Jakby tak przyjrzeć się reakcjom części odbiorców na info o płycie Ekipy, można byłoby odnieść wrażenie, że Friz, Wersow i reszta dokonali profanacji na miarę zwariowanego performensu Marka Raczkowskiego, który u Wojewódzkiego wtykał flagę w psiego balasa.
Jest zupełnie odwrotnie, bo nadchodzący album topowych youtuberów może co najwyżej zwiększyć i tak gigantyczne już zainteresowanie krajowym rapem. W każdej z jego odsłon.
Podstawowym niezrozumieniem, wynikającym z odbioru działalności Ekipy, jest jakieś błędne przekonanie, że to postacie, które generalnie zawłaszczają sobie masową wyobraźnię, niezależnie od wieku. Tymczasem to idole przede wszystkim bardzo młodych odbiorców sieciowych treści. Od czegoś zawsze się zaczyna i w przypadku współczesnej grupy 12-18 (chociaż jest też wielu starszych i pewnie całkiem niemałe grono młodszych) to oni są jednymi z pierwszych ważnych przewodników po kulturze popularnej. Nie pytajcie mnie, dlaczego - ja nie jestem ekipowym targetem. Ale jakbym miał stawiać, to myślę, że chodzi właśnie o to bycie w jak najbardziej realnej ekipie, zwłaszcza w czasach sprzyjających zindywidualizowaniu i społecznemu odcięciu. Druga rzecz - ci ludzie nie mają wypisanego na twarzach polskiego wkurwienia. Są uśmiechnięci, zajawieni, robią rzeczy i generalnie cały czas im się chce. Generują zdrowy, pozytywny przekaz. Jakbym miał dziecko, to w ogóle nie bulwersowałbym się, gdyby było fanem Ekipy. Sam dałbym gówniarzowi na płytę.
Najzabawniejszym, często powtarzającym się w socialach komentarzem spośród tych negatywnych - bo trzeba od razu dodać, że muzyczna działalność Friza i reszty spotyka się też z ciepłym odbiorem - jest ten: ŻYJEMY W CZASACH, W KTÓRYCH KAŻDY MOŻE ROBIĆ HIP-HOP... I jakaś obrazująca dezaprobatę emotka na końcu. No oczywiście, że żyjemy w takich czasach i jest to absolutnie zajebiste. Szczęśliwie mamy już za sobą erę mentalnego zamknięcia, w której raper, aby w ogóle mógł nim się nazywać, musiał przejść jakiś niepisany test prawdziwości, ukończyć tajne komplety na ulicznym uniwersytecie. Teraz rap ma szereg odnóg (ten uliczny trzyma się świetnie - sprawdźcie sobie, kto aktualnie ma jedynkę na OLiS), jest nurtem przeżywającym dominację absolutną, stał się na tyle otwarty, że tak - może robić go absolutnie każdy. Nie mam absolutnie żadnego problemu z tym, że nagrywa go youtuber, ksiądz, policjant, nawet Andrzej Duda. Po prostu nie muszę go słuchać. Liczba zjawisk na krajowej scenie jest tak gigantyczna i zróżnicowana, że ledwo starcza mi czasu na sprawdzanie tego, co stylistycznie jest pode mnie.
Nie mam też problemu z tym, że dla Ekipy rap będzie tylko jedną z odnóg ich działalności. W pełnometrażowym, prezentowanym na YouTube dokumencie o nich jest scena, w której Wujek Łuki zastanawia się nad tym, ile sprzeda się boxów z samą płytą, a ile z krążkiem i dodatkami, zaznaczając od razu, że wydawnictwo w wersji podstawowej będzie pewnie cieszyć się najmniejszą popularnością. Żyjemy w czasach multitaskingu, ale i czasach sprzyjających chwytaniu kilku hobby za jeden ogon. Dla Ekipy rap jest właśnie takim sympatycznym hobby, na którym wypromują sobie kolejny sezon działalności. Nie mają się za Bóg wie jakich raperów i nie wjeżdżają do branży jak Sebastian Fabijański, wyrokując na dzień dobry, kto tu jest prawilniakiem, a kto farbowanym lisem. Lubią rap, to nagrają sobie płytę. Pewnie pierwszą i ostatnią, dla zmonetyzowania funu. A potem zajmą się jeszcze czymś innym.
Co więcej, muzyczna działalność Ekipy będzie dla wielu odbiorców pierwszym - albo jednym z pierwszych - zetknięciem z rapem w dowolnym wydaniu. Jeszcze raz - spory odłam ich fanów to po prostu dzieciaki. A jak ma się te 10, 12 lat, to nie słucha się Włodiego z 1988, tylko rzeczy dużo przystępniejszych. Album Ekipy sprawi, że masa małoletnich odbiorców po prostu zainteresuje się rapem. I potem sięgnie, nie wiem, po Young Leosię. A później po Żabsona. A jeszcze później, sprawdzając po jego featach, na przykład Kaza Bałagane i po Nasa, skoro be_do_gie official nawija, że jest nowym Nasem. I w ten sposób wychowamy sobie szereg nowych słuchaczy. To zawsze działa tak samo. Kto nie wierzy, niech przypomni sobie, od czego zaczynał w tych naprawdę początkowych etapach poznawania muzyki - coś mi się wydaje, że nie od Wu-Tangów.
Niedawno Narodowe Centrum Kultury opublikowało wyniki badań dotyczących słuchalności muzyki wśród osób w przedziale wiekowym 12-17. 39% z nich najbardziej lubi pop, 22% rap, 20% rocka. Ale, co ważniejsze, muzyki w ogóle słucha aż 97% badanych, przy czym połowa czyta, słucha i ogląda treści na jej temat. To rewelacyjny wynik, który - tak myślę; fajnie, jakbym się mylił - nie wykręciły lekcje muzyki w podstawówkach, a regularne, częste obcowanie z internetem. Polskie szkolnictwo przez lata zbyt ambitnie podchodziło do edukacji muzycznej tych najmłodszych, na przywitanie faszerując ich albo klasyką i uczeniem nut (gdzie do muzyki poważnej, tak jak do jazzu, trzeba zwyczajnie dorosnąć), albo radosną twórczością autorów piosenek dla dzieci i młodzieży, na które zajawka mija mniej więcej w okolicach I Komunii. Nigdy nie zapomnę cudownie surrealistycznych lekcji muzyki z mojej podstawówki, gdy wybitnie wkręcona w temat nauczycielka z obłędem w oczach uczyła nas jakichś głupawych utworów o żuku, który miał duży tornister, podczas gdy my w naszych kitraliśmy kasety Kalibra 44 - niestety nie wiadomo, co znajdowało się w tornistrze żuka. I możliwe, że w wielu szkołach od tamtych czasów nie zmieniło się za wiele. Niech takie rzeczy, jak Ekipa, będą tym pierwszym przedsionkiem do poznawania dzieci z ogromnym uniwersum muzyki. Na pupilków Pitchforka i open'erowy Alter Stage jeszcze przyjdzie czas.
Szukam i nie widzę absolutnie żadnych powodów, dla których krążek Ekipy mógłby zrobić jakąkolwiek krzywdę rapowi. Niech sprzeda się jak najlepiej, bo trafi przede wszystkim do niezwiązanych z nim słuchaczy, dlatego jeśli już coś może zmienić - to tylko zainteresowanie samym gatunkiem. A jak komuś się nie spodoba, to ma tyle innych wydawnictw do przesłuchania, że w ogóle nie musi sobie zawracać nim głowy.