Jej tata był polskim piłkarzem ręcznym, jednak ona wybrała inną dyscyplinę. Sama ma dwójkę dzieci, co wcale nie jest takie oczywiste przy sportach indywidualnych. Jest tenisistką, która po prawie dwudziestu latach zawodowej gry odniosła największy sukces w karierze. I nie zamierza na tym kończyć. Tatjana Maria jak nikt inny jest najlepszym uosobieniem powiedzenia, że nadzieja umiera ostatnia.
Patrząc na statystyki długiej już kariery 34-letniej Tatjany Marii możemy stwierdzić, że wiele zawodniczek na jej miejscu prawdopodobnie dawno by ją zakończyło. Przed trwającym właśnie Wimbledonem w turniejach wielkoszlemowych startowała 34 razy – tylko raz przebrnęła przez drugą rundę, kończąc na trzeciej podczas londyńskiego turnieju w 2015 roku. W rankingu WTA tylko raz weszła do pierwszej pięćdziesiątki, a ostatnio znajduje się poza pierwszą setką. Wiele czołowych tenisistek nie jest w stanie wytrzymać grania na pełnych obrotach po 30. roku życia, a co dopiero takie, które przez wiele lat nie potrafiły przebić się do czołówki.
SUPER MAMA
Tymczasem na Tatianę zadziałało to odwrotnie. To po 30. roku życia odniosła swoje największe sukcesy – wspomniany najwyższy ranking oraz dwa wygrane turnieje, w tym roku w Bogocie i w 2018 roku w Santa Ponca. Sama pół żartem, pół serio mówi, że jej pasją jest wracanie w dobrej formie po ciąży, bo zrobiła to już dwa razy. Za pierwszym razem (przerwa w latach 2013-14) skończyło się to coraz lepszą grą aż do pierwszego wygranego turnieju i najwyższego rankingu.
Za drugim – półfinałem Wimbledonu. Niemka wróciła rok temu, zaledwie trzy miesiące po porodzie i wygrała kolejny turniej, a do swojego ulubionego, trawiastego szlema przystępowała bez większej presji. W końcu nikt na nią nie liczy, ale to właśnie na zielonej nawierzchni czuje się najlepiej – nieprzypadkowo jeden z dwóch wygranych w jej karierze turniejów był właśnie na takich kortach.
Jej coraz lepsza forma i styl były czymś, o czym wiedział mało kto, przede wszystkim ona sama i jej sztab. Skończyło się świetną serią zwycięstw i nie jest to bynajmniej wynik szczęśliwego losowania czy szybkiego odpadania rywalek, bo na rozkładzie Tatiany są m.in. Maria Sakkari czy Jelena Ostapenko, przy czym Łotyszka swoim zachowaniem (nie pierwszy raz zresztą) sprawiła, że Niemce nie dało się nie kibicować.
Teraz niemiecką tenisistkę czeka jeszcze trudniejsza przeprawa. Zagra z Ons Jabeur, jednak jej historia już jest powtarzana przez media na całym świecie. Możecie być zdziwieni jak często mówi się o niej nie „Tatjana Maria”, a „matka dwójki dzieci”, jednak w sporcie indywidualnym jest to wyczyn wręcz niepowtarzalny. Większość sportsmenek decyduje się na dzieci po zakończeniu kariery – to jest też zresztą często powód, dla którego kończą je szybciej niż mężczyźni. Te, które postanawiają łączyć macierzyństwo i wyczynowy sport mają pod górę. O tym, jak sportsmenki wracają do gry po ciąży mogliście zresztą przeczytać kiedyś w newonce.sport tekst. Część z nich robi sobie jedną przerwę macierzyńską, ale dwie? I to jeszcze takie, po których wchodzi się na zupełnie inny poziom? Ewenement sportowy na skalę światową.
OSZUKAĆ ŚMIERĆ
Sama, poza żartami o swojej nietypowej pasji, zwraca uwagę na niezwykłą pomoc jej męża, tenisowego trenera Charlesa-Edouarda Marii, który opiekuje się ich córkami podczas wszystkich wyjazdów. Możliwość spokojnego wyjścia na trening o ósmej rano to coś, na co nie każda mama może sobie pozwolić. Choć trzeba też przyznać, że w przypadku tej akurat mamy samozaparcie i upartość w dążeniu do sukcesu jest nie do podważenia.
Możliwe, że wynika to z faktu pochodzenia ze sportowej rodziny – jej ojcem był Henryk Małek, polski piłkarz ręczny. A może po prostu Tatjana jest jedyna w swoim rodzaju? Szczególnie że w utrzymaniu tak zawziętego charakteru na pewno pomogły jej niezbyt przyjemne wydarzenia z życia. W 2008 roku zmarł wspomniany ojciec, którego zdjęcie do dziś nosi przy sobie. A mało brakowało, by sama straciła życie, kiedy kilka miesięcy wcześniej trafiła pod opiekę lekarzy z zatorem w płucach – według medyków był to ostatni moment na reakcję. Chwila później i ta piękna historia zmieniłaby się w tragedię.
TENIS ZWRACA CAŁE POŚWIĘCENIE
Poświęcanie się dla tenisa, mimo braku perspektyw w pewnym momencie, w końcu się opłaciło – za półfinał Wimbledonu nie dostanie punktów do rankingu, na które zasłużyła, ale już nagroda pieniężna będzie pokaźna, co na tym etapie kariery na pewno jej pomoże. Zresztą cały czas mówimy o turnieju, z którego jeszcze nie odpadła. Jabeur jest mocna, ale Maria, która nie ma nic do stracenia, zdaje się w tym turnieju nie mieć żadnej przeszkody, którą uważałaby za nieprzekraczalną. Nie z takim wsparciem.
– Jesteśmy rodzinną firmą. Tenis jest ważny, ale to rodzina jest najważniejsza. Jestem przede wszystkim mamą. (…) Mój mąż zresztą trenuje już nie tylko mnie, ale i naszą starszą córkę – opowiada Tatjana.
Sama nawołuje do tworzenia większej ilości „turniejowych przedszkoli” dla dzieci aktywnych tenisistów. Tego typu miejsca istnieją już w trakcie turniejów wielkoszlemowych, ale przecież tenisowi rodzice bardzo chętnie mieliby swoje pociechy ze sobą cały czas. Maria także – w tym roku skończy 35 lat, ale fakt, że miała przerwy może jej paradoksalnie pomóc w wydłużeniu kariery.
To, że ma już dzieci, dla których jej koleżanki te kariery kończą, również może pomóc. Z roku na rok gra coraz lepiej, a zawdzięcza to idealnemu balansowi i szczęściu w życiu prywatnym. I oczywiście swoim umiejętnościom. Nie kryje tego, że uważa się za przykład dla innych sportsmenek – i ma rację, bo mało kto ma za sobą taką historię. Jej motto „Najpierw pieluchy, potem asy” działa tak dobrze, że niektóre tenisistki mogłyby je nawet zagarnąć dla siebie. Co więcej, działa tak na największej z tenisowych scen. I jeszcze nie przestała.
A co gdyby ta historia zakończyła się w finale, może nawet zwycięskim? Tego to już nawet w Hollywood by nie przejęli – uznaliby to za zbyt nieprawdopodobne.
Komentarze 0