Oh, hi Tommy! Pogadaliśmy z Polką, która osobiście poznała Tommy'ego Wiseau z „The Room”

Tommy wiseau.jpg
fot. kadr z filmu "The Room"

To jest naprawdę najbardziej tajemnicza postać w historii kina. Podobno reagował panicznie, kiedy ktokolwiek chciał obejrzeć jego prawo jazdy. Ponoć dorobił się na handlu kurtkami. I niby pochodzi z Poznania. Za to na pewno nakręcił najgorszy film w historii kina.

A w tym roku mija 20. rocznica od jego premiery. Kto nie widział The Room, ten nie zna życia. Takie produkcje oddzielają mężczyzn od chłopców.

O czym opowiada film? W największym skrócie: o zdradzie, której dopuszcza się Lisa, dziewczyna prostodusznego bankiera Johnny'ego. Tak, to dramat obyczajowy, ale napisany, zagrany i zrealizowany tak absurdalnie, że pierwszy seans The Room jest dla każdego widza wydarzeniem granicznym. Scenariusz powstał na bazie 1000-stronicowego tekstu, który odrzuciły wszystkie wytwórnie. Nawał nielogiczności i bezsensownych, pourywanych wątków przechodzi ludzkie pojęcie. Oto najsłynniejszy przykład aktorstwa z The Room:

Albo sceny biegania przez park, które nie wnoszą kompletnie niczego. Albo wątek choroby matki Lisy, który zostaje poruszony tylko raz; bez wyraźnego powodu. I tak przez 100 minut.

The Room powstał w 2002 roku, gdy Tommy Wiseau – milioner, dziwak i niespełniony aktor – zapragnął kariery w świecie kina. To, co działo się na planie nie przyśniłoby się filozofom; Wiseau szalał, wymagał, by przepychać nawet najbardziej absurdalne sceny, bo tak rzekomo chcieli tajemniczy producenci. To było dziwne, bo jedynym producentem The Room był on sam. Specjalnie wydłużał kuriozalne sceny seksu głównych bohaterów (sam grał jednego z nich), bo bardzo podobała mu się – odtwarzająca rolę Lisy – Juliette Danielle. Nie potrafił nauczyć się nawet najprostszych tekstów, które w dodatku były tak głupie, że aktorzy i ekipa realizacyjna z trudem powstrzymywali się od śmiechu. Wymagał od ekipy, by ta stawiała się na planie wcześnie rano, a gdy sam pojawiał się koło południa, był wściekły, że nikt jeszcze niczego nie zrobił. Co najlepsze – zakupił dwa drogie sprzęty, analogowy i cyfrowy, nie rozumiejąc, że film można nakręcić tylko na jednym z nich.

Cały ten cyrk kosztował 6 milionów dolarów, które Tommy Wiseau wyłożył z własnej kieszeni. Nikt nie ma pojęcia, skąd je wziął. Greg Sestero, aktor The Room i autor książki The Disaster Artist, opisującej kulisy powstania tego wiekopomnego dzieła, sugerował, że Wiseau dorobił się na handlu odzieżą z Azjatami. Odrzucał przy tym domysły, jakoby Tommy prał pieniądze na szeroką skalę. Był na to zbyt prostoduszny – mówił Sestero.

Pomińmy już fakt, że przy tym gigantycznym, jak na kino niezależne, budżecie film zarobił 1.8 tysiąca dolarów. Tommy i tak się odkuł, bo The Room stał się obrazem kultowym, zgarniającym potężne pieniądze ze sprzedaży DVD i gadżetów. Wszystkich interesowało jedno: kim jest ten typ? Czym zajmował się na co dzień, skąd mial tak duże pieniądze (Sestero wspomina, że Wiseau jeździł mercedesem i stać go było na utrzymanie eleganckiego apartamentu w Los Angeles). On sam konsekwentnie unikał udzielania jakichkolwiek informacji na swój temat. Ale od czego są fani? Śladami Wiseau ruszył Rick Harper, autor dokumentu o powstaniu The Room, Room Full Of Spoons. I doszedł do wstrząsającego faktu: Tommy Wiseau urodził się w latach 50. w... Poznaniu!

W rzeczywistości miał nazywać się Tomasz Wieczorkiewicz. Z Poznania przeprowadził się do Berlina, potem do Francji, Nowego Orleanu i Los Angeles. Harper na potrzeby filmu przyjechał do stolicy Wielkopolski, gdzie porozmawiał z bratankiem Wiseau. Sam zainteresowany nigdy nie potwierdził tych rewelacji. Faktem jest, że według badaczy (a takich było wielu; fenomen The Room to sprawa globalna) Tommy popełniał językowe błędy charakterystyczne dla mieszkańców Europy Wschodniej, co zresztą podkreślili użytkownicy Reddita, starający się zbadać tajemnicę reżysera.

Jest zatem Wiseau totalną enigmą i nowym wcieleniem Eda Wooda, słusznie uznanego za najsłabszego reżysera w historii kina. Praktycznie nikomu nie udało się go poznać... ale my złapaliśmy taką osobę. Monikę Stolat znacie z kierowania festiwalem Splat!FilmFest i organizacji pokazów w ramach cyklu Najlepsze z najgorszych.

Jak właściwie poznałaś Tommy'ego?

Tommy to jedno, ale na początku złapałam kontakt z Gregiem Sestero, autorem książki The Disaster Artist (opisującej kulisy powstania The Room, na jej podstawie powstał film z Jamesem Franco), który w The Room grał rolę Marka. Pierwszy kontakt z Gregiem miałam jeszcze w 2017 roku, kiedy to ściągnęliśmy na Splat!FilmFest premierowo do Polski dwie części filmu Best Friends, którego Greg jest scenarzystą. Razem z Tommym Wiseau występują tam w głównych rolach.

Potem przypadkowo, choć nie ma przypadków, spotkaliśmy się na lotnisku Chopina, a w tym roku udało nam się kilka razy porozmawiać na Zoomie i praktycznie jesteśmy cały czas na łączach.

Jako organizatorka i programerka ogólnopolskiego cyklu filmów klasy B – Najlepsze z Najgorszych miałam szalony plan, by w trwające właśnie 20-lecie filmu The Room zaprosić Grega pierwszy raz do Polski. Pomysł spotkał się z ogromnym wręcz entuzjazmem Sestero, ale sprawę skomplikowały strajki aktorów oraz to, że Greg okazał się... zdradziecki, zupełnie jak jego postać z The Room. Sestero jest bardzo sympatyczny i mamy fajny kontakt, aczkolwiek odwołanie jego wizyty w Polsce trochę złamało mi serce. Ale nie wykluczamy możliwości zorganizowania jego wizyty w 2024 roku.

Natomiast Tommy'ego Wiseau na żywo poznałam w tym roku w londyńskim Soho podczas europejskiej premiery jego najnowszego filmu Big Shark, który, jak wskazuje tytuł, jest o dużym rekinie.

Ile zamieniłaś z nim słów? Udało się wyciągnąć jakieś ciekawostki o The Room?

Widzowie mieli raczej niewiele czasu, by zamienić z Tommym słowo, bo ustawiała się do niego kolejka fanów, ale mi się poszczęściło i wyjątkowo poświęcił mi więcej czasu. Myślę, że zrobiła na nim wrażenie informacja, że wstałam o 3 rano, by przylecieć z Warszawy do Londynu tylko po to, by go zobaczyć. Zrobił też dla mnie wyjątek i wyszedł zza pleksy, za którą zawsze stoi rozdając autografy, przytulił się i nawet podarował mi plakat do The Room. Rozmawialiśmy o współpracy i pokazach jego filmów w Polsce, przekazałam mu też informację, że jest w Polsce bardzo znany i lubiany.

Oczekiwania kontra rzeczywistość: jak było w tym przypadku?

Na żywo Wiseau okazał się bardzo zabawny. Mam też wrażenie, bo po tak pobieżnym poznaniu osoby można mieć w sumie tylko wrażenia, że jest osobą dosyć bezpośrednią, która prawdopodobnie może coś palnąć i w ogóle się tym nie przejmować. Ale generalnie dał się poznać jako ktoś mocno sympatyczny, choć opis jego charakteru w książce The Disaster Artist mówi coś zupełnie innego.

Spotkanie osobowości tego kalibru zrobiło na mnie duże wrażenie. Organizując różne wydarzenia filmowe, a lata temu także teatralne, miałam okazje poznać osobiście różnych polskich i zagranicznych artystów. To dla mnie normalny element mojej pracy i nie robi to większego wrażenia, ale w przypadku Wiseau było zupełnie inaczej. Przyznaję, że byłam podekscytowana poznaniem tak specyficznej, kultowej i nieco tajemniczej postaci.

Nie wiem czy to tylko poza, czy nie, ale mam wrażenie, że Tommy jest teraz w momencie, w którym zaakceptował to, jakim jest twórcą i jak jest odbierana jego twórczość. Widać to było we wspomnianym filmie Big Shark, którego jest reżyserem, scenarzystą i odtwórcą jednej z głównych ról. Całość historii można podsumować tak: w Nowym Orleanie grasuje naprawdę duży rekin robiony w najlepszym wypadku w Paincie – tym razem to świadomy zabieg – i grupa kolegów strażaków próbuje uratować miasto przed krwiożerczą bestią. Idzie im to mozolnie, bo ciągle są pijani. Nie ma w tym filmie za grosz patosu The Room, za to jest więcej luzu, zabawy i prawdopodobnie ogrom improwizacji.

Jak ludzie odbierają The Room na pokazach jubileuszowych?

Uważam, że Tommy Wiseau jest kimś w rodzaju antygeniusza, a The Room jest absolutnie genialne w swojej niedoskonałości. Zwykły filmowy szrot zrobiłby każdy z nas, ale stworzyć coś tak doskonale złego jak The Room mogła tylko osoba ze specjalnym talentem. Film widziałam kilkadziesiąt razy, głównie w kinach na pokazach Najlepszych z Najgorszych, a mimo to jeszcze mi się nie znudził, wciąż wciąga i śmieszy, ale w całej tej zabawie mam też sporo szacunku do Wiseau. Po pierwsze za to, że jest osobą nieprzeciętną i bardzo wyrazistą, po drugie za to, że jego dzieło od 20 lat na całym świecie daje ludziom ogrom radochy i szczególne doświadczenie filmowe. Warto zauważyć, że The Room rykoszetem popularyzuje kino klasy B. To właśnie ten kultowy melodramat otworzył wiele osób na nieznany im wcześniej magiczny świat filmów tak złych, że aż dobrych.

Dokładna rocznica 20-lecia była 27 czerwca tego roku, a my jako Najlepsze z Najgorszych zdecydowaliśmy się na dystrybucję w listopadzie w kilkunastu miastach w Polsce. Nie miałam wątpliwości, że wydarzenia będą cieszyć się popularnością, ale ogromna frekwencja i tak mnie trochę onieśmieliła. Niektóre pokazy wyprzedawały się w 24 godziny, musieliśmy dokładać i dokładać kolejne. W kinie pojawili się zagorzali fani The Room, ale też sporo osób, które zobaczyły film pierwszy raz w życiu. Niektórzy dziękowali mi, że dzięki Najlepszym z Najgorszych spełnili swoje marzenie i zobaczyli The Room pierwszy raz na dużym ekranie. Pojawiały się też głosy, że to najlepsza przygoda z kinem, jaką kiedykolwiek przeżyli. Trzeba podkreślić, że oglądanie tego filmu w domu jest okej, ale doświadczanie go w pełnej sali kinowej to coś zupełnie innego. Ludzie pękają ze śmiechu, biją brawa w trakcie ważnych scen, rzucają łyżeczkami.

Opowiedz trochę o dubbingu, przygotowanym specjalnie na potrzeby pokazów.

Na jubileuszu The Room, poza seansem w wersji oryginalnej z napisami, nie mogło zabraknąć pokazów z polskim dubbingiem wyprodukowanym przez Najlepsze z Najgorszych kilka lat temu. Reżyserem dubbingu, montażystą, głosem Johnny'ego oraz kilku innych postaci i osobą, której zawdzięczamy ten dubbing jest Krzysztof Petkowicz. Ta wersja filmu osiągnęła już status kultowej wśród fanów The Room i można ją zobaczyć wyłącznie na pokazach cyklu Najlepsze z Najgorszych.

Czasem widzowie mają wątpliwości, czy dubbing to trafiony pomysł i czy aby na pewno nie zabija oryginalnej wersji. Dla mnie jest fantastyczny, ma klimat pierwowzoru, a głos Johnny'ego i pozostałych postaci został doskonale oddany. Choć wydaje się to nieprawdopodobne, to film z polskimi dialogami jest jeszcze bardziej absurdalny i tylko na tym zyskuje, oczywiście w swój pokrętny sposób. Petkowiczowi podczas pracy nad dubbingiem zależało, aby dialogów nie uśmieszniać i wiernie odtworzyć klimat filmu. To było nie lada wyzwaniem, bo dialogi nie mogły brzmieć gorzej niż w filmie, ale także, co może nawet trudniejsze... nie mogły być lepsze niż w oryginale. Malutką cegiełkę do całej produkcji dołożyłam też ja, użyczając głosu kwiaciarce.

Na ile procent oceniasz szanse ściągnięcia Tommy'ego do Polski na taki pokaz?

O opcji zaproszenia go do Polski nie ma nawet mowy. Szanse przyjazdu Tommy'ego oceniam na 0%, a przynajmniej oficjalnie, bo kto wie, czy nie jeździ cichaczem do Poznania... Kilka razy pytałam go już o to mailowo, ale jest to jakiś temat tabu, który Tommy po prostu ignoruje, nawet spotkanie na żywo tego nie zmieniło. Za to trzymajcie kciuki, żeby Greg Sestero w przyszłym roku wreszcie dotarł na Najlepsze z Najgorszych, a w międzyczasie zapraszam na wiele innych filmów tak złych, że aż dobrych, które pokazujemy regularnie co miesiąc w kinach; repertuar znajdziecie m.in. na stronie najlepszeznajgorszych.pl. A The Room gramy jeszcze do 6 grudnia.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.