sobą kontakt – wspominają.
– Pierwszy raz spotkaliśmy się... na stacji benzynowej pod Warszawą. Wymienialiśmy się koszulkami, a Adam przez moment był moim dostawcą – ja już wtedy szukałem koszulek typowo na handel. W trakcie kolejnych rozmów dość naturalnie wyszło, że warto byłoby zacząć działać razem. Ja miałem trochę przestoju z koszulkami, przez pandemię miałem problemy z pracą i Adam zaproponował koncepcję sklepu. W ciągu kolejnych rozmów przekonałem się do tego pomysłu, mimo że opierało się to najpierw głównie na zaufaniu – wspomina Filip.
PIŁKA, CZYLI CZĘŚĆ ŻYCIA
Dziś zajmują się prowadzeniem Football Thrift Shop we dwóch. Jak sami charakteryzują, Adam jest bardziej chaotyczny i rzuca przeróżnymi pomysłami, a Filip to większy perfekcjonista, który – jak twierdzi – na koszulkach zna się lepiej niż na piłce.
To razem daje dobrą mieszankę. Rozdzielają między sobą obowiązki przy prowadzeniu strony, mediów społecznościowych i kontaktach z klientami, ale wszystkie decyzje podejmują wspólnie. – Na pewno też pomagają znajomi, na przykład w kwestii grafik czy zdjęć. Poza tym jeden kumpel poświęcił masę czasu na zaprojektowanie i stworzenie strony. Ale mam to na myśli również w kwestii zwykłego wsparcia. Kiedy miałem wątpliwości przed otwarciem sklepu, to znajomi mnie zachęcali i popychali do tego pomysłu, za co im dziękuję – mówi Filip.
– Na razie ten sklep to bardziej hobby. Łączymy pasję z pracą i przyjemne z pożytecznym, bo na co dzień pracujemy na etacie. Chcielibyśmy zajawą na koszulki zarażać innych. Nasze motto to „koszuleczki, piłeczka, lifestyle” – tłumaczy Adam.
– Ważna jest dla nas ta ostatnia część. Same koszulki to dopiero część historii. Chcemy pokazać, że to mogą być ciuchy na różne okazje typu wyjście na imprezę, gdzieś w plener czy na koncert. Niekoniecznie zależy nam wyłącznie na tym, żeby dotrzeć do kibiców piłkarskich. Natrafiliśmy już zresztą na sporo osób, które złapały zajawkę na koszulki, choć nie są zapalonymi kibicami. Widać, że zainteresowanie rośnie i ludzie pytają o stroje retro, ale też szukają nowych – dodaje Filip.
Twórcy FTS zdają sobie sprawę, że choć obracją się w niszy, to konkurencja na rynku jest spora. Nie chodzi nawet o takich gigantów jak Classic Football Shirts, którzy zbudowali już swoje małe imperium, ale coraz większy ruch pojawia się w Polsce. – Wiemy, że na razie jesteśmy małą rybką. Chcemy powiększać kolekcję i rozwijać biznes, ale na tle niektórych mamy może 5 procent ich zbiorów. Widać też, że sklepów powstaje coraz więcej, więc popyt rośnie. Dużo ludzi sprzedaje też koszulki prywatnie albo zajmuje się wysyłką za granicę. My skupiamy się na polskim rynku – mówi Filip.
Co ważne, wszystkie koszulki kupują sami. – Nie chcemy pisać do ludzi i prosić o sztuki za darmo, a potem je sprzedawać. To niestety częste i nie chcemy być namolni. Nie każdy to robi, ale nie chcemy zarabiać na czyimś geście – opowiadają.
POLSKI SENTYMENT
To, co może wyróżniać Football Thrift Shop na tle innych miejsc z koszulkami, to stroje polskich piłkarzy. Na stronie uwagę od razu przyciąga zakładka z nimi i można tam znaleźć prawdziwe perełki. Jest Tomasz Kłos z Kaiserslautern, Paweł Brożek z Celticu, Tomasz Kos z Erzgebirge Aue czy Piotr Świerczewski z Bastii. Niektóre mają ciekawą historię.

– Koszulkę Kłosa znalazłem na jakiejś aukcji. Okazało się, że wystawiła ją żona jednego z byłych polskich piłkarzy, który też w przeszłości grał w Bundeslidze. Od niej też kupiłem swoją drogą koszulkę meczową reprezentacji Irlandii Północnej. Musiało być więc tak, że jej mąż zamieniłem się po meczach tymi koszulkami i w ten sposób miał Kłosa z Kaiserslautern – opowiada Filip.
– Podobna jest historia koszulki Pawła Kryszałowicza z Eintrachtu Frankfurt – wtrąca się Adam. – Na początku, gdy przyjechała do mnie paczka, to coś się nie zgadzało. W środku nie była to ani koszulka Kryszałowicza, ani Eintrachtu, tylko domowy strój reprezentacji San Marino. Pomyślałem, że sprzedający mnie oszukał, szczególnie, że to miała być meczówka i to ze wszystkimi metkami, a dostałem San Marino, dlatego do niego napisałem.
– Okazało się, że to też jest żona piłkarza reprezentacji Polski i pomyliła się przy wysyłce. Dogadaliśmy się, że i tak sobie zostawiłem to San Marino i dopłaciłem. Jej mąż wymienił się nią po jednym z meczów naszej reprezentacji. W ten dość nieświadomy sposób znaleźliśmy absolutnego białego kruka, a nawet dwa, bo koszulkę z Eintrachtu też ostatecznie kupiłem – dodaje.

Okrężną drogą do zbiorów trafił też strój Łukasza Sosina z czasów gry w barwach Anorthosisu Famagusta. – Zdarza nam się chodzić po lumpach i trafiłem na tę koszulkę po jednej z dostaw. Wziąłem bez zastanowienia. Zdziwiło mnie jednak to, że to był lumpeks, który ma dostawy tylko z Anglii. Skąd w takim razie w Anglii znalazła się koszulka klubu z Cypru? – zastanawia się Adam.
Obaj zgadzają się jednak, że szczególnie koszulki retro polskich piłkarzy to działka, którą chcą rozwinąć. Na razie na stronie mają ponad 20 takich egzemplarzy, ale łącznie w ich posiadaniu jest już więcej, tylko jeszcze nie wszystkie trafiły na sprzedaż.
– Sam mam takich koszulek ze 40. Są tam np. Jacek Bąk z Austrii Wiedeń, Ireneusz Jeleń z Auxerre z autografem, mam koszulkę Sławomira Wojciechowskiego z Aurau czy Rafała Wolskiego z Fiorentiny, również podpisaną. Na pewno chcielibyśmy się tym w pewien sposób identyfikować – opowiada Adam.
BIAŁY KRUK CZAI SIĘ WSZĘDZIE
Kluczem do tego, by poszerzać zbiory o kolejne unikaty, jest czujność. Wyjątkowy okaz można znaleźć przypadkowo i tyczy się to nie tylko koszulek z Cypru. – Dość przypadkowo zdobyłem też koszulkę Bayeru Leverkusen z Ligi Mistrzów z 2005 roku z nazwiskiem Franca na plecach. Kupiłem ją za okazyjną cenę, a skoro pamiętałem tego zawodnika, to ją wziąłem. Dopiero potem przyjrzałem się jej dokładnie i okazało się, że to meczówka adidasa – mówi Filip.
Obaj zwracają na to dużą uwagę. Stawiają sobie za cel, by sprzedawane przez nich koszulki były oryginalne i potrafią dokładnie określić, czy tak rzeczywiście jest. Jak w takim razie rozpoznać, czy strój jest meczowy?
– Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, że to jeszcze nie oznacza, że zawodnik fizycznie był w niej na boisku. Czasami owszem, a czasami to koszulka, która była przygotowana na mecz. W przypadku Francy widać to było po tym, że metka z rozmiarem jest klejona, paski na rękawach też, jest podszyta siateczkę i w ogóle ma ona długi rękaw. Rozmiar emblematów Ligi Mistrzów, numerów i sponsora też się zgadzały, więc wyszło na to, że to oficjalna koszulka Bayeru – twierdzi Filip.
Aby się o tym przekonać, sprawdził wszystkie detale i skonsultował się z kolekcjonerami strojów Bayeru z Niemiec. Okazało się wówczas, że to modele, które gracze Bayeru dostali na mecz z Liverpoolem w Lidze Mistrzów. The Reds wygrali wtedy 3:1, a honorowego gola dla Bayeru strzelił Jacek Krzynówek. W bramce Anglików stał Jerzy Dudek. – Okazało się, że na tamten mecz wszyscy zawodnicy Bayeru nie dość, że dostali od producenta koszulki w rozmiarze XL, to jeszcze z długim rękawem. Później nie trafiły one na sprzedaż, dlatego okazało się, że to autentyk. Zostały użyte tylko na to spotkanie – dodaje.
Takich unikatowych sztuk jest w Football Thrift Shop więcej. Adam chwali się koszulką Johna Arne Riise z finału Ligi Mistrzów w 2007 roku, którą kupił z Norwegii od znajomego byłego piłkarza Liverpoolu prowadzącego piłkarską akademię. W zbiorach mają też koszulkę reprezentacji Brazylii z 1981 roku z numerem Zico, strój reprezentacji NRD z końcówki lat 80., kultową meksykańską koszulkę z mundialu w 1998 roku ze słynnymi wzorami Majów czy koszulkę Ronaldinho z końcówki lat 90. jeszcze z czasów gry w Gremio.
– Udało mi się kiedyś wykupić wyposażenie busa, który stał przez lata pod stadionem Anderlechtu. Starszy pan sprzedawał z niego koszulki i gadżety klubowe, jednak niestety zmarł. Jego córka, która mu z tym pomagała, zebrała całą kolekcję, bo łącznie busów... było trzy. Kupił je Polak mieszkający w Belgii, z którym później się skontaktowałem i odkupiłem wszystko. Tam były na przykład koszulki z lat 90., nie tylko Anderlechtu. Miał chociaży dużo Standardu Liege, a poza tym nierozpakowane nówki Manchesteru City albo Chelsea z połowy lat 90.. Razem pewnie z 80 sztuk, a do tego szaliki, przypinki i inne akcesoria – mówi Adam.
WŁASNE CENTRUM HYPE'U
Mimo wyraźnie nakreślonych kierunków, na stronie wybór jest różnorodny. Znajdą się nie tylko niszowe, unikatowe koszulki, ale i sporo rzeczy w miarę świeżych i takich, które nie obciążą znacząco budżetu.
Obaj moi rozmówcy zauważają, że sprzedaje się dużo tzw. „zwyklaków”. Chodzi o tradycyjne koszulki piłkarskie popularnych klubów, które już zmieniły modele. Dużym zainteresowaniem cieszą się egzemplarze sprzed 10-15 lat i młodsze. Dość szybko okazało się, że schodzą one równie dobrze, co już zdecydowanie droższe koszulki meczowe albo unikatowe stroje vintage z najwyższej półki.
– Odkąd otworzyliśmy ten sklep, otworzyły mi się oczy na to, jak wielu jest fanatyków przeróżnych klubów. Zdziwiłem się, że ktoś w Polsce kupił na przykład dwie koszulki Doncaster Rovers – obie, jakie mieliśmy. Albo gdy odzywa się ktoś, że jeżeli będziemy mieli cokolwiek z Fulham, to on bierze wszystko – opowiada Adam.
Na koniec pytam o plany. Wprawdzie sklep na razie jest młody, bo wysyłkę rozpoczął na początku 2022 roku. Mimo tego w sprzedaży jest ponad tysiąc sztuk, a drugie tyle czeka w magazynach, dlatego to ma być dopiero początek.
– W naszych planach na kolejne lata są pop-up store, a dopiero potem fizyczne posiadanie sklepu. Chcielibyśmy się pokazywać przy różnych wydarzeniach, ale docelowo planujemy otworzyć sklep stacjonarny w Warszawie. To byłoby takie nasze centrum i Warszawa też jest miejscem, gdzie ten hype na koszulki jest największy. Nie chcemy jednak za szybko wskoczyć na głęboką wodę. Najpierw musimy mieć bogaty asortyment i większą bazę klientów. Wolimy zrobić coś później, za to dobrze – opowiada Adam.
Przede wszystkm jednak w całęj zabawie nie chodzi jedynie o biznes. Wokół koszulek piłkarskich retro tworzy się cała społeczność i założyciele FTS wierzą, że ten temat dopiero nabiera rozpędu.
– Oczywiście, to czym się zajmujemy jest coraz bardziej popularne, jednak pozostaje niszą, ale chcielibyśmy to zmienić. Staramy się poszerzać wiedzę o koszulkach. Bardzo podoba mi się angielska kultura, gdzie od dziecka wiesz, za kim jesteś, bo koszulkę dostajesz od ojca na pierwsze urodziny. Tacy kibice co roku wspierają swój klub, kupując nową koszulkę. Byłoby fajnie wypromować takie podejście u nas – kończy Adam.

Komentarze 0