O jeden krok za daleko? Canelo sensacyjnie przegrywa i stawia dalsze plany pod znakiem zapytania

Zobacz również:Zaległe starcie legend czy tylko skok na kasę? Tyson vs Jones Jr., czyli o co tu chodzi
Canelo Alvarez v Dmitry Bivol
Fot. Al Bello/Getty Images

To może być bokserska sensacja roku. Saul „Canelo” Alvarez, mistrz świata czterech wag i pięściarz uznawany za zdecydowany numer jeden globu bez podziału na kategorie wagowe, przegrał drugą walkę w karierze. Dotychczas jedyna taka porażka to starcie 23-letniego wtedy Canelo z Floydem Mayweatherem juniorem, co oczywiście żadnej ujmy Meksykaninowi nie przyniosło. Teraz lepszy okazał się Rosjanin Dmitrij Biwoł, co już znacznie podkopie pozycję Alvareza w światowym boksie. I trochę pokrzyżuje jego plany.

Jeszcze do niedawna wydawać by się mogło, że na Canelo trudno znaleźć mocnego w świecie boksu. Cały czas jest w swoim najlepszym okresie, bo – jakkolwiek surrealistycznie to nie zabrzmi – ma dopiero 31 lat. Jeśli wydaje wam się, że to niemożliwe, bo Meksykanin jest na szczycie od wielu, wielu lat, to poniekąd macie rację. Canelo, jak na cudowne dziecko boksu przystało, zaczął swoją profesjonalną karierę w wieku 15 lat, a mając 20 miał już na koncie 37 walk i pierwsze mistrzostwo świata. Jeśli popatrzymy na to, jak w ostatnich latach wydłuża nam się wiek pięściarzy, to spokojnie mogliśmy (a w zasadzie możemy) oczekiwać, że jeden z największych fighterów ostatnich lat zostanie z nami jeszcze bardzo długo. Jednak teraz jego plany trochę się zmienią.

O JEDNA WAGA ZA DALEKO?

Jak wspomnieliśmy, Canelo jest mistrzem świata czterech kategorii wagowych – junior średniej, średniej, superśredniej i półciężkiej. W średniej i superśredniej tak bardzo dominował, że zunifikował wszystkie najważniejsze pasy, przy czym w tej drugiej kategorii zrobił to jako pierwszy pięściarz w historii. W junior średniej z kolei przeszkodził mu w tym Floyd Mayweather junior.

Słynna walka z 2013 roku była dotychczas jedyną porażką Canelo w zawodowej karierze. Miał wtedy zaledwie 23 lata i mimo że magazyn „The Ring” już wtedy uznawał go za dziewiątego najlepszego fightera świata bez podziału na kategorie wagowe, to po drugiej stronie stanęła przecież niekwestionowana „jedynka”, żyjąca legenda, Mayweather będący w swoim najlepszym okresie.

Wielki mistrz kontra przyszłość boksu – tak wyglądały wtedy nagłówki. I o ile „Money” okazał się wtedy wyraźnie lepszy (większościowy wynik dwa do remisu nie oddaje raczej przebiegu pojedynku – sędzia, który wypunktował remis, zakończył karierę chwilę później i była to raczej słuszna decyzja), o tyle Meksykanin nie stracił wtedy zbyt dużo w oczach fanów i ekspertów. Oczywiście zaliczył pierwszą porażkę w karierze, ale nikt o zdrowych zmysłach nie odbierał mu wtedy umiejętności ani świetlanej przyszłości. W końcu przegrał z nie byle kim.

Kolejne lata tylko to potwierdzały. Erislandy Lara, Miguel Cotto, Amir Khan, Liam Smith, Julio Cesar Chavez Jr. – kolejne mocne nazwiska padały łupem Canelo, a sam zainteresowany kolekcjonował kolejne pasy mistrzowskie. Pierwszym od tamtego czasu znakiem zapytania były jego dwa pojedynki z innym topowym pięściarzem rankingu „pound for pound”, czyli Giennadijem Gołowkinem. Dwa niezwykle wyrównane starcia zakończyły się odpowiednio remisem i większościowym (115:113, 115:113, 114:114) zwycięstwem Alvareza i choć wielu ekspertów przyznaje, że były to bardzo „bliskie” pojedynki, to jednocześnie sugerują, że jeśli już ktoś miał je minimalnie wygrać, to raczej Gołowkin.

Mimo to ostateczne zwycięstwo trafiło w ręce Canelo, co otworzyło mu drogę do kolejnych tytułów i ostatecznej unifikacji w wadze średniej, a potem superśredniej. Niemal każda kolejna walka po starciu z Gołowkinem to dołożenie następnego tytułu do kolekcji, w tym pasa WBO wagi półciężkiej, po pokonaniu Siergieja Kowalewa, dzięki czemu Meksykanin dołożył czwartą kategorię wagową do swojej kolekcji.

To mu jednak nie wystarczyło. Po tym jak przejął dla siebie wszystkie pasy w średniej i superśredniej, Alvarez, jak na topowego pięściarza przystało, ciągle chciał dokładać kolejne – nie tylko pasy, ale też kategorie wagowe. I o ile w półciężkiej mu się to udało, o tyle był już następny plan – kategoria junior ciężka (cruiser).

Ktoś mógłby rzec: skoro Manny Pacquiao zdobył mistrzostwo świata w ośmiu kategoriach, to czemu Canelo miałby nie dołożyć piątej? Pamiętać trzeba jednak, że „PacMan” operował na nieco innych limitach. Nie licząc tytułu w wadze muszej, kiedy był jeszcze nie do końca rozbudowanym fizycznie 19-latkiem, Filipińczyk przeskakiwał wagi w obrębie kilkunastu kilogramów (55-69 kg). Alvarez musiałby zrobić to samo (69-86 kg), ale na znacznie większym ciężarze, za czym idzie chociażby waga ciosów ewentualnych przeciwników. Z jednej strony wydawać by się mogło, że jeśli już ktoś, to Canelo. Niektórzy przebąkiwali nawet o wejściu do wagi ciężkiej, co na ten moment brzmi jak kolejna abstrakcja. Z drugiej – weryfikacja przyszła szybciej i to nie tam, gdzie byśmy się tego spodziewali.

NOWY KRÓL

Myślał Canelo o wadze cruiser, a w półciężkiej… no, mniej więcej tak by to brzmiało. Alvarez dopiero co miał walczyć o tytuł WBC we wspomnianej kategorii cruiser z Ilungą Makabu (plany odwołano/przesunięto ze względu na obowiązkową obronę Makabu z Thabiso Mchunu), jednak do tego nie doszło i być może nie dojdzie. W zamian bowiem zawalczył o kolejny tytuł w wadze półciężkiej - z niepokonanym do tej pory Rosjaninem Dmitrijem Biwołem.

Canelo był absolutnym faworytem (za zwycięstwo Biwoła bukmacherzy płacili naprawdę spore pieniądze), a eksperci twierdzili, że Biwoł, mimo że to on jest mistrzem, musi go znokautować, inaczej na kartach sędziowskich może być różnie – w nawiązaniu oczywiście do walk z Gołowkinem, bo o ile Alvarez nie ma w swojej karierze oczywistych przekrętów, jakich w boksie nie brakuje, o tyle sympatie sędziowskie w jego kierunku są widoczne całkiem często (nie to, żeby często ich potrzebował).

Rosjanin jednak wyszedł do ringu i po prostu zaczął go obijać. Obrona i kontry, z których słynie Alvarez, nie były aż tak skuteczne – do tego stopnia, że momentami całe serie dochodziły do jego głowy. Canelo po prostu nie dawał rady, a zasięg i siła Rosjanina ostatecznie przeważyły. Wszyscy sędziowie byli niezwykle zgodni. Punktowali 115:113 dla Biwoła i to w dodatku każdą rundę identycznie. Przed ostatnią odsłoną była więc nawet szansa na remis, ale narożnik Rosjanina zdawał sobie z tego sprawę i nie pozwolił mu odpuścić. I dobrze, bo sędziowie faktycznie byli tutaj po stronie Canelo. 115:113 to najmniejszy wymiar kary, eksperci zgodnie stwierdzili, że walka powinna być punktowo rozstrzygnięta już wcześniej.

Niemniej wychodzi na to, że mimo wszystko da się pokonać Alvareza na punkty – zrobił to nowy król (?) wagi półciężkiej, Dmitrij Biwoł, dla którego ten pojedynek to szansa na osiągnięcie znacznie lepszego statusu. Niepokonany czempion, trzymający pas od WBA od kilku lat, właśnie zdominował najlepszego pięściarza świata. I o ile organizatorzy próbowali w absurdalny sposób ukryć jego narodowość (wystąpił pod flagą amerykańską i sam się zdziwił, gdy wyczytano go jako pięściarza z Kalifornii, do tego na niektórych stronach internetowych figuruje jako reprezentant Kirgistanu), żeby tylko nie otrzymać krytyki za dopuszczenie do walki Rosjanina, o tyle przyznać trzeba, że świat boksu stanął właśnie przed Biwołem otworem – kwestia tego, jak to wykorzysta.

CO DALEJ?

A co z Canelo? Tutaj sytuacja znacznie się komplikuje. Meksykanin straci za moment tytuł najlepszego pięściarza świata bez podziału na kategorie wagowe, do tego właśnie skończyła się narracja, że jedynie niewalczący już Mayweather byłby go w stanie pokonać.

Plany o zawojowaniu wagi cruiser również raczej odchodzą w dal. Na sam początek Alvarez będzie chciał rewanżu, bowiem taka klauzula była zawarta w przypadku jego porażki. Jeśli rewanż się uda – plany mogą wrócić na swoje miejsce, ale jeśli nie, to w obozie Canelo może zapanować chaos. Które wagi? O co walczymy? Jaki zrobić następny krok?

Wszystko to po prawdopodobnie najbardziej sensacyjnym wyniku pięściarskim tego roku. Canelo spada z piedestału, a tron najlepszego pięściarza świata stoi otworem. Ołeksandr Usyk? Terence Crawford? Naoya Inoue? Po takiej niespodziance musi nadejść nowe. I to „nowe” zapowiada się bardzo ciekawie.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uniwersalny jak scyzoryk. MMA, sporty amerykańskie, tenis, lekkoatletyka - to wszystko (i wiele więcej) nie sprawia mu kłopotów. Współtwórca audycji NFL PO GODZINACH.
Komentarze 0