Mimo tego że w tym sezonie nieco narzekamy na formę naszych skoczków i fakt, że akurat w roku olimpijskim musiało dojść do jej obniżki, to jako polscy kibice możemy czuć się szczęściarzami. Bardzo często zdarzało się bowiem, że igrzyska przypadały w latach absolutnie topowej formy naszych mistrzów (Adam Małysz – 2002, 2010; Kamil Stoch – 2014, 2018), a mówimy przecież o sporcie, w którym dobra dyspozycja może równie gwałtownie się zacząć i skończyć. Sara Takanashi coś o tym wie – jej związek z igrzyskami to dramatyczna historia, która może zakończyć się bez happy endu.
Mimo tego że Takanashi ma dopiero 25 lat, to z kobiecymi skokami narciarskimi kojarzy nam się… od zawsze. Wszystko dlatego, że żeńska odmiana tej dyscypliny zaczęła się na poważnie od sezonu 2011/12, a młoda, 15-letnia wtedy Japonka już była jedną z wiodących postaci tej dyscypliny. Był to pierwszy w historii sezon kobiecego Pucharu Świata i to chwilę po tym, jak Międzynarodowy Komitet Olimpijski ogłosił, że panie będą mogły walczyć o olimpijskie medale już od igrzysk w Soczi w 2014 roku.
GENIALNE DZIECKO
Japończycy mogli być zachwyceni. Mieli w rękach ogromny talent w idealnym momencie – Sara rozwijała się razem ze swoją dyscypliną. Już w pierwszym sezonie była trzecia w Pucharze Świata, a rok później, jako zaledwie 16-latka, wygrała całą klasyfikację generalną. Powtórzyła to zresztą w sezonie olimpijskim 2013/14, więc przed igrzyskami w Soczi była jedną z faworytek do złota, szczególnie że wygrała dwa ostatnie konkursy przed wyjazdem, a i na treningach w Rosji była najlepsza.
Konkurs to jednak zupełnie co innego, Sara nieco się spięła i ostatecznie zakończyła igrzyska na czwartym miejscu. W tym wypadku warto zauważyć, że kobiety o sukces na igrzyskach mają znacznie trudniej – jest tylko jeden konkurs indywidualny, a jakikolwiek konkurs drużynowy (mieszany) pojawił się dopiero w trwających właśnie igrzyskach w Pekinie.
Czwarte miejsce oznaczało, że już w tamtym momencie Sara była jedną z większych przegranych igrzysk. Dość powiedzieć, że w tamtym sezonie poza igrzyskami Takanashi wystąpiła w osiemnastu konkursach – wygrała piętnaście razy, a z podium nie zeszła ani razu. Trzeba mieć naprawdę sporego pecha, by z tym jednym konkursem wstrzelić się akurat w igrzyska. Miała jednak 17 lat – nie tylko jej porażkę można było zrzucić na niedojrzałość i wiek, ale miała też całą karierę przed sobą – mimo olimpijskiego smutku przyszłość nie mogła być jaśniejsza.
Kolejne cztery lata do igrzysk to kolejne zwycięstwa i miejsca na podium w Pucharze Świata. W tym czasie Takanashi dwukrotnie wygrywała Kryształową Kulę, raz była druga i raz trzecia. Sęk w tym, że trzecie miejsce zajęła właśnie w sezonie olimpijskim, w którym nieco spuściła z tonu. Wydawało się jednak, że forma wraca, bo Japonka ponownie zaczęła wygrywać przed samymi igrzyskami, na których… znów nie wygrała. Tym razem chociaż miała medal, bo udało jej się wywalczyć brąz.
KUMULACJA ZŁYCH WIADOMOŚCI
Wciąż był jednak niedosyt, ponieważ Takanashi nie tylko przez te wszystkie lata nie potrafiła zdobyć złota olimpijskiego – ten sam problem był również na częściej rozgrywanych mistrzostwach świata. Mimo kilku lat dominacji, indywidualnych krążków miała w 2018 roku zaledwie dwa – z 2013 i 2017 roku – i żaden z nich nie był złoty. Jej jedyne mistrzostwo to 2013 rok i debiutujące zawody w mieszanych zawodach drużynowych.
Czterolecie do Pekinu miało być przełomowe – w końcu wiadomym już było, że w Chinach będzie nowa szansa medalowa, czyli łaśnie konkurs mieszany, a w mistrzostwach świata inny dodatek – konkurs indywidualny na dużej skoczni. Dominująca Takanashi przestała być jednak tak dominująca – w ostatnim czteroleciu na podium klasyfikacji generalnej Pucharu Świata stała tylko raz, gdy była druga w sezonie 2020/21. Sezony 2018/19 i 19/20 były… pierwszymi w historii bez Takanashi w pierwszej trójce – a i tak zajmowała wtedy czwarte miejsca.
Jeśli w „najgorszych sezonach w karierze” skoczkini potrafi nadal wygrywać konkursy i być w pierwszej czwórce „generalki” PŚ, to znaczy, że mamy do czynienia z talentem absolutnie wybitnym. Z tym że to wiedzieliśmy już od dawna – brakowało tylko potwierdzenia tego wielkiego talentu na docelowej imprezie sezonu. Mistrzostwa świata w Obertsdorfie były dobrym początkiem – dwa indywidualne medale, srebrny i brązowy, pokazały, że tym razem sytuacja może wyglądać inaczej. Zamiast tracić formę akurat na igrzyska, Takanashi może ją idealnie na igrzyska zbudować.
Nic bardziej mylnego. W trwającym właśnie sezonie Takanashi wystrzeliła zaledwie raz – 1 stycznia w Ljubnie, gdzie wygrała. Poza tym nie miała ani jednego miejsca na podium. Do igrzysk po raz pierwszy podchodziła bez presji jednej z głównych faworytek, ale jej forma cały czas rosła, również już na miejscu w Pekinie. Szybko okazało się, że o medale może ostatecznie w Chinach powalczyć. W jedynym indywidualnym konkursie pań na igrzyskach faktycznie powalczyła, jednak zajęła… czwarte miejsce. Po raz kolejny.
Igrzyska w Pekinie miały być dla skoczkiń wyjątkowe i były – po raz pierwszy otrzymały drugą szansę na medal. Jak nigdy wcześniej Takanashi mogła przenieść swoje rozczarowanie olimpijskie na kolejny konkurs. Szczególnie że mając ją oraz Ryoyu Kobayashiego Japończycy mogli walczyć o najwyższe cele, nawet o złoto. Dokładnie tak to wyglądało, kiedy już w pierwszej serii zawodów Sara oddała znakomity skok i wysunęła Japończyków na prowadzenie. Uśmiechy z twarzy reprezentantów Kraju Kwitnącej Wiśni szybko jednak zniknęły – kilka minut później skoczkini została zdyskwalifikowana za nieprzepisowy kombinezon, co popsuło szansę medalową nie tylko jej, ale i całej japońskiej drużynie. Dramat Takanashi, płaczącej gdzieś pod skocznią, widoczny był jak na dłoni i nie pocieszyło ją to, że w ten sam sposób z walki odpadli Austriacy, Niemcy i Norwegowie.
KONIEC KARIERY?
Albo inaczej – pocieszyłoby ją to, gdyby nie kilkanaście punktów straty do podium. Ze względu na taki pomór faworytów konkurs mieszany stał się bardzo loteryjny. Z pozostałych drużyn jedynie Słowenia, Rosyjski Komitet Olimpijski i Kanada były w stanie pokonać zdyskwalifikowanych faworytów, mających o jeden (albo o dwa – w przypadku Norwegii) skok mniej. A mało brakowało, by Kanada nie dała rady tego zrobić, a wtedy medal trafiłby do najlepszej drużyny z tych, którym liczyło się siedem, a nie osiem prób.
Najlepszą z tych ekip była Japonia, więc jak łatwo sobie wyobrazić, Takanashi po raz kolejny zajęła czwarte miejsce. Trzecie w czterech olimpijskich konkursach, w których startowała. Fakt że dyskwalifikacja była przez nią również nie pomagał – co innego, gdyby przydarzyło się to kolegom lub koleżance z ekipy, a co innego, jeśli po raz kolejny to twój problem psuje całe zawody. Nic dziwnego, że rozpaczy Japonki nie było końca. Serce z łatwością mogło się łamać na widok przepraszającej ukłonem (zgodnie z japońską kulturą), zapłakaną Sarą. Szczególnie kiedy zapłakana oddawała drugi skok.
Nie ma drugiej zawodniczki i w skokach, i chyba w ogóle w sportach zimowych, która w pewnym momencie swojej kariery byłaby tak dominująca, a jednocześnie miała tak mało szczęścia do głównych imprez. Moglibyśmy po raz kolejny powiedzieć, że Takanashi ma wciąż 25 lat i jeszcze wiele konkursów mistrzowskich przed nią. Problem w tym, że mówiliśmy tak już dwukrotnie, a jeszcze większym problemem jest fakt, że po dramacie w konkursie drużyn mieszanych zdruzgotana Sara mówi wprost, że myśli o zakończeniu kariery.
Byłaby to ogromna strata dla kobiecych skoków, więc miejmy nadzieję, że to tylko emocjonalne i jeszcze nieprzemyślane słowa. Warto byłoby jeszcze spróbować, szczególnie że po wydarzeniach z całej jej kariery Takanashi nazbierała fanów z całego świata, którzy życzą jej tylko jednego – złota.
Komentarze 0