Dimitri Payet musi polecieć do Kataru. Musi to zrobić choćby dla jednego prostopadłego podania, dryblingu albo cudownego gola jak ten w czwartek z PAOK-iem. W takich chwilach doskonale widzimy, że to właśnie tego typu postaci podrywają nas z miejsc. Francuz może mieć 35 lat, a i tak dalej jest jednym z najbardziej fascynujących piłkarzy w Europie.
Nie ma go w reprezentacji od czterech lata. On sam mówi, że nie trzeba dwa razy prosić, bo przyjedzie choćby po to, by wypolerować buty Karima Benzemy. Didier Deschamps na razie bawi się w dyplomację. Nie zamyka przed nikim drzwi, choć lekko sugeruje, że przypadek Payeta jest trudny, bo piłkarz z takimi umiejętnościami może nie zaakceptować swojej marginalnej roli. Mundial 2022 to nie Euro 2016. Wiele się od tego czasu pozmieniało, choć nikt nie powie, że w międzyczasie pomocnik Marsylii się skończył.
Jorge Sampaoli mówi, że pierwszy raz w karierze zobaczył coś takiego. Tę bramkę na długo zapamięta nie tylko Stade Velodrome. Payet uderzył z półwoleja z ponad 25 metrów, idealnie układając ciało i stopę. Piłka leciała jak zaprogramowana, ale na tym właśnie polega pierwiastek geniuszu Francuza. Tam była moc i precyzja, zrobił to jak od niechcenia tak, by już dziś odhaczyć Nagrodę Puskasa dla najładniejszego gola sezonu. Na trybunach kibice Marsylii tego dnia toczyli wojnę z fanami PAOK-u. To był wieczór pachnący prochem, ale właśnie w takich meczach zwykle objawia się Payet. Kocha być w centrum wulkanu. Im więcej niepokoju dookoła, tym mocniej daje o sobie znać.
DEAL Z SAMPAOLIM
Ten rok nie zaczął się dla niego dobrze. Trochę nam zbladł, gdy Sampaoli zaczął wystawiać go na lewym skrzydle. Gdy jednak spojrzy się na cały sezon, to jak byk stoi tam statystyka 13 goli i 12 asyst. Payet fantastycznie grał szczególnie jesienią, gdy pod nieobecność Arka Milika biegał jako fałszywy napastnik i robił, co mu się tylko podoba. Aż trudno uwierzyć, że tydzień temu skończył 35 lat. Tyle samo ma choćby Samir Nasri, który od dwóch lat nie gra w piłkę, a w międzyczasie wyhodował oponę pod koszulką. Dziś kręci się po francuskich telewizjach jako ekspert, a Payet ma kontrakt jeszcze na dwa lata i chce dalej dawać ludziom show.
Mecz z PAOK-iem znowu przedstawił go jako dyrygenta: gościa, co rozgrywa piłkę jakby rozdawał cukierki. Znowu dostajemy jasne wytłumaczenie, dlaczego era Sampaolego naznaczona jest Payetem.
Obaj znakomicie do siebie pasują, są ludźmi konkretu, zawsze wykładający kawą na ławę. Payet mówi, że ich pierwsza rozmowa zaczęła się zdaniem „Chcę, żebyś był szczęśliwy”. Sampaoli dał swojemu liderowi tyle miłości, ile nie dawali mu Andre Villas-Boas i Rudi Garcia.
W Marsylii od roku nie ma świętości, o czym przekonał się nawet posadzony na ławce legenda Steve Mandanda. Ale z Payetem jest inaczej — widać, że ma z Sampaolim niewidzialną nić porozumienia. Jest jednym z tych, którzy autentycznie kochają Marsylię i robią za jej wizytówkę. Niepokorny. Momentami wulgarny. Nieustannie genialny.
Kibice Ligue 1 doskonale znają ten widok. Gdy Payet podchodzi do wykonania rzutu rożnego, momentalnie obok niego ustawia się trzech policjantów z przezroczystymi tarczami. Wyglądają jak piechurzy w greckiej falandze. Ale to też pokazuje jaki status we Francji ma gwiazda Marsylii, że za każdym razem potrzebuje ochrony. W meczu z PAOK-iem znowu wylądowała obok niego zapalniczka. Kilka dni wcześniej kibice Saint-Etienne rzucali w niego śnieżkami. Znane są sceny z początku tego sezonu, gdy przerwano mecze w Nicei i Lyonie. Wcześniej grad z trybun widzieliśmy na Parc des Princes. Innymi słowy: Francja nienawidzi Marsylii, a jej główną emanacją jest Payet. Kibice OM cenią go za to, że wrócił na Velodrome, choć mógł robić karierę w Anglii.
TAJEMNICA POWROTU
To pytanie zawsze będzie wracać: dlaczego tak znakomity piłkarz nigdy nie wygrał niczego poza Pucharem Reunionu? Dlaczego nie grał w lepszym klubie niż West Ham skoro sadzał na tyłkach obronę Middlesbrough i asystował raboną w meczu z Watfordem? To jak zakręcił rogala z rzutu wolnego przeciwko Manchesterowi United na zawsze będzie mu pamiętane.
Celowo przypominam rywali, żeby łatwiej było do tego wrócić w kompilacjach na YouTube. Payet jest graczem z iskrą, której nie widzimy wiele we współczesnej piłce. Trenerzy każą grać zachowawczo i w ramach systemów. Bo trzeba ciągle ograniczać ryzyko. A Payet akurat ma to gdzieś — gra po swojemu tak, by raz na jakiś usłyszeć huk opadających szczęk. Dzisiaj ma taką pozycję na południu Francji, że jesienią na obiad zaprosił go prezydent Francji Emmanuel Macron.
W ostatnim roku udzielił dwóch ciekawych wywiadów w „L’Equipe”. Mówił, że w ogóle nie czuje swojego wieku. Zwraca na to uwagę dopiero wtedy, gdy młodzi piłkarze Marsylii lecą rozerwać się do Barcelony, a on pędzi zawieźć syna na trening. Dużo mówi o rodzinie, bo to ona była powodem, dlaczego mając na stole gigantyczne oferty, nagle wrócił do Francji.
O takich jak on we Włoszech mówi się „królowe prowincji”. I tylko Slaven Bilić, były trener West Hamu, zdradził nieco więcej faktów na temat enigmatycznego powrotu Payeta do Ligue 1. Mianowicie chodziło o skok w bok, po którym żona spakowała się i wyleciała do Marsylii. Piłkarz, by ratować związek, zostawił Premier League i zaczął wszystko od początku. Jak widać: futbol to nie tylko 90 minut w świetle reflektorów.
W Ligue 1 Payet ma w tej chwili 98 goli i 99 asyst. Obiecał, że do końca sezonu w obu statystykach dobije do setki i wygląda na to, że słowa dotrzyma. Marsylia twardo idzie na drugie miejsce w lidze. Jej lider szykuje się na to, by w przyszłym sezonie zachwycać nas w Lidze Mistrzów — tak by momenty, gdy ruletą sadza na tyłku Leo Messiego nie były zarezerowane tylko dla podglądaczy Ligue 1. To jest zawodnik, którego chcemy oglądać na tle większych rywali. W większej stawce. I to się pewnie zaraz wydarzy.
Niektórzy mówią, że nie trafi do reprezentacji Francji, bo jest nieregularny i kontrowersyjny. Deschamps lubi zamykać pewne rozdziały. Poza tym ma w kim wybierać, a trio Mbappe, Benzema, Griezmann jest nie do ruszenia. Mimo to w osiem miesięcy naprawdę może sporo rzeczy powywracać. Payet jest ekspertem od pięknych goli jak ten z Rumunią na Euro 2016. Robi to tak często, że automatycznie wyłączasz z tego przypadek. Futbol potrzebuje szaleństwa, a on podaje je na tacy i mówi: częstujcie się.
Komentarze 0