Niespełnione życzenie. Jak Kobe Bryant nie został zawodnikiem Chicago Bulls

Zobacz również:Bezdomny dzieciak znalazł swoje miejsce w NBA. Jak Jimmy Butler stał się liderem
Kobe Bryant
Fot. Nick Laham/Getty Images

Pozostaniem w klubie skończyło się żądanie, jakie Kevin Durant wystosował wobec Brooklyn Nets pod koniec czerwca. Przez tygodnie o skrzydłowego pytało co najmniej pół ligi, a on stawiał nawet ultimatum, lecz ostatecznie transferu nie będzie. Może to i nawet lepiej? Historia zna przypadki, gdy tego typu sytuacje wszystkim stronom wychodziły koniec końców na dobre. Najlepszym tego przykładem jest Kobe Bryant, który w 2007 roku najpierw zażądał, a potem ostatecznie nie doczekał się transferu z Los Angeles Lakers. Zamiast tego – zdobył z klubem jeszcze dwa mistrzostwa.

Przez ostatnie tygodnie większość kibiców NBA żyła tym, czy i gdzie zostanie wytransferowany Kevin Durant. Skrzydłowy pod koniec czerwca zażądał od Brooklyn Nets transferu. Kilka tygodni później swoje stanowisko podtrzymał. W rozmowie z właścicielem klubu stwierdził nawet, że albo Nets go wytransferują, albo pożegnają trenera i generalnego menedżera zespołu.

W poniedziałek doszło jednak do rozmowy między wszystkimi zainteresowanym, po której KD żądanie wycofał. Transferu (na razie) nie będzie.

Żądania transferów do innych drużyn to nie jest jednak w NBA nowość. Dekady temu wymiany wymuszali przecież m.in. Wilt Chamberlain czy Kareem Abdul-Jabbar. Nie da się jednak ukryć, że trend ten nasilił się w ostatnich latach i z pewnością jest to jedna z tych kwestii, której NBA bacznie się przygląda. Było też w historii ligi więcej takich żądań, które nie zostały nigdy spełnione i – co więcej – przyniosły nawet szczęśliwe zakończenie. Przekonali się o tym m.in. Kobe Bryant oraz Los Angeles Lakers.

TRANSFER NA PLUTON

W miniony wtorek Bryant obchodziłby swoje 44. urodziny. W środę świętowałby „Mamba Day”, bo 24. dzień ósmego miesiąca roku to data szczególna, składająca się bowiem z numerów, z którymi Kobe grał na przestrzeni swojej kariery. Wszystkie sezony w NBA zagrał dla Lakers, choć mało brakowało, by w 2007 roku z Miastem Aniołów się pożegnał. To właśnie wtedy poprosił o wymianę.

Samo żądanie transferu do dziś pozostaje jednym z najsłynniejszych. – Zagram nawet i na Plutonie – stwierdził w jednym z wywiadów.

Bryant w maju 2007 roku był w szczycie swojej kariery, przynajmniej pod względem indywidualnym. Bił kolejne strzeleckie rekordy ligi, ale po odejściu Shaquille’a O’Neala z Los Angeles kilka lat wcześniej nie był w stanie samodzielnie poprowadzić Lakers do sukcesów. O’Neal przegrał walkę o władzę w L.A., ale w 2006 roku u boku Dwyane’a Wade’a zdobył czwarte mistrzostwo. Miał wtedy o jeden tytuł więcej od Bryanta, który w Los Angeles męczył się niemiłosiernie obok takich graczy jak Kwame Brown czy Smush Parker.

PRZEBUDOWA NIE PO DRODZE

Na pewno nie tak to sobie Kobe wyobrażał, gdy w 2004 roku podpisywał nową umowę z Lakers. Odrzucił wtedy zaloty ze strony m.in. Los Angeles Clippers czy Chicago Bulls. Nowy kontrakt oznaczał, że przez kolejnych siedem sezonów zarobi ponad 130 milionów dolarów. Sęk w tym, że Lakers po odejściu Shaqa nie byli w stanie wrócić do walki o mistrzostwo.

To był jeden z głównych powodów żądania Bryanta, który w maju 2007 roku miał stwierdzić, że odejdzie, jeśli do klubu nie wróci Jerry West – architekt wcześniejszych sukcesów. Dodatkowo zawodnik miał być też rozzłoszczony plotkami, których źródłem byli pracownicy Lakers, a według których to Bryant samodzielnie doprowadził do odejścia O'Neala. W sławnym wywiadzie dla Stephena A. Smitha obrońca oznajmił więc, że chce transferu.

– Trzy lata temu mogli mi powiedzieć, że będą robić przebudowę – dodał. Nie chciał czekać na rozwój 19-letniego Andrewa Bynuma, którego Lakers nie chcieli oddać za Jasona Kidda. Raz został zresztą przyłapany, jak bez zawahania się mówi, by „wytransferować tyłek” podkoszowego.

SPRZECZNE SYGNAŁY

Gdy Smith pytał, czy Lakers mogą zrobić cokolwiek, aby zmienić jego zdanie, to Bryant odpowiadał przecząco. Ale kilka godzin po wywiadzie znacznie zluzował swoje stanowisko. Był to efekt rozmowy z Philem Jacksonem, do której doszło w międzyczasie. Po niej Kobe stwierdził, że chciałby pozostać graczem Lakers do końca kariery, ale jednocześnie w innym wywiadzie powiedział, że nie miałby nic przeciwko temu, aby zmienić klubowe barwy. W przeciwieństwie do innych gwiazd konkretnego klubu jednak nie określił.

Jego umowa w tamtym momencie ważna była jeszcze przez cztery kolejne sezony. Ale był też haczyk: po rozgrywkach 2008/09 mógł ten kontrakt rozwiązać i wejść na rynek wolnych agentów. Co więcej, Bryant był wtedy jedynym zawodnikiem w całej lidze z prawem weta transferowego. Żadna wymiana z jego udziałem nie mogła się więc odbyć bez jego aprobaty.

CHICAGO NA HORYZONCIE

Pomimo sprzecznych sygnałów w kolejce po jednego z najlepszych graczy w NBA ustawiło się sporo klubów. Przez dłuższy czas faworytem do pozyskania Bryanta byli Bulls. To oni już w 2004 roku bardzo mocno chcieli wyciągnąć obrońcę z Miasta Aniołów. Przedstawiciele klubu wybrali się nawet wtedy do Kalifornii na spotkanie z Bryantem. Ponoć poszło na tyle dobrze, że Kobe zaczął rozglądać się za domem w Chicago i pytać o najlepsze szkoły w okolicy dla swoich córek.

Ostatecznie to jednak nie on, a Shaq opuścił Los Angeles. Po trzech latach temat gry dla Byków powrócił. Kobe pozostawał graczem Lakers i przed startem sezonu tak jakby przeprosił kibiców, lecz za kulisami rozmowy trwały.

Spora część fanów Lakers obróciła się zresztą przeciwko dotychczasowemu liderowi drużyny. W mediach pojawiały się kolejne plotki, które dodatkowo rozwścieczały kibiców kalifornijskiego klubu. W październiku obrońca miał opuścić treningi LAL, a nawet do zera wyczyścić swoją szafkę w szatni zespołu. Nic więc dziwnego, że na prezentacji przed pierwszym meczem nowego sezonu Bryanta przywitało buczenie kibiców, którzy wyszli z prostego założenia: ty nie chcesz tutaj grać, to my nie chcemy ciebie.

WSZYSTKIEMU WINIEN… DENG

Niepewne nastroje panowały za to w Chicago. Głośno było bowiem o rozmowach na linii Bulls-Lakers, a swoje nazwisko w plotkach transferowych słyszał m.in. Luol Deng. I przyznawał, że nie ma bladego pojęcia, co się tak właściwie dzieje, bo nikt mu niczego nie mówi. Skrzydłowy był wtedy młodym utalentowanym zawodnikiem, choć na pewno nie najbardziej perspektywicznym graczem młodego pokolenia. Koniec końców to jednak właśnie o niego rozbiła się wymiana, w ramach której Kobe miał przenieść się do Chicago.

Bryant po latach przyznał zresztą, że Bulls byli jego wyborem numer jeden. Sęk w tym, że nie chciał, by Byki osłabiały się zbyt mocno, dlatego wetował każdą propozycję transferu, w której Deng trafiał do Lakers. Kalifornijska drużyna negocjowała także z Detroit Pistons, ale tam akurat Kobe przenosić się nie chciał. Miał zresztą przekazać władzom Lakers listę drużyn, z którymi powinni dyskutować. Rozmowy z Bykami stanęły jednak w miejscu, a negocjacje z innymi klubami nigdy tak naprawdę nie nabrały rozpędu.

INNE ROZWIĄZANIE

Niezadowolona gwiazda pozostała więc w klubie. Bryanta w Los Angeles trzymała też jednak miłość do miasta i klubu. To dlatego ostatecznie zdecydował się w tamtym sezonie grać, a nie protestować. Lakers z kolei odpuścili sobie rozmowy o wymianie obrońcy i postanowili spróbować inaczej rozwiązać ten problem. W lutym 2008 roku dogadali się bowiem z Memphis Grizzlies w sprawie transferu Pau Gasola. Zapewnili w ten sposób Bryantowi solidne wsparcie i jednocześnie zatrzymali w drużynie m.in. Bynuma.

Upiekli dwie pieczenie na jednym ogniu, z czego bardzo zadowolony był Kobe. Szybko zapomniał o podbojach Plutonu czy Chicago. Kilka miesięcy później jako MVP sezonu zasadniczego wprowadził Lakers z powrotem do wielkiego finału – pierwszego z trzech kolejnych. Rok później był już znów na samym szczycie (po raz pierwszy bez O’Neala), a w 2010 roku prześcignął Shaqa pod względem liczby pierścieni. Nigdy nie odszedł z Los Angeles i stał się jednym z ulubionych sportowców wszech czasów całego miasta.

Niespełnione pozostało tylko jego życzenie. Czasami tak wychodzi lepiej.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz sportowy z pasji i wykształcenia. Miłośnik koszykówki odkąd w 2008 roku zobaczył w akcji Rajona Rondo. Robi to, co lubi, bo od lat kręci się to wokół NBA.