Najszybszy farmer świata – historia Jima Clarka

Zobacz również:Efekt domina w świecie F1. Vettel rozpoczął duże zmiany w zespołach
Jim-Clark-e1585917772388.jpg
fot. Bernard Cahier/Getty Images

Ludzie uwielbiają szukać najlepszych w dziejach. W piłce nożnej porównujemy Leo Messiego i Cristiano Ronaldo do Diego Maradony oraz Pelego. Świat koszykówki na piedestale stawia Michaela Jordana. Każda dyscyplina ma swojego Siergieja Bubkę, Babe’a Rutha czy Wayne’a Gretzky’ego. Oczywiście, nigdy nie ma w tych kwestiach pełnej zgody, a wojny toczą się w pubach przy piwie czy internetowych portalach. Podobnie jest w Formule 1, gdzie jednym tchem wymienia się Michaela Schumachera, Ayrtona Sennę czy Lewisa Hamiltona. Wielu jednak pomija sylwetkę pewnego Szkota, o którym drugi z wymienionych kierowców miał powiedzieć, że „był najlepszy z najlepszych”.

tekst: BARTOSZ BUDNIK

Jim Clark w świecie wyścigów pojawił się w latach 50., pomimo sprzeciwów swoich rodziców. Biorąc pod uwagę ówczesną liczbę śmiertelnych wypadków na torach, ciężko się dziwić, że w domu zdecydowanie przychylniej patrzono na opcję pozostania farmerem – jak ojciec. W juniorskich seriach robił wrażenie i zdecydowanie wybijał się swoim talentem. Ścigał się samochodami sportowymi na poziomie krajowym, a w 1958 roku pojechał w wyścigu aut GT na torze Brands Hatch, gdzie zajął drugie miejsce. Przed nim dojechał tylko Colin Chapman, co miało zmienić jego życie.

Brytyjczyk był założycielem legendarnej marki samochodów oraz zespołu F1 – Lotus. Po tym wyścigu miał on zacząć się przyglądać wynikom Jima Clarka. Ten rok później pojechał w 24-godzinnym wyścigu Le Mans, gdzie w debiucie zajął trzecie miejsce w swojej klasie oraz dziesiąte ogólnie. Dalsze świetne wyniki utwierdziły Chapmana w przekonaniu, że ma do czynienia z prawdziwym diamentem. Zatrudnił Szkota w swoim zespole i wystawił w wyścigach w nowym tworze – Formule Junior. Po zwycięstwie w wyścigu w Goodwood szef Lotusa szybko znalazł miejsce dla swojego nowego kierowcy w Formule 1. Był to początek jednego z najlepszych duetów właściciel-kierowca w historii tego sportu.

SPOTKANIE ZE ŚMIERCIĄ

Debiut Clarka przypadł na wyścig w Holandii w 1960 roku, kiedy zastąpił on Johna Surteesa. Nie należał on do szczególnie udanych. Prowadzony przez niego Lotus odmówił posłuszeństwa na 49 okrążeniu. Natomiast adaptacja okazała się szybsza, niż można było się spodziewać. W drugim wyścigu na legendarnym belgijskim obiekcie Spa-Francorchamps, będącym w tamtym czasie bardzo niebezpiecznym, dojechał na piątej pozycji, zapewniając sobie pierwsze punkty w Formule 1. Było to także pierwsze spotkanie Clarka ze śmiercią w świecie pędzących bolidów.

Na torze życie stracili Chris Bristow oraz Alan Stacey, który był kolegą Szkota z zespołu Lotusa. O uczuciach w trakcie tego wyścigu wypowiedział się dopiero 2 lata później i przyznał, że jechał sztywny z przerażenia. W sezonie skończył jeszcze jeden wyścig na 5. pozycji, a debiutanckie podium zdobył w trakcie Grand Prix Portugalii. Dodatkowo startował także w wyścigach Formuły 2, która wtedy była serią słabszą od F1, ale wielu kierowców brało udział w obu seriach. W 1960 roku zdobył on także najwyższe miejsce w historii swoich występów w 24-godzinnych wyścigach Le Mans. Wraz z Royem Salvadorim stanęli na najniższym stopniu podium, ulegając jedynie rozpoczynającemu swoją sześcioletnią dominację Ferrari.

PERFEKCYJNY WYŚCIG

W 1961 roku Clark na podium stawał już dwukrotnie, natomiast sam sezon był dla niego dużo bardziej pechowy. Start w Le Mans zakończył na 132 okrążeniu po eksplozji silnika w jego Aston Martinie, kiedy zajmował piątą pozycje. Był to zarazem ostatni raz, kiedy widziano Szkota na Circuit de la Sarthe. W Formule 1 odnosił swoje pierwsze triumfy, ale były to Grand Prix nie wliczające się do oficjalnych mistrzostw. W większości pełne lokalnych zawodników o dużo niższej randze. Wyścigi mistrzowskie przyniosły mu dwa kolejne trzecie miejsca, ale także jeden z najbardziej tragicznych wypadków, jakie zdarzyły się w motosporcie. W trakcie Grand Prix Włoch na torze Monza Clark zderzył się z Wolfgangiem von Tripsem, którego auto zjechało z toru, wyleciało w powietrze i wpadło w publiczność. W makabrycznym wypadku zginął kierowca oraz 15 widzów.

W kolejnym sezonie Clark włączył się do walki o mistrzostwo i zaczął wchodzić na najwyższe obroty. Najpierw zdobył pierwsze pole position i to na słynnym torze w Monaco, następnie zwyciężył w Grand Prix Belgii startując do niego z 12 miejsca. W dalszej części sezonu zwyciężył kolejnych dwóch wyścigach, a tytuł przegrał dopiero w ostatnim wyścigu. Prowadząc ze spokojną przewagą na torze w RPA jego samochód doznał wycieku oleju, który pozbawił Clarka tytułu, a mistrzem został Graham Hill, największy rywal w karierze Szkota. Jednak żadne z tych wydarzeń nie miało największej wagi, przynajmniej dla Jima. Ten za największy sukces i zarazem najlepszy wyścig w karierze uznał Grand Prix Niemiec na Nurburgring. Na 22-kilometrowej pętli, przy silnych opadach deszczu, Clark przejechał wyścig niemal perfekcyjny. Niemal, bo na starcie nie włączył pompy paliwa, przez co spadł na 26. miejsce.

Po uruchomieniu auta Szkot zaczął frunąć po Zielonym Piekle. W fatalnych warunkach atmosferycznych wyprzedzał kierowców bez problemu, przebijając się na pierwszym okrążeniu na 16. pozycję. Fantastyczna pogoń za trójką liderów trwała w najlepsze, aż do momentu, w którym Clark był o 14 sekund od prowadzącego Grahama Hilla. Wtedy problemy z układem paliwa sprawiły, że Jim musiał zwolnić i dojechać wyścig na czwartej pozycji. Francuski dziennikarz Gerard Crombac, który mieszkał ze Szkotem przez kilka lat powiedział, że sam kierowca był zły, że dziennikarze nie potrafili docenić jego występu tego dnia.

ZDUBLOWAŁ WSZYSTKICH

Tak naprawdę pierwsze trzy lata w Formule 1 były wstępem do dwóch genialnych mistrzowskich sezonów, które zdefiniowały legendę Jima Clarka. 1963 rok to dalsza jazda w świetnym bolidzie Colina Chapmana – Lotusie 25. Szkot był w świetnej dyspozycji od początku sezonu. Pierwszy wyścig sezonu odbywał się w Monako, gdzie bez problemu zdobył Pole Position z przewagą siedmiu dziesiątych sekundy nad drugim Grahamem Hillem. Do wygrania zabrakło mu szczęścia, bo na 78 okrążeniu (wtedy w Monako jechano ich 100) posłuszeństwa odmówiła skrzynia biegów. Ciekawostką jest fakt, że Jim nigdy nie triumfował na tym torze. Następne w kolejce było Spa, którego sam Clark nie lubił od wydarzeń z 1960 roku. Nie przeszkodziło mu to jednak pojechać fenomenalnego wyścigu.

Belgijski tor znany jest ze swojej kapryśnej pogody. Tym razem nie było inaczej. Panowały bardzo trudne warunki przez padający deszcz i utrzymującą się mgłę, a Lotus Szkota miał problemy ze skrzynią biegów oraz nadsterownością. Spowodowało to start z dość odległej ósmej pozycji. Clark wystrzelił od początku i był na pierwszej pozycji przed końcem pierwszego okrążenia. Dalsza jazda to absolutna klasa. Jim odstawiał swoich rywali w sposób wręcz niesamowity. Po 24 okrążeniach zdublował on całą stawkę, łącznie z jadącym na drugiej pozycji Brucem McLarenem.

Przez większość wyścigu zmagał się on dodatkowo z problemem ze skrzynią biegów. W trakcie jazdy Clarkowi wypadał najwyższy bieg, przez co musiał jechać przez niemal pół wyścigu z jedną ręką na kierownicy, a drugą na dźwigni skrzyni biegów. Finalnie przez ten problem McLaren się „oddublował”, natomiast skończył 4 minuty i 54 sekundy za Szkotem. W fatalnych warunkach pogodowych i z uszkodzonym samochodem, w wyścigu, który ukończyło 6 zawodników ze startujących 20 Clark pokazał absolutne mistrzostwo.

WIELKI SZLEM

Kolejne wyścigi wyglądały, jak formalność. Dziewięć z dziesięciu spośród nich w całym sezonie zakończył na podium, z czego triumfował w siedmiu. Ówczesne zasady punktowania uznawały sześć najlepszych rezultatów z danego sezonu. Oznacza to, że Clark zgarnął 100% punktów, jakie mógł zdobyć w tym roku i po dziś dzień jest to rekord F1, którego raczej nikt już nie wyrówna. Dodatkiem do tego był występ w Indy 500, gdzie Szkot startował pierwszy raz. Jako absolutny debiutant na owalu poradził sobie świetnie i był o krok od zwycięstwa. Do dziś zresztą wynik tego wyścigu jest bardzo kontrowersyjny, ponieważ zwycięzca Parnelli Jones powinien być zdyskwalifikowany przez wyciekający olej z jego samochodu. Clark z Chapmanem byli oburzeni i uważali, że było to faworyzowanie amerykańskiego kierowcy i gdyby to bolid Lotusa prowadził z wyciekiem otrzymałby bez wahania czarną flagę.

Po świetnym roku 1963 kolejny sezon nadal był walką o mistrzostwo. Trwała ona aż do ostatniego wyścigu, ale finalnie Jim Clark skończył zmagania na 3. pozycji w klasyfikacji generalnej. Indy 500 także nie potoczyło się po jego myśli, ponieważ mimo startu z pole position i prowadzenia w wyścigu przez 14 okrążeń pęknięta opona zmusiła Szkota do wycofania się z rywalizacji. Mimo braku mistrzostw widać było, że jest on głodny rywalizacji, przez co wrócił po trzech latach przerwy do ścigania się w Formule 2.

To wszystko stworzyło podwaliny pod jego najlepszy sezon w historii oraz wyczyn, do którego ciężko cokolwiek porównać. Rok 1965 rozpoczął się dla Clarka od ścigania po drugiej stronie świata. Tasman Series była swego rodzaju odpowiednikiem europejskiej F2, a Brytyjczyk ścigał się tam przerobionym Lotusem 32 o dopisku B. Rywalami w Nowej Zelandii i Australii byli miejscowi kierowcy, ale i dobrze znani z F1 Bruce McLaren, Graham Hill, Jack Brabham czy Phil Hill. Clark był bezapelacyjnie najlepszy. Triumfował w czterech zawodach z siedmiu, a łącznie w jedenastu z piętnastu zorganizowanych tam wyścigów.

Następnie rozpoczęło się przeplatanie wyścigów i ciężkie wybory, przed którymi Jim musiał stawać. Jednocześnie ścigał się on na Starym Kontynencie w Formule 1, dwóch Formułach 2 oraz wyścigach samochodów turystycznych. Sezon królowej sportów motorowych otworzył zwycięstwem w RPA, gdzie był bezapelacyjnie najlepszy. Clark wygrał kwalifikacje, prowadził przez cały wyścig, wykręcił najszybsze okrążenie, a na koniec wygrał. Takie osiągnięcie jest określane Wielkim Szlemem w Formule 1.  Szósty raz Brytyjczyk dokonał czegoś takiego. Finalnie w tym sezonie zdobył je jeszcze dwukrotnie i do dnia dzisiejszego jest samodzielnym liderem klasyfikacji Grand Slamów, z ośmioma na koncie.

PODBÓJ INDIANAPOLIS

Następnym wyścigiem w kalendarzu F1 było Monako, gdzie Jim Clark się nie pojawił. Dlaczego? Był po drugiej stronie Atlantyku, gdzie trzeci raz próbował wygrać Indy 500. Colin Chapman zbudował Lotusa 38, który był ewolucją wcześniejszych konstrukcji zespołu i okazał się tym, czego Szkot potrzebował. Zakwalifikował się na drugim miejscu, ale prowadził tuż po starcie. Pobił rekord prędkości ustanawiając go na 242,506 km/h, prowadził przez 190 okrążeń z 200, a finalnie wyprzedził drugiego na mecie Parnelliego Jonesa o ponad dwie minuty. Jim został pierwszym zawodnikiem z Europy wygrywającym na torze w Indianapolis od 1916 roku i szóstej edycji wyścigu.

Po powrocie do F1 wygrał pięć wyścigów z rzędu, co praktycznie zapewniło mu tytuł, ponieważ nadal obowiązywał przepis o wybraniu sześciu najlepszych wyników spośród dziesięciu rund. Clark znowu zdobył 100% możliwych punktów w sezonie, a większość jego zwycięstw odbywała się w dominujący sposób. Przykładowo na torze Nurburgring wygrał kwalifikacje o blisko 4 sekundy nad drugim Jackie Stewartem, a w Belgii znowu zdublował niemal całą stawkę, poza wcześniej wspomnianym swoim krajanem. W międzyczasie nadal ścigał się w mistrzostwach Formuły 2, gdzie również święcił triumfy oraz dodatkowo wygrywał wyścigi aut turystycznych w Lotusie Cortina. Łącznie Jim Clark wystartował w 1965 roku w 63 wyścigach, stając na podium w 39 z nich, z czego 31 było najwyższym jego stopniem.

Jim-Clark-bolid-e1585917677717.jpg
fot. National Motor Museum/Heritage Images/Getty Images

Przekładając to na obecne realia F1, to jakby Lewis Hamilton przejechał trzy pełne sezony w ciągu roku. Warto też dodać, że do dziś Clark jest jedynym kierowcą, któremu udało się zdobyć tytuły w Formule 1 oraz Indy 500 w jednym sezonie. Kolejne dwa lata były katastrofą dla Lotusa. 1966 oraz 1967 upłynęły pod znakiem ciągłych problemów z samochodem i braku szans na realną walkę o najwyższe laury. Dodatkowo dochodziły starty w Indy 500, które skończyły się odpowiednio drugim oraz trzydziestym pierwszym miejscem oraz Tasman Series. Brytyjczyk zajął 3 miejsce w 66 roku, a rok później został ponownie jej mistrzem.

FATALNY WYŚCIG

Rok 1968 Jim Clark otworzył już klasycznie dla siebie. Najpierw poleciał do RPA, gdzie miały odżyć jego nadzieje na walkę o tytuł mistrza Formuły 1. Colin Chapman usiadł do stołu kreślarskiego, żeby wymyślić nową maszynę, która znowu pozwoli wspiąć się Brytyjczykowi na sam szczyt. Lotus 49 wydawał się odpowiedzią na wszystkie problemy ostatnich dwóch lat. Najlepiej świadczy o tym fakt, że w Grand Prix Południowej Afryki wygrał on pole position o ponad sekundę nad kolegą z zespołu Grahamem Hillem, a następnie dominując zwyciężył w wyścigu. Potem tradycyjnie wsiadł w samolot i poleciał do Australii. Po raz trzeci wygrał tam Tasman Series i wszystko było na dobrej drodze do powtórzenia świetnych sezonów 1963 oraz 1965. Clark znowu dostał samochód, którym był w stanie nie pozostawiać wątpliwości całej stawce, kto jest w niej najlepszy. Przed drugim wyścigiem sezonu Szkot nie próżnował i szukał kolejnych wyścigów. 7 kwietnia postanowił wystartować w wyścigu Formuły 2 na torze Hockenheim.

Pogoda była fatalna – deszcz i mgła. Po starcie Jim Clark jechał na ósmej pozycji. Na piątym okrążeniu na lekkim łuku wypadł z toru przy prędkości około 270 km/h i wjechał prosto w gęsto rosnące przy torze drzewa. Poniósł śmierć niemal na miejscu. Do dzisiaj nie rozwikłano, co spowodowało wypadek, ale biegli, mechanicy czy koledzy z toru wskazywali na pęknięcie prawej tylnej opony. Sir Jackie Stewart twierdzi do dziś, że Clark nie mógł popełnić takiego błędu, bo on ich po prostu nie robił. W dniu śmierci miał dopiero 32 lata. Był jedną ze 127 ofiar motosportu w tym roku na świecie.

Trudno przesądzić z obecnej perspektywy, co jeszcze osiągnąłby Jim Clark. Czy zostałby mistrzem w 1968 roku? Bardzo prawdopodobne. Czy starałby się triumfować w Le Mans? Pewnie tak. Możliwe, że nawet ścigałby się z Grahamem Hillem, któremu z nich uda się jako pierwszemu. W trakcie krótkiej kariery dokonał wielkich rzeczy. Dwukrotny mistrz świata F1, zwycięzca Indy 500, człowiek szukający wyścigów zawsze i wszędzie. Prawdziwy kierowca z krwi i kości. A pomyśleć, że syn farmera ze Szkocji chciał w latach 50. tylko spróbować, jak to jest szybko prowadzić samochód. Gdyby rodzice stanowczo powiedzieli „nie”, nigdy nie zobaczylibyśmy za kierownicą jednego z najwybitniejszych kierowców wszech czasów.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Fanatyk Formuły 1, ale praktycznie obok żadnego sportu nie przechodzę obojętnie. Współtwórca największego podcastu o królowej sportów motorowych w Polsce - Budnik i Pokrzywiński o F1. W newonce.radio współprowadził PIT STOP.