Igrzyska olimpijskie mają to do siebie, że w zalewie kilkudziesięciu dyscyplin i kilkuset konkurencji jednocześnie, historii o szczęściu jednych i pechu drugich nie brakuje. W końcu dramat jednego olimpijczyka to radość innego. A Polacy przekonali się dziś o tym wydatnie.
Kibice z każdego kraju, a przynajmniej z takiego, który nie jest sportową potęgą, często wspominają o pechu swoich zawodników. Powód jest prosty – każda szansa medalowa jest dla nich (np. dla nas, skoro oscylujemy wokół 10 medali) niezwykle istotna. Niewykorzystanie jej to jedno, ale niewykorzystanie o włos lub z powodu pecha – to już powód do większej rozpaczy.
„Dlaczego to zawsze my musimy mieć takiego pecha?” – pytają kibice, również polscy, widząc jak Dorota Borowska przegrywa o włos medal olimpijski w kanadyjkowym sprincie. Przypominamy sobie dokładnie to samo u Marty Walczykiewicz czy męskiej czwórki podwójnej i faktycznie możemy stwierdzić, że jesteśmy reprezentacją nieco nieszczęśliwą.
Tak jednak nie jest. Reprezentacją nieszczęśliwą byliśmy na igrzyskach w Atenach, kiedy Robert Krawczyk przegrał medal w judo w ostatniej sekundzie pojedynku, Andrzej Rżany zrobił w zasadzie to samo w boksie, pojawiały się dziwne sytuacje w postaci dyskwalifikacji za zbyt lekki kajak, a czwartym miejscom nie było końca.
Czwarte miejsce jest zresztą wpisane w igrzyska. Pewnie, że chcielibyśmy w takich sytuacjach samych brązowych medali, ale ktoś przegrać musi, czasem nieco pechowo. Taki był nasz czwartek. Zaczęło się od Borowskiej, która o setne sekundy przegrała swój medal. Potem była Roksana Zasina, bardzo dobrze przygotowana do turnieju zapaśniczego, która mimo że wciąż ma szanse na medal (repasaże), to kontuzja pleców jest na tyle bolesna, że wciąż nie wiadomo, czy w ogóle z tej szansy spróbuje korzystać. Marcin Lewandowski schodzi z bieżni z kontuzją, a Michał Rozmys w trakcie biegu gubi buta, choć akurat Rozmys został ostatecznie do finału dołączony.
Dużo tego i niestety ten dzień dodamy do absolutnie nieudanych w Tokio. Jedynie żeńska sztafeta 4x400 metrów z łatwością weszła do finału, gdzie powalczy o medal. Mieliśmy swoje dwa dni szczęścia, gdzie zdobywaliśmy po cztery medale, teraz olimpijski los postawił nas po tej drugiej stronie.
Dla odmiany przypomnijmy więc sobie Tadeusza Michalika, który swój ćwierćfinał wygrał po niezwykle zaciętym pojedynku 4:3 (nie byłoby bez tego walki o medal), czwórkę podwójną kobiet, która dzięki błędowi Niemek zdobyła srebro czy Agnieszkę Skrzypulec i Jolantę Ogar-Hill, które zdobyły srebro na ostatnim zakręcie ostatniego wyścigu klasy 470. Ot, po prostu szczęście było dzisiaj po drugiej stronie. I oby do nas wróciło, bo na pewno przyda się Marii Andrejczyk, Magomedmuradowi Gadżijewowi, kajakarskiej czwórce na 500 metrów i oby Roksanie Zasinie, jeśli ta ostatecznie wyjdzie na matę.
Mamy 10 medali, do końca igrzysk jeszcze chwila. Już jutro możemy wyrównać najlepszy wynik z XXI wieku, a docelowo, mimo słabego początku, go przebić. Pech, pechem, ale jest tu jeszcze dużo pozytywnych rzeczy, które mogą nam się wydarzyć. I trzeba trzymać za nie kciuki. Nasze szczęście powróci.
