Mediolan i cała reszta. Jesienny koncert mocarstw włoskiej piłki

Zobacz również:Osobowość, pewność siebie, technika. Sebastian Walukiewicz i rok na wielki skok
Derby Mediolanu
Nicolò Campo/LightRocket via Getty Images

Pierwszy raz od jedenastu lat na tym etapie sezonu Serie A ponownie stała się wyścigiem AC Milan z Interem Mediolan. Zakończona jesień była zresztą pokazem siły największych włoskiej piłki. Pierwsza czwórka tabeli wszech czasów zameldowała się wspólnie na czołowych sześciu miejscach po siedemnastu latach przerwy.

Gdy w lipcu Milan rozegrał znakomity mecz z Juventusem, pokonując go na San Siro 4:2, Zlatan Ibrahimović przemówił jak tylko on i Chuck Norris potrafią. – Gdybym był tu od początku sezonu, byłby to mecz o scudetto – powiedział. Równie dobrze mógłby powiedzieć coś o trzaskaniu drzwiami obrotowymi. Mediolańczycy, nawet mimo świetnej formy po czerwcowym wznowieniu rozgrywek, wydawali się wtedy oddaleni o lata świetlne od walki o mistrzostwo kraju. Lada moment miał przyjść Ralf Rangnick, by sprawić, że w klubie nie zostanie kamień na kamieniu i dopiero po jego rewolucji Milan miał może – może! – wrócić do czasów, w których walczył o tytuł.

EWOLUCJA WYSTARCZY

Wciąż nie wiemy tego z całą pewnością, bo sezon nadal jest młody – rozegrano dopiero czternaście kolejek, więc nawet nie połowę – ale na razie wydaje się, że Zlatan mógł mieć wtedy rację. Nie potrzeba było rewolucji, nie potrzeba było Rangnicka, nie potrzeba było wywracać wszystkiego do góry nogami. Wystarczyło pozwolić Stefano Piolemu działać, na co zasłużył znakomitymi wiosenno-letnimi miesiącami. No i dać mu Ibrahimovicia. Milan, o który wszyscy pytają od miesięcy, kiedy się zatrzyma, wciąż nie chce wrócić do nędznego poziomu, do jakiego przyzwyczajał przez większość kończącej się dekady. W klubie niechętnie używają włoskiego słowa na s, wciąż widząc główny cel w powrocie do Ligi Mistrzów, co już samo w sobie byłoby dla Rossonerich wydarzeniem. Ale Zlatan mówi, że klub formatu Milanu musi mieć odwagę, by marzyć o scudetto. Tyle że tym razem jego cytat nie obiega lotem błyskawicy całego świata. Bo teraz nie brzmi to już jak żart o Chucku Norrisie, lecz całkiem trzeźwy opis rzeczywistości. Wszak rok kończą jako jedyna niepokonana w tym sezonie ekipa z lig czołowej europejskiej piątki.

WIELKI EKSPERYMENT

Ten sezon miał być w miarę równorzędną rywalizacją Mediolanu z Turynem, ale po lombardzkiej stronie skupiano się raczej na Interze, w którym Antonio Conte wyjaśnił narastające pod koniec poprzedniego sezonu napięcia z właścicielami i z odświeżoną oraz poszerzoną kadrą miał ruszyć po tytuł. Wykorzystując przy okazji fakt, że w Juventusie zdecydowali się na wielki eksperyment z powierzeniem zespołu Andrei Pirlo, o którego pomyśle na trenerkę w momencie rozpoczęcia sezonu wiadomo było tylko z lektury jego pracy dyplomowej oraz ze sparingu z Novarą. Okoliczności wydawały się znakomite, by Inter nawiązał równorzędną walkę z piemonckim hegemonem. Na razie nie jest to jednak wyścig dwóch, lecz kilku koni.

CZOŁÓWKA WIELKICH FIRM

Po czternastu kolejkach wspólnie w pierwszej szóstce są Milan, Juventus, Inter i Roma, czyli czołowa czwórka klasyfikacji wszech czasów Serie A. Choć wszystkie te kluby łączą tradycje wielkich sukcesów i sztafet świetnych piłkarzy, ostatni raz tak masowo spotkały się w okolicach szczytu siedemnaście lat temu. Od tego czasu już zawsze ktoś z nich miał problemy, niepozwalające mu cieszyć się miejscem w top 6. Sytuacja, w której wszyscy najwięksi tak pewnie weszli w sezon, to rzadkość, choć patrząc na nazwy klubów, można by pomyśleć, że norma. Juventus stracił najmniej goli. Inter strzelił najwięcej. Milan zdobył najwięcej punktów.

SŁABSZY MISTRZ

Wszelkie budowanie napięcia i wielkie narracje nie byłyby możliwe, gdyby Juventus – zgodnie z przewidywaniami – mocno nie obniżył poziomu względem poprzednich lat. Za Maurizio Sarriego rok temu na tym samym etapie miał jedenaście, a w ostatnim sezonie Massimiliano Allegrego nawet trzynaście punktów więcej. Ostatni raz tak skromnym dorobkiem dysponował pięć lat temu, podczas słynnego początku sezonu, gdy przeżywał niezwykłą kumulację pecha. Nie można powiedzieć, by Pirlo zupełnie sobie nie poradził. Ba, im dłużej pracował, tym więcej pozytywnych sygnałów wysyłał, jednak druzgocąca porażka z Fiorentiną (0:3) w ostatniej jesiennej kolejce trochę zepsuła dobre wrażenie ze wcześniejszych tygodni. A decyzja piłkarskich władz, by jednak nie przyznawać Juventusowi walkoweru za nierozegrany październikowy mecz z Napoli, tylko przełożyć go na inny termin, jeszcze wyraźniej pogorszyła pozycję mistrzów w tabeli. Leonardo Bonucci nazywa to, co się na razie dzieje w drużynie, jako powrót do czasów Allegrego. Wróciło krycie indywidualne, odpowiadające obrońcom Juventusu, co znajduje odzwierciedlenie w liczbach. Ledwie trzynaście straconych goli to najlepszy wynik w lidze. Turyńczycy, którzy wiosną tracili na potęgę, wrócili do pewności w tyłach, do której przyzwyczaili w ostatniej dekadzie.

UZALEŻNIENI OD RONALDO

Pirlo nie został jednak zatrudniony, by wrócić do czasów Allegrego, ani, by konkurować z jego rekordami defensywnymi. Od byłego reżysera gry oczekuje się, że jego drużyna będzie tworzyła spektakle. Nie jest łatwo to osiągnąć, nie mając okresu przygotowawczego, przerw, ani nawet treningów. Pirlo musi wdrażać pomysły w meczach. Testować na żywym organizmie. Aż do wtorku Juventus pozostawał przy tym niepokonany. Zanotował jednak aż sześć remisów. Najwięcej od 1984 roku. O ile straty punktów z Atalantą, czy Romą są jeszcze do przyjęcia, o tyle rozdawnictwa w meczach z Hellasem Werona, Crotone, Benevento, czy tym bardziej klęski z Fiorentiną na własnym stadionie klub tego formatu musi się wystrzegać. Do trzech z tych wpadek doszło, gdy na boisku nie było Cristiano Ronaldo. Najpierw zarażonego koronawirusem, a potem odpoczywającego. Jesienią było widać rosnącą zależność mistrzów Włoch od portugalskiej gwiazdy. Być może Juventus skompletowałby nawet hattrick zgubionych punktów z beniaminkami, ale przeciwko Spezii Ronaldo już mógł podnieść się z ławki i pomógł zespołowi odrobić straty.

CHWIEJNA KONSTRUKCJA

Z drugiej strony, mówić, że Pirlo wisi tylko na bramkach Ronaldo, byłoby krzywdzące. Bardzo dobre wejście do zespołu notuje Alvaro Morata, którego pozyskanie może nie rzucało na kolana, ale na razie ze wszech miar się spłaca. Hiszpan ma na koncie cztery gole i sześć asyst, a przede wszystkim bardzo dobrze współpracuje z Ronaldo, co było przecież głównym kryterium w letnich poszukiwaniach napastnika. Federico Chiesa, choć jego pozyskanie z Fiorentiny tuż przed końcem okna transferowego nie wywoływało wielkiego entuzjazmu, ma już w tym sezonie dwa gole i pięć asyst. Zadziwiająco dobrze do drużyny wprowadził się pomocnik Weston McKennie i raczej większość zawodników wygląda na dość dobrze dysponowanych i zadowolonych ze współpracy z trenerem. Wydawało się, że może mitem założycielskim tej drużyny okaże się rozbicie Barcelony na Camp Nou. Zwłaszcza że niedawny mecz ligowy z Parmą (4:0) był pokazem siły, jakiego Juve już dość dawno na krajowych podwórkach nie zaprezentowało. Turyńczycy zdawali się rosnąć, jednak klęska z Violą pokazuje, że to wciąż bardzo chwiejna konstrukcja.

WYTRACANY IMPET

Milan im bliżej było końca znakomitego dla niego roku, tym wyraźniej wytracał impet. W krótkim czasie potracił punkty z Genoą i Parmą, w obu meczach ratując się przed porażkami w ostatniej chwili. Drużynę Piolego doświadczyły w tym okresie kontuzje najważniejszych zawodników – Zlatana, stopera Simona Kjaera, czy Ismaela Bennacera, ważnej postaci drugiej linii. Dla mediolańczyków kluczowe okazywało się jak dotąd w tym sezonie unikanie sytuacji, w których to rywal wychodził na prowadzenie. Zdarzyło się to tylko trzy razy, co jest jednym z najlepszych wyników w lidze. Ale gdy już do tego dochodziło, Milan ani razu nie wygrał. Choć jednak całą uwagę zbiera na siebie Zlatan, w tej drużynie zebrało się naprawdę wiele talentu i entuzjazmu, przez co nigdy nie wiadomo, z której strony może przyjść zagrożenie.

MONUMENTALNY BELG

Pod wieloma względami nic się jednak nie zmieniło w porównaniu początku sezonu i głównym kandydatem do tytułu wciąż wydaje się Inter. Choć momentami punkty zdobywa, bohatersko zwalczając problemy, które sam tworzy. Pięć razy w sezonie gracze Contego musieli gonić wynik i zwykle im się udawało. Ograniczyli liczbę głupich wpadek na San Siro, które w poprzednim sezonie kosztowały ich tytuł i na razie zaliczyli tylko jedną, remisując z Parmą. Mediolańczycy mają problemy w defensywie. Według wskaźnika xG to dopiero ósma obrona w lidze. Zwykle kłopoty rozwiązuje jednak najsilniejsza ofensywa ligi. Zwłaszcza niezawodny Romelu Lukaku. Większość czołowych zespołów ma z przodu jedną monumentalną postać, która ratuje je w najtrudniejszych momentach. Belg zdobył już w tym sezonie pięć bramek przesądzających o wyniku.

ATUT INTERU

To, co najbardziej zepsuło jesień Interu, czyli kompromitacja w europejskich pucharach, w których udział mediolańczycy zakończyli już po fazie grupowej, może się okazać najważniejsze w krajowej walce. Juventus musi wiosną dzielić uwagę między Serie A, a Ligę Mistrzów, gdzie w kolejnej rundzie trafił na FC Porto i ma szansę pograć dłużej niż w poprzednich latach. Milan potrzebuje odrabiać lata zaniedbań w europejskim rankingu i podupadłą renomę, dlatego Ligę Europy z każdą rundą powinien traktować poważniej. Wciąż grają w niej także Napoli i Roma. W tym czasie Inter będzie mógł się skupić tylko na lidze. W czasach przeładowanego kalendarza to może być gigantyczny atut.

11 KLUCZOWYCH DNI

Tym razem jednak w przerwie świątecznej wyjątkowo mało wiemy. Nie tylko dlatego, że stawka jest bardziej wyrównana niż w poprzednich latach. Terminarz tak się ułożył, że nie odbyło się jeszcze kilka bardzo ciekawie zapowiadających się meczów pomiędzy ścisłą czołówką. Wszystko, co najlepsze, czeka ligę w trakcie jedenastu dni stycznia, gdy najpierw Juventus zmierzy się z Milanem, a potem z Interem, który w międzyczasie zagra też z Romą. Po nich będzie z pewnością łatwiej powiedzieć, kto obrał kurs na mistrzostwo. Wiadomo jednak, że będzie to ktoś, komu gablota ugina się od trofeów. Atakowały w ostatnich latach szczyt m.in. Atalanta czy Lazio. Teraz wygląda na to, że sprawy między sobą planują rozegrać absolutnie największe mocarstwa włoskiej piłki.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.