Pani od muzyki: jak Miley Cyrus otwiera słuchaczy i na klasykę, i alternatywę

Zobacz również:Koniec z "Wrecking Ball". Nadchodzący album Miley Cyrus ma być mocno rockowy
Miley Cyrus
fot. Mauricio Santana/Getty Images

Bawiąc uczy, ucząc bawi. Jeśli jeszcze nie czujecie zasług Miley Cyrus w dziedzinie muzycznej edukacji odbiorców – poczujcie, bo działalność wokalistki jest jak żywa, stale aktualizowana encyklopedia.

Właśnie za to kocham Kanye'ego: pomaga nieznanym artystom – ten tweet po premierze singla FourFiveSeconds z gościnnym udziałem Rihanny i Paula McCartneya obiegł pół internetu. I można szydzić z anonimowego twitterowicza, który wziął współtwórcę The Beatles za noname'a, ale warto też zapytać – kto właściwie jest za to odpowiedzialny? Czy faktycznie zawiniło niedouczenie, czy po prostu ten nieszczęsny typ nie miał skąd dowiedzieć się, kto to ten McCartney? Dzięki platformom streamingowym można zapoznać się z historią muzyki rozrywkowej za parę dolarów miesięcznie, mając do niej nieporównywalnie łatwiejszy dostęp niż wcześniejsze pokolenia. Druga strona medalu jest taka, że współczesność pcha wszystkich do pogoni za aktualnymi trendami i często kuleje przez to znajomość klasyków. A gdyby przerzucić edukacyjną odpowiedzialność na topowych artystów?

Estyma dla młodszych, pieniądze dla starszych

Popowej ekstraklasie zdarza się przybliżać zasłużonych wykonawców poprzez konkretny feat. Można założyć, że sporo genzetowych fanów Dua Lipy zainteresowało się Eltonem Johnem po Cold Heart. Podobnie jak działo się z The Chicks, nagrywającymi wspólnie z Taylor Swift; zwłaszcza poza Ameryką, gdzie ex-Dixie Chicks to żywe legendy. Takie ponadpokoleniowe współprace to sytuacja win-win. Gwiazdy nowej generacji spełniają marzenia, grając z tymi, na których muzyce się wychowały. Weterani zaliczają chwilowy powrót na szczyt, odkręcając przy tym kurek z pieniędzmi za tantiemy. Kto nie wierzy, ile zysków może przynieść taka druga młodość, niech zapyta Kate Bush.

Na tle jednostrzałowych, ponadpokoleniowych i ponadgatunkowych współprac – kariera Miley Cyrus wydaje się czymś absolutnie niebywałym. W zasadzie można ją sprowadzić do potężnego, didżejskiego miksu; kolażu napędzanego erudycją, gdzie miesza się wszystko ze wszystkim – jak w setach LCD Soundsystem czy 2ManyDJ's. Tutaj cover Metalliki, tu klubowy banger z Wizem Khalifą i Juicym J. Raz Martin Solveig, raz Dolly Parton. Wrecking Ball, a kilkanaście miesięcy później album, który był tak osobny, że odrzucili go nawet miłośnicy alternatywy. Nie ma drugiej gwiazdy pop, która lepiej oddawałaby ducha chaosu naszych czasów niż robi to Miley Cyrus.

To, że Miley jest córką gwiazdora muzyki country mocno wpłynęło na jej stosunek do korzeni. Karierę zaczynała od country-popu; z założenia bazującego na melancholii i tęsknocie za tym, że kiedyś było lepiej. Jako dziecko słuchała Beatlesów, Elvisa Presleya i Joan Jett na przemian z Christiną Aguilerą i Britney Spears, więc przyczyn wszechstronności należy szukać w juwenilnej płytoteczce. Była wychowanką popu przełomu lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych, nie wstydząc się przy tym naleciałości brzmień pokolenia rodziców czy nawet dziadków. Ale dopóki funkcjonowała jako Hannah Montana, dopóty należało się trzymać bezpiecznego, sprawdzonego popu dla nastolatków.

Martwe zwierzaki zmieniły pop

Ciekawie ogląda się obecnie teledysk do Wrecking Ball, mając w głowie tę wiedzę. Na dwudzieste pierwsze urodziny wokalistka zafundowała sobie nową skórę, rozpoczynając etap zwariowanej, rozerotyzowanej potheadki. Metaforyczna nagość w połączeniu z motywem kuli do wyburzania murów mówiły jasno: czas wjechać z buta w nową rzeczywistość.

Może i patusiarski lifestyle Miley, regularna obecność na portalach plotkarskich i – na szczęście nietrafione – przewidywania komentatorów show-biznesu sugerujących, że jej kariera skończy się szybciej, niż zaczęła, przyprawiły jej gombrowiczowską gębę. W cieniu tych wszystkich ćpuńskich festiwali, biseksualnych romansów i paradowania po scenie z wielkimi dildosami – działa się jednak w świecie Miley mała rewolucja muzyczna. Przełomowe Bangerz były jeszcze dość przewidywalne. Jak sama nazwa wskazuje – zestaw hitów plus parę nieinwazyjnych gościnek popularnych wówczas raperów: Future'a, Frencha Montany i Big Seana oraz idoli artystki z dzieciństwa. Na Bangerz zameldowali się też Nelly oraz Britney Spears.

Ale już wydany w 2015 roku krążek Miley Cyrus and her Dead Petz stanowił przewrót kopernikański. Podobno inspiracją była wizyta Wayne'a Coyne'a, lidera alternatywnej formacji The Flaming Lips, w szpitalu, gdzie Cyrus znalazła się z powodu powikłań, wynikających z zażywania antybiotyku. Coyne zaprzyjaźnił się z piosenkarką, zaprosił ją na album With a Little Help from my Fwends, zawierający psychodeliczne covery The Beatles, a następnie rozpoczął współpracę nad jej kolejnym wydawnictwem.

Miley Cyrus and her Dead Petz było przepotężnym zaskoczeniem i nie chodzi tu wyłącznie o fakt, że płyta od razu wylądowała za darmo w sieci. Słuchacze nie do końca wiedzieli, jak się za nią zabrać. Dziwaczny cross popu, trapu, psychodelii, space rocka i muzyki eksperymentalnej okazał się dla części wychowanków Hannah Montany absolutnie nie do przejścia. Wielu sympatyków alternatywy czyli docelowego targetu odrzuciło materiał, traktując Dead Petz jako chwilową fanaberię gwiazdki, która chyba odrobinę przegięła z psychodelikami.

Album nie odniósł sukcesu; najchętniej streamowany numer na Spotify ma ledwie ponad 8 milionów odsłuchań; najciekawsze było chyba to, że w ogóle się ukazał. Interesująco podsumowała go Meaghan Garvey z Pitchforka: fascynujący kamień milowy muzyki pop w erze postalbumowej i postinternetowej; efemeryczny jak kultura Tumblra, z której czerpie Cyrus; najbardziej wizjonerski aspekt Dead Petz wydaje się, że powstał, żeby się rozpadać. Udowodnił przy tym, że w muzyce pop naprawdę można już robić wszystko. Trudno powiedzieć, czy bez Dead Petz Beyonce zdecydowałaby się na konceptualną Lemonade. Czy Lana Del Rey użyłaby do promocji Norman Fucking Rockwell dziesięciominutowego singla, a Billie Eilish podbiłaby listy sprzedaży swoim neurotycznym mruczando. Ale na pewno najdziwniejsza płyta w dyskografii Miley Cyrus przetarła im szlaki, tworząc nową historię muzyki środka; podsuwając innym gwiazdom patent na współpracę z ważnymi postaciami alternatywy.

Wspólnie raźniej

Do takiej ekstremy Miley nigdy już nie powróciła. Jej kolejne płyty – Younger Now i Plastic Hearts są zdecydowanie bardziej konwencjonalne. Za to od połowy minionej dekady i obu współprac z Wayne'em Coyne'em ona wręcz zakochała się zarówno w nieoczekiwanych collabach, jak i przeróbkach utworów innych artystów.

Collaby można podzielić na dwie kategorie. Te, gdzie Cyrus zaprasza wielkie gwiazdy sprzed lat; niekoniecznie z jej poletka stylistycznego. I te, gdzie eksploruje amerykańską alternatywę. Wspólne nagranie z gwiazdą country Dolly Parton nie powinno dziwić, skoro znają się dosłownie od kołyski (Parton jest chrzestną Miley). Podobnie, jak współpraca z herosami pop-rocka lat osiemdziesiątych – Joan Jett i Billym Idolem, Bretem Michaelsem z hard-rockowego Poison czy wokalistką Fleetwood Mac – Stevie Nicks. Ale już David Byrne – ikona intelektualnego odłamu rocka i lider nieistniejącej już formacji Talking Heads... To mogło być zaskoczenie. Tymczasem Miley brawurowo wykonała z nim cover Let's Dance Davida Bowiego. Jeszcze bardziej dziwił potencjalny udział Cyrus w nowym wydawnictwie innej wielkiej postaci muzyki lat osiemdziesiątych – Morrisseya (ex-The Smiths); wydawnictwie z którego nota bene Miley się wycofała i nie wiadomo w sumie, czy chodzi o personalne animozje, czy oburzające wypowiedzi romansującego ze skrajną prawicą wokalisty.

Jeśli chodzi o alternatywę, był wspólny numer z innym wyklętym za kontrowersyjne poglądy muzykiem – Arielem Pinkiem. Była wreszcie współpraca z transpłciową liderką punkowego Against Me! – Laurą Jane Grace; numery Androgynous i True Trans Soul Rebel promowały działalność The Happy Hippie, założonej przez Miley Cyrus fundacji na rzecz bezdomnych nastolatków LGBT.

A co do coverów – Miley nagrała bądź wykonała publicznie blisko setkę takich utworów. Niektóre stały się ogromnymi hitami (Nothing Else Matters z repertuaru Metalliki czy Heart of Glass Blondie). O wielu z nich pewnie mało kto słyszał. Im starsza, tym mocniejsza jest u niej rockowa chrypka, dlatego spodziewajcie się więcej rzeczy pokroju coveru Zombie The Cranberries, Just Breathe Pearl Jamu czy Where Is My Mind Pixies. Aczkolwiek nawet z mocniejszym wokalem Cyrus doskonale odnajduje się w krainie łagodności. Kto wie, czy jej najlepszym coverem nie jest Fade Into You zespołu Mazzy Star – hit pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych. Dreampopowy, rozmarzony głos Hope Sandoval został tu zastąpiony przez chrypiącą Miley Cyrus. Efekt? Doskonały, bo choć aranżacyjnie zmieniło się bardzo niewiele, nowy wokal pozwala na odmienny odbiór numeru; z sennego marzenia w brudną balladę o miłości.

Oczywiście Miley nie jest Midasem i nie sprawia, że po jednym wspólnym występie miliony słuchaczy rzucą się na dyskografię Davida Byrne'a. Natomiast jej działalność wypada odczytać jako pracę u podstaw; ocalanie od zapomnienia starych numerów i wyciąganie przed nawias tych artystów, którzy albo na językach już byli, albo też nigdy się na nie przesadnie nie pchali.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.
Komentarze 0