Tworzy się coraz więcej beznadziejnej, algorytmicznej muzyki, bo ta pozwala funkcjonować i przetrwać – mówi nam muzyczny partner Żyta i producent, który przed laty robił płyty z Eldo i Pezetem. Jednak ten wywiad nie jest o odległej przeszłości. Rozmawiamy między innymi o współpracy z vkiem, albumie Glitchy Praga czy o materiałach tworzonych dla Telewizji Polskiej.
Zdaję sobie sprawę z tego, że już na początek otwieram szeroki temat, ale co tam. Z jakimi problemami mierzysz się na co dzień, prowadząc małą muzyczną oficynę? Pytam, bo właśnie w takim miejscu ukazały się wasze dwie płyty z Żytem.
Kwestią percepcji jest to, czy Nowe Nagrania są wytwórnią małą. Posiadam 28 płyt w katalogu, połowa z nich jest stale wznawiana na nośnikach fizycznych. Większe podmioty jak Asfalt czy Prosto zmiotło z rynku. Moja skala pozwala na w pełni niezależne funkcjonowanie i wydawanie muzyki kompletnie niszowej jak na przykład ostatni album zespołu Psychocukier. Problemy sprowadzają się do funkcjonowania w korporacyjnej ściemie, jaką jest streaming. Tutaj prawie nie ma pola manewru. Podobnie jest z promocją. Od wielu lat uważam, że funkcjonowanie w oparciu wyłącznie o 2-3 amerykańskie platformy internetowe jest brakiem instynktu samozachowawczego. Stawiam na może i partyzancki, ale analogowy marketing: podkładki do piwa, wlepki QR, spotkania z fanami w formacie RAUT oraz obecność na targach płytowych. Przyszłość należy do internetu, ale to nie oznacza, że muszę się temu poddawać.
Czujesz się okradany przez serwisy streamingowe?
Kiedy wchodziłem w ten biznes, stroną dominującą były wytwórnie płytowe oferujące kilka procent zysków z płyt. Potem nastała era piractwa, która wywróciła stolik. Trzymając się terminologii – następni w kolejce do okradania byli słuchacze. Aktualnie robią to serwisy streamingowe, bazując na swojej dominującej pozycji oraz generalnej niechęci ludzi do płacenia za muzykę. Niewiele jest przykładów branży tak zdegenerowanej przez możliwość wyboru czy chcę za dany produkt płacić czy nie. Gdyby dotyczyło to przemysłu spożywczego, opieki zdrowotnej czy usług, świat przestałby działać. Mnie to od zawsze dotyka i mierzi, niezależnie od tego, że jest duża grupa ludzi, która docenia moją pracę. Istnieje taki termin, który obrazuje tę sytuację. Często ludzie mówią, że kupują płytę, bo chcą wesprzeć artystę, tak jakby robienie muzyki było działalnością ludzi wymagających pomocy. Uważam, że cała ta sytuacja, ambiwalentna moralnie, odbija się na twórczości. Tworzy się coraz więcej beznadziejnej, algorytmicznej muzyki, bo ta pozwala funkcjonować i przetrwać. Nie miałem nigdy złudzeń co do tej branży, ale funkcjonujemy w niezdrowym modelu i jest na to gigantyczne przyzwolenie.
Twoje projekty z Żytem to swego rodzaju forma sprzeciwu wobech tych wszystkich tiktokowych hymnów, które nas zalewają z każdej strony?
Mam prostszą motywację, a mianowicie mobilizuje mnie, kiedy widzę potencjał do nagrania wyjątkowej i wartościowej płyty. Taką szansę ujrzałem po nagraniu zupełnie przypadkowo i nieoczekiwanie pierwszego utworu z Michałem – Muzyka dla elit. Od lat nie byłem na bieżąco z tym, co dzieje się w Polsce, ale po krótkim researchu zrozumiałem, że rynek stylistycznie jest w stanie rozkładu przypominającym lata hip-hopolo tylko, że tego szajsu jest znacznie więcej. Założyłem, że to okazja do nagrania albumu w poprzek trendom, na swoich warunkach. To był 2021 rok, ale dopiero od około roku wyczuwam jakieś ocknięcie się słuchaczy. Wyczekiwane są albumy doświadczonych artystów. Choćby Eldo. W mojej ocenie na tej scenie zdominowanej przez atencjuszy i pajaców brakowało takiego albumu jak Morza Południowe. Dla mnie było to też napędzające zadanie producenckie. Z raperem, którego utwory miały po 8 tysięcy odtworzeń, udało się zbudować projekt doceniony przez krytyków, polaryzujący moich słuchaczy, a przede wszystkim o przyroście w porywach czterdziestokrotnym w liczbie odtworzeń.
Mówisz o szansie na wyjątkowy album i okej, ale na dobrą sprawę, co bardziej popchnęło cię do robienia muzyki z Żytem – jego osobowość czy umiejętności?
Moje pierwsze spotkanie z Michałem wyniknęło ze zlecenia Asfalt Records na mastering jego debiutu. Wytwórnia prowadzona przez Tytusa, który założył ją dosłownie w opozycji do ulicznego hip-hopu, wydała pierwszy raz album z ulicznym rapem, choć nie jako pozycję katalogową. Również mnie ta postać wkręciła na tyle, że pojechałem do Irlandii, gdzie wtedy Michał żył i pracował, aby zrealizować klip do utworu Jest mi trudno. Niewiele z tego wszystkiego wyszło, polski hip-hop był wtedy zupełnie nieciekawym zjawiskiem. O Michale przypomniałem sobie lata później, czytając wywiad z nim w książce To nie jest hip-hop. Jego historia, bezpretensjonalność i rozwój artystyczny mnie zafascynował. Mimo wydania jeszcze jednej płyty w Prosto został strącony w rapową otchłań, a mimo to wrócił jako świeży i przebojowy malarz. Ta żywotność i unikatowa trójwymiarowość jaką osiągnął, doprowadziła mnie od prostego pomysłu na zakup printu z jego grafiką do wydania dwóch płyt, zrealizowania kilkudziesięciu programów oraz podcastów dla Telewizji Polskiej. Naprawdę wiele osób dało mi odczuć przez te kilka ostatnich lat, że nie rozumieją tego, że Michał jest artystą, a nie hip-hopowcem. Dla mojego portfolio to klamra, na którą czekałem – refleksyjny, stricte polski rap Grammatika; trueschoolowy i emocjonalno-elektroniczy Pezet/Noon oraz art-house'owy rap ŻYTO/NOON.
Co prawda o waszej współpracy z Telewizją Polską chciałem porozmawiać później, ale skoro wywołałeś temat, chętnie go podejmę. Obejrzałem sobie wasze – instagramowe, klimatyczne, sprawiające wrażenie robionych trochę przy okazji – vlogi dla TVP i przyznaję, że dobrze się bawiłem. Ale przyznaję też, że przed laty publicznie skrytykowałem wasze działania. Jak z perspektywy czasu oceniasz to wszystko, co działo się wokół projektu SwipeTo?
Dla mnie, jako psychofana polskiej kultury – szczególnie tej powojennej i przedprzełomowej było to spełnienie cichych marzeń. Bareją nie zostanę, operatorem albo reżyserem też nie. Pomysł na ten program to był doskonały sposób na skanalizowanie moich okołofilmowych ambicji i talentu Michała. Wartościową, polską kulturę trzeba by wymazać, gdyby łączyć ją w taki sposób jak nas z kontekstem politycznym. SwipeTo był dla mnie zdrowym środowiskiem, ufałem tym ludziom. Do dziś jestem wdzięczny za zaufanie i profesjonalizm, z jakim się spotkałem. Zmiotło nas polskie bagno, którego wtedy doświadczyłem chyba najmocniej. 88 nie podam w tym życiu ręki. Podprogowy zarzut był taki, że uczestniczymy w jakichś pisowskich szachach 5D. Realia są takie, że straciliśmy potencjalną platformę do tworzenia i promowania nowoczesnej kultury, a Polskę nadal stać na żenujące kabarety, sylwestry z Dodą i Marylę Rodowicz. Globalnie jestem wdzięczny za to doświadczenie i zdegustowany tym, że zakończyło się wyjęciem wtyczki. Na szczęście programy video odnalazły się na TVP VOD.
Bareją nie zostaniesz, ale przygotowujesz film dokumentalny.
Istnieje zapis naszych prac nad płytą Glitchy Praga, które toczyły się w przeróżnych miejscach i warunkach. Towarzyszyła nam kamera, a za zdjęcia i montaż odpowiada mój brat. Mam nadzieję, że przyjdzie czas na emisję tego dokumentu, ale jestem też za tym, żeby ten materiał się najpierw trochę spatynował.
Opowiesz więcej o tych miejscach, gdzie powstawała płyta?
Jako osoba, która nie umie odpoczywać, dość łatwo udało się Michałowi namówić mnie na zabranie jakiegoś podstawowego urządzenia muzycznego w miejsca, które odwiedzaliśmy, głównie towarzysko. Taki los sobie zgotowałem na Wyspach Zielonego Przylądka, gdzie miałem tylko najprostszego Syntakta czy w Londynie, do którego zabrałem pusty sampler i na miejscu ściągałem jakieś losowe próbki. Byłem zupełnie nieprzygotowany do nagrania tej płyty, co więcej nie chciało mi się nad nią pracować, ale po zebraniu tych okruchów z podróży uznałem, że wyłoniło się z tego coś brudnego i ciekawego. Wokale pochodzą z 5, 6 miejsc. Każdy beat powstał w inny sposób. Samo dopracowywanie płyty odbyło się w nieludzkich warunkach. Pod moim studiem, w odległości 8 metrów od okna trwała codziennie regularna budowa od 6 do 18. Wstawałem przeważnie koło 19, byłem w stanie pracować w miarę przytomnie 2-3 godziny dziennie. Studio po zakończeniu pracy zlikwidowałem i przeniosłem w innej miejsce.
Akurat klimat Londynu bardzo słychać na płycie. Są też takie fragmenty, kiedy czuję się, jakbym spacerował po paryskich ulicach i parkach. Jak odbierasz dziś Paryż? Pytam, bo to miasto, które również wspólnie odwiedziliście.
Nie wiem, czy w dzisiejszych czasach, szczególnie w Europie, doświadczenie dużego miasta jest czymś unikatowym i specyficznym. Do Paryża pojechaliśmy z powodu wystawy, na której znalazły się prace Michała. Najlepsze co można zrobić w wielkim mieście, to z niego wyjechać. Na takim etapie życia jestem, również dosłownie, bo wyprowadziłem się z Warszawy dwa tygodnie temu. Wszędzie jest ten sam system: Booking, Google Maps, Uber. Wszędzie są turyści i te same patenty. Moją uwagę znacznie bardziej przyciągają mniej oczywiste miejsca. Odkryciem była dla nas na przykład mała miejscowość Biot, do której pojechaliśmy obejrzeć muzeum Fernanda Legera. Zrobiliśmy cały rajd po południu Francji i Hiszpani, niestety tych odcinków TVP już nie kupiła, natomiast myślę, że w tych miejscach skrystalizował się styl drugiego albumu. Fragmenty tych przygód wykorzystałem w video do utworu Beniowski.
Skąd pomysł, by wyprowadzić się z Warszawy?
Urodziłem się w Warszawie, spędziłem tu praktycznie całe życie i szczerze mówiąc, nigdy nie czułem się w tym mieście dobrze. To wyjątkowo straumatyzowane miasto, nadal dalekie od wygenerowania własnego ładu i kultury. Poświęciłem temu zjawisku dużo refleksji i uwagi w singlu Rian z albumu Algorytm. Czym była Warszawa możemy się tylko domyślać. Czuję, że była miastem do którego mógłbym przylgnąć i się z nim związać. Ta postwojenna, komunistyczna i dzikokapitalistyczna Warszawa mnie odpycha, nie daje spokoju, odtrąca. Przeżyłem w niej mnóstwo, osiągnąłem wszystko, co zaplanowałem i czego nie zaplanowałem.
Można powiedzieć, że stacja benzynowa na okładce waszej płyty, to właśnie symbol ucieczki z miasta?
Proste zdjęcie, a dużo symboliki. Pierwsza okładka to my w cabrio z obrazem Michała – w kolorze. Nie przewidzieliśmy tego, ale następne 2, 3 lata to były podróże. Koncerty, rynek muzyczny nas nie wchłonął, ale album okazał się paszportem do innych światów. Następna okładka, to samo auto – istniejąca stacja CPN i co ciekawe, nie Orlen. Kolorystyka czarno-biała, lekkie zniecierpliwienie i atmosfera co dalej? Proroctwo się spełniło, aktualnie to auto to mój dom.
Zagaiłem o okładkę, bo współpracowałeś przy niej z cenionym na całym świecie artystą – Sainerem.
Z Sainerem pracowałem już na poziomie proxy wykonując mastering projektu Sai-Ga. To niesamowicie wydany album na winylu, choć zbyt bizantyjski jak na moje ludyczne podejście do sprzedawania muzyki. Przemka poznałem jednak później, realizując program Morza Południowe. Odwiedziliśmy również jego dużą wystawę w Muzeum Narodowym w Gdańsku. Mamy wspólny, 8-bitowy rdzeń i jest pierwszym grafikiem, o ile tak mogę tu na chwilę spłaszczyć jego udział, który ingerował w moje zdjęcia. Sam dokonał również ich selekcji. Bardzo polecam spokojne zapoznanie się z bookletem do Glitchy Praga. Do tego projektu był to idealny kandydat, cieszę się, że się zgodził. Okładki są dla mnie niezmiernie ważne, a jego praca ugruntowała nasz projekt w innym rejestrze.
Co najbardziej pociąga cię w jego pracach?
W pracy Sainera, bo trudno tu coś wyłowić i traktować jednostkowo, największe wrażenie robi łączenie świata cyfrowego z tradycyjnym malarskim. Oba te światy rozdzielnie osiągnęły swój pułap. Najlepsze malarstwo na przykład olejne mamy już za sobą. Prace stricte cyfrowe nie są dla mnie aż tak ciekawe. Przemek eksploruje i łączy cyfrę z analogiem na unikatowym poziomie. Dla mnie te domeny są również chlebem powszednim i umiem to docenić. Nie interesuje mnie tylko retro, czyli nagrywanie stricte na taśmę lub tworzenie muzyki wyłącznie w komputerze. Balansowanie pomiędzy tymi światami to przygoda pełna niuansów i pułapek. Kiedy otworzyłem plik z frontem Glitchy Praga, to mój mózg musiał się adaptować, na początku byłem zupełnie zdezorientowany.
A z jakiego powodu zdecydowałeś się podjąć współpracę z vkiem?
Bardzo polecam biografię Tomasza Stańki napisaną przez Rafała Księżyka. Jedna z wielu mądrych rzeczy, która wyniosłem z tej lektury to stwierdzenie, że niezależnie od wieku artysta powinien nagrywać z młodymi ludźmi. Vkie jest raperem generacyjnym. Taki talent nie jest odkrywany co rok. Nie jest to jednak moje odkrycie, tę współpracę zasugerowała nasza wspólna, choć moja już była agencja bookingowa. Udało nam się wydać na razie szkic utworu, co i dla mnie i dla niego było pigułką do przełknięcia. Rozpoczęliśmy pracę nad nowym utworem, będzie o niebo lepszy. Mam nadzieję, że wkrótce uda się go wydać.
To na koniec o innym raperze. Powiedziałeś wcześniej, że wyczekiwane są albumy takich ludzi jak choćby Eldo. Ty też do tych oczekujących należysz?
Eldo jest jednym z tych artystów, na którego muzykę zawsze będziemy czekać. Niezależnie czy jesteś fanem Tedego czy Sokoła, to są to ludzie, którzy od początku wyznaczali wektory tej sceny. Leszek autentycznie kocha tę formę wyrazu, a dodatkowo nie jest podatny na mody co w jego przypadku stanowi dużą spójność. Finalnie przychodzi mi na myśl również to, że niewiele jest szans na posłuchanie rapu dojrzałego, mądrego gościa. Nie samym flexem człowiek żyje.