Jorge Sampaoli przyzwyczaił do tego, że najpierw buduje piękne drużyny, a potem leje benzynę i patrzy jak wybuchają. Właśnie minął rok odkąd jest w Marsylii. Drużyna ani nie jest piękna, ani wywrotowa. W ryzach trzymają ją niezłe wyniki, ale jeśli dobrze przystawić ucho, to szatnia jest coraz mocniej podzielona. W centrum wydarzeń jak zawsze Arek Milik.
W takich miejscach trudno o dłuższą sielankę. Marsylia poprzedni rok zaczynała inwazją na ośrodek szkoleniowy La Commanderie. Od tego czasu wyniki uległy poprawie, zmienili się ludzie na górze, ale na boisku dalej obserwujemy emocjonalną kolejkę górską. Drużyna Sampaolego nie potrafi rozegrać dwóch dobrych meczów z rzędu. Dopiero co znowu odstawiła paździerz w meczu z Troyes (1:1), po którym w głowach piłkarzy pojawił się pomysł, by zorganizować spotkanie z trenerem i wreszcie wyłożyć kawę na ławę.
Do tej pory nie było to takie łatwe. Sampaoli lubi robić rzeczy po swojemu. Niesie go tak duża energia, że często zapomina o ludziach obok. Alvaro Gonzalez, hiszpański obrońca OM, spłakał się niedawno w dzienniku „AS”, że najpierw latem zgodził się na obniżkę pensji, a potem został odstawiony na boczny tor. Nigdy nie poznał argumentacji, bo trener rzadko prowadzi indywidualne rozmowy z piłkarzami. U niego masz chodzić jak w zegarku. On decyduje, a jeśli zaczniesz dyskutować, to zawsze możesz usłyszeć ripostę jak Milik. Mianowicie: Argentyńczyk zasugerował Arkowi, że jeśli nie jest szczęśliwy, to zawsze może porozmawiać z psychologiem.
PUZZLE W SZATNI
Sprawa z Gonzalezem mąci w szatni, bo obrońca OM jest w klubie ciut dłużej niż Sampaoli i ma świetny kontakt z hiszpańskojęzyczną częścią drużyny, m.in. z Leonardo Balerdim i Polem Lirolą. Obok niego mieszka Milik, więc łatwo sobie wyobrazić jakie rozmowy mogą prowadzić w wolnym czasie.
Pep Guardiola lubi mawiać, że o sile drużyny decyduje to jaką masz ławkę i czy potrafisz ją kontrolować. Marsylia pod względem jakości nie wygląda źle, ale jeśli chodzi o budowanie dialogu z graczami drugiego szeregu bywa rożnie. Przykładem Amine Harit, który na wypożyczeniu z Schalke zagrał dotąd 515 minut. Ostatnio nie było go nawet w kadrze. Steve Mandanda, legenda klubu, też siedzi na ławce, bez słów wyjaśnień i próby łagodzenia konfliktu. Nie podoba się to francuskojęzycznej części szatni (m.in. Rongier, Kamara, Gueye).
Niekończącą się telenowelą jest też sprawa Milika. W miniony czwartek Marsylia wygrała z Karabachem 3:0, ale Polak w ogóle nie podniósł się z ławki. Wydawało się, że Sampaoli szykuje go na ligę. Przyszedł jednak mecz z Troyes i znowu zobaczyliśmy go poza składem. Co więcej, przy zmianach nie był pierwszym wyborem Sampaolego, bo gdy słabo grał Mamadou Dieng, na boisko wszedł jeszcze słabszy Luis Henrique.
Milik czekał do 78. minuty. Przywitała go owacja fanów OM, którzy chwilę wcześniej wygwizdali schodzącego Payeta. To też jest dziwne, jak w pewnym momencie rozjechały się drogi tego duetu.
ZMĘCZONY LONGORIA
Milik jeszcze w kwietniu minionego roku opowiadał jak to świetnie czuje się w towarzystwie Payeta. Dzisiaj narracja jest taka, że obaj depczą sobie po piętach. Sampaoli próbuje wystawiać Francuza na lewej stronie, ale tam ewidentnie traci swoje atuty. Najlepszy jest jako fałszywa dziewiątka, ale wtedy trzeba wybierać: Payet albo Milik. Sampaoli, gdy rok temu przychodził do Marsylii, nakreślił jasny plan, że to ten pierwszy ma być centralną postacią drużyny. Jego poprzednik Andre Villas-Boas nie zawsze potrafił dopieścić Payeta, a to ewidentnie jest zawodnik, któremu co chwilę trzeba głaskać ego.
Sampaolemu nie spodobało się to, że Milik w ostatnim czasie głośno wypowiadał swoje zdanie. Miał do tego prawo, bo rok zaczął znakomicie, strzelając 8 goli w 7 meczach. Marsylia tęskni za wielkimi napastnikami i wygląda na to, że takiego właśnie posiada. Gdybyśmy podsumowali ostatnie półtora roku Milika, to wyjdzie nam statystyka 42 meczów i 26 goli. To pokazuje jaka presja na nim ciąży, a on mimo to ciągle potrafi stawać na wysokości zadania.
Brakiem zaufania do Arka zaniepokojony jest prezes Pablo Longoria, który poprzedniej zimy stawał na rzęsach, żeby wyciągnąć go z Neapolu. Longoria był ostatnio gościem w programie u Jerome’a Rothena w RMC Sport. Widać było, że w Marsylii rzucił się na głęboką wodę. Przerosły go tutejsze oczekiwania i niewidzialne bariery. Marsylia jak na swoje ograniczone możliwości finansowe zmontowała niezły skład, wielu graczy po prostu wypożyczając. Ale tu znowu wracamy do rywalizacji i trudnej atmosfery w szatni, gdy taki Cedric Bakambu w meczu z Troyes nawet nie podnosi się z ławki.
Longoria powiedział, że funkcja prezesa Marsylii to jego ostatnia robota na tak wysokim szczeblu. Znowu marzy, by być tylko dyrektorem sportowym, ewentualnie pracownikiem działu rekrutacji. Widać, że coraz ciężej dogadaje się z Sampaolim, chociaż jeszcze niedawno obaj razem polecieli na debry Mediolanu.
ODEJŚCIE MILIKA
Argentyńskiego trenera na razie broni to, że OM utrzymuje się w europejskich pucharach i że w lidze jest zaraz za PSG. Ligue 1 w tym sezonie zapewnia jednak solidną rywalizację: tuż obok jest Nicea, Strasbourg i Rennes. Wystarczy jeszcze jedna wpadka i budowla może zacząć się sypać.
Droga Sampaolego usłana jest niewypełnionymi kontraktami w Chile, Sewilli i Argentynie, gdzie Diego Maradona radził mu: „Nie wracaj do kraju”. Tuż przed Marsylią z trzynastego Atletico Mineiro zrobił drużynę walczącą o mistrza, ale w ostatniej kolejce nie było go na ławce, bo został zdyskwalifikowany. To jest cały on: wiecznie balansujący na krawędzi i zostawiający drużyny w chaosie.
Na początku tygodnia dziennikarze strony „Foot Marseille” umieścili nagranie z dyskusją na temat przyszłości Argentyńczyka. Ich zdaniem Sampaoli jest dopiero w połowie projektu. W przyszłym sezonie będzie chciał zaznaczyć swoją obecność w Lidze Mistrzów i w tej chwili nic nie wskazuje na to, by podobnie jak w innych miejscach zwinął się szybciej niż zapowiadał. Jeśli ktoś latem ma odejść z klubu, to prędzej będzie to Milik. Dziennikarz Nicolas Filhol mówi wprost: „Im dłużej trwa napięcie między nimi, tym staje się to bardziej oczywiste”.
Komentarze 0