Trudno wyobrazić sobie, że ten bezczelny, siwy typ już nigdy nie będzie przeklinać zza kamery. Zmarły w piątek Bourdain był osobowością telewizyjną przez wielkie O, a my przypominamy moment, w którym spiknął się z raperami.
Dlaczego właściwie jego programy były tak lubiane? Bo Bourdain nie mówił tylko o żarciu. OK, mówił głównie o nim, ale uważniejsi odbiorcy mogli wychwycić w nim przede wszystkim podróżnika, którego najpierw ciekawi to, dlaczego akurat takie potrawy trafiły na talerz, a dopiero potem ich smak. Interesowały go miejsca, kultury, a przede wszystkim ludzie. Dlatego na przykład będąc w Palm Springs, pierwsze kroki skierował do Josha Homme'a, bo kto jeśli nie lider Queens Of The Stone Age mógłby oprowadzić go po pustyni? A kiedy trafił na Bronx, od razu zgadał się z ludźmi, którzy tworzyli kulturę hip-hop, m.in. Afriką Bambatą czy didżejem Kool Hercem.
Poza tym Bourdain był swojski. Jak mu coś nie smakowało - krzywił się i wypluwał. Lubił sobie strzelić procentów, miał cudownie czarny humor, często klął, a przy tym znał się na gastronomii jak mało kto. Gdyby kiedyś przyjechał do Polski, to pewnie nie wpadłby do knajpy Magdy Gessler albo innej miejscówki dla snobów, tylko poszedłby na zapiexa przy Centralnym i pogadał z taksiarzami. Niestety musimy użyć tu słówka gdyby, bo Bourdain na zawsze zakończył swoje kulinarne podróże. Wspomnijmy więc jedną z najfajniejszych postaci współczesnej telewizji i przenieśmy się z nim na Bronx. Graffiti, kolejki podmiejskie, rap i przepyszne żarcie. Never 4get.