Mówimy zimowe igrzyska, myślimy skoki narciarskie. Polscy skoczkowie rozpieścili nas do tego stopnia, że z automatu stawiamy ich w gronie naszych nadziei medalowych i w każdym tego typu zestawieniu pominąć ich nie można. Jednak czy po tym co działo się w tym sezonie możemy ich w ogóle za takową uważać? Trudno patrząc na całą sytuację stwierdzić, że medale będą na pewno. Czy jest choćby mała nadzieja, że któryś z naszych skoczków skończy z krążkiem na szyi?
Stwierdzenie, że skoczkowie nas rozpieszczają na igrzyskach nie jest ani trochę przesadzone. W dyscyplinie, w której forma potrafi płatać różne figle i są skoczkowie dominujący długi czas, jednak w niewłaściwym momencie (czytaj – poza igrzyskami), Polacy przywozili dwa medale w czterech z pięciu odsłon zimowych igrzysk w XXI wieku. Przejście od Adama Małysza do Kamila Stocha i medalowej drużyny z Pjongczangu było bardzo płynne, jednak musiał w końcu nadejść moment, w którym to my będziemy mieli problemy z trafieniem z formą. Ten moment niestety nadszedł.
DOMINACJA PRZEDIGRZYSKOWA
Żaden z polskich skoczków nie zaliczył w aktualnym czteroleciu takiego sezonu jak chociażby Peter Prevc w latach 2015-16 czy Ryoyu Kobayashi w okresie 2018-19. Nie da się jednak ukryć, że nawet na moment Polacy nie wypadali ze światowego topu. Sezon dominacji Kobayashiego skończył się m.in. tym, że Kamil Stoch, Piotr Żyła i Dawid Kubacki zajęli odpowiednio trzecie, czwarte i piąte miejsce w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, Kubacki został mistrzem świata na normalnej skoczni (przed wicemistrzem Stochem), a reprezentacja Polski wygrała Puchar Narodów.
Rok później (2019/20) Turniej Czterech Skoczni należał do Kubackiego, który ostatecznie zajął czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej. Piąty Stoch wygrał z kolei Raw Air. W przedolimpijskim sezonie TCS ponownie był polski, a swoje trzecie zwycięstwo w turnieju (i kolejne trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej PŚ) zaliczył Stoch. Dodatkowo największy sukces w karierze odniósł Żyła, który jako jedyny z polskiej czołówki nie ma medalu olimpijskiego (nie startował w konkursie drużynowym w Pjongczangu). Został za to mistrzem świata na normalnej skoczni w Obertsdorfie.
PROBLEM
Nic więc dziwnego, że do sezonu olimpijskiego podchodziliśmy z optymizmem. Wiedzieliśmy, że nasi liderzy są w wieku, w którym zbliżają się już do końca kariery, ale liczyliśmy, że ewentualny spadek formy jeszcze chwilę poczeka. Tymczasem nadszedł teraz. W tym sezonie jedynie Kamil Stoch stanął na podium konkursu Pucharu Świata, po czym sam znacząco obniżył loty i do tego złapał kontuzję. Na igrzyska polecą (oby, do tego zaraz przejdziemy) Stoch, Kubacki, Żyła, Stefan Hula i Paweł Wąsek, jedyny młodszy i pozytywny akcent tego sezonu, ale żaden z nich na ten moment nie jest w formie, która mogłaby nam dawać jakiekolwiek realne nadzieje.
– Nic nie wskazuje na to, że Polacy będą bili się o czołowe pozycje – mówi nam Paweł Baran, dziennikarz zajmujący się skokami narciarskimi w TVP Sport. Największą niewiadomą pozostaje forma Kamila Stocha. Może, ale nie musi sprawić pozytywnej niespodzianki. Narosło wiele porównań do Simona Ammanna i 2002 roku (Szwajcar kurował się po upadku i wrócił w zasadzie dopiero na igrzyska, gdzie wygrał oba konkursy – przyp. JK), ale mam wrażenie, że naszemu mistrzowi bliżej do Thomasa Morgensterna i Soczi 2014. Ammann musiał „tylko” dojść do siebie, a Polak i Austriak są synonimami „walki z czasem”. Każdy dzień przy powrocie na skocznię jest na wagę złota – dodaje.
Fakt, że najbardziej liczymy na niespodziewany wzrost formy Stocha mówi dużo o stanie naszej reprezentacji. Pojedynczy wyskok w idealnym momencie - to w tej chwili największa szansa na polski medal w Chinach. Liczenie na niespodziankę ma jednak to do siebie, że liczy się na coś mało prawdopodobnego i szansa na spełnienie jest bardzo niewielka. W czym więc szukać jakiejkolwiek nadziei na coś więcej niż tylko niespodziankę?
– W tym, że Polacy odpuszczą najbliższy weekend Pucharu Świata i dojdzie do resetu formy – kontynuuje Paweł Baran. Patrząc na historię, działało to z różnym skutkiem. W 2003 roku Adam Małysz odpuścił Willingen i się opłaciło (został dwukrotnym mistrzem świata – przyp. JK). Trzy lata później wycofano go z austriackiej części Turnieju Czterech Skoczni, ale na igrzyskach w Turynie szału nie było. Skoro w tym sezonie nie wypaliło nawet Ramsau, to rezygnacja z weekendu w Titisee-Neustadt może być ostatnią deską ratunku – podsumowuje.
Nie pomogło mityczne Ramsau, przerwy dla zawodników (może poza tą Stocha, który jeszcze nie wrócił na skocznię, więc efektów nie znamy) i jakikolwiek inny pomysł na jaki wpadł polski sztab szkoleniowy. Trenerowi Michałowi Doleżalowi pali się grunt pod nogami, szczególnie że ostatnio największy progres notują ci, którzy… z nim nie trenowali. Stefan Hula w ostatniej chwili wskoczył do olimpijskiego składu po treningach z Maciejem Maciusiakiem, a na konkursach w Polsce podopieczni Maciusiaka radzili sobie może nawet lepiej niż grupa eksportowa. Naszych kadrowiczów w konkursach niższego rzędu bił na głowę Krzysztof Leja, który od kilku lat skacze już tylko dla własnej przyjemności. To zresztą pewnie powód, dla którego jedno z miejsc w konkursach w Zakopanem nie trafiło do niego (a mogło ze względu na koronawirusa, ostatecznie z niego nie skorzystaliśmy) – w związku pewnie obawiano się, że półamatorski skoczek poradzi sobie lepiej niż ci trenowani w kadrach narodowych.
Jeśli nie wydarzy się cud, to trenera Doleżala już po tym sezonie zapewne nie będzie, jednak następne igrzyska będą dopiero za cztery lata, a nasi weterani mogą już do nich nie dotrwać. Wszystko wskazuje na to, że jeśli będą to ich ostatnie igrzyska, to można byłoby sobie wymarzyć lepsze zakończenie. Brylować będą zapewne inni.
– Z prawie każdego kraju można wskazać po jednym kandydacie do medalu – kontynuuje ekspert TVP Sport. U Norwegów najmocniejszy będzie Marius Lindvik. Niemcy mogą być spokojni o Geigera, który z każdej imprezy w tamtym roku wrócił z medalem. Żadnego indywidualnego krążka w dorobku nie ma z kolei Ryoyu Kobayashi, ale już wkrótce powinno tsię to zmienić. U Słoweńców znów przed ważną imprezą rozkręca się Anze Lanisek, który na normalnym obiekcie może być mocny. Gorzej sytuacja wyglada u nas i Austriaków – ocenia.
CHIŃCZYCY NAMIESZAJĄ?
W sprawę medali i wyników konkursów wmieszać się mogą Chińczycy, jednak nie będzie to zwieńczenie wielkiego planu stworzenia w Chinach skokowego zaplecza, który powstał po otrzymaniu igrzysk przez Pekin. Chodzi o obostrzenia i warunki startu w czasach koronawirusa, które nawet latem w Tokio nie były aż tak restrykcyjne. Już teraz wielu skoczków, jak chociażby część Norwegów czy Piotr Żyła, którzy otrzymali pozytywny wynik testu, nie mogą być pewni, czy do Chin uda im się wjechać. A do konkursów jeszcze dwa tygodnie. I nie wydaje się, żeby organizatorzy mieli zmienić do tego podejście.
– Gdy czytam przewodnik dla mediów, to aż wstyd, że narzekałem przed wylotem do Tokio – stwierdza Baran, który w Japonii zajmował się m.in. sportami walki. – W Pekinie codzienne testy, obozy, kwarantanny i inne obostrzenia, z którymi bardzo rzadko się spotykamy. Chińczycy zrobią wszystko, by zademonstrować światu, że „wprawdzie u nas zaczęła się pandemia, ale patrzcie jak świetnie sobie z nią radzimy” – kończy.
A to może przełożyć się na wyniki. Już teraz mamy problemy i część zawodników w Pekinie może nie wystartować. A co jeśli któryś z faworytów wyleci chwilę przed którymś z konkursów lub okaże się, że topowa reprezentacja nie jest w stanie wystawić czwórki na konkurs drużynowy? Złośliwi twierdzą, że to szansa… dla nas, w końcu jak inaczej niż przez kataklizm innych mielibyśmy zdobyć medal. Igrzyska w Tokio miały okazać się pandemiczną katastrofą, jednak ostatecznie po zapalenia znicza zapomnieliśmy po problemie i niemal wszystkie konkurencje rozegrane zostały bez problemów. Pekin może mieć nieco inny przebieg.
A to wszystko przy kryzysie polskich skoczków narciarskich. Chcielibyśmy wierzyć, że z tego chaosu wyjdzie coś dobrego, ale patrząc realnie - chyba czas przygotować się na pierwsze od 2006 roku igrzyska bez polskiego medalu w skokach narciarskich.
*****
KONKURSY INDYWIDUALNE:
Najwięksi rywale Polaków i faworyci do medali: Kobayashi, Lindvik, Geiger, Lanisek
LUŹNY TYP NEWONCE.SPORT: Miejsce jednego ze skoczków w pierwszej dziesiątce obu konkursów byłoby naszym sukcesem, jakkolwiek smutno to nie brzmi.
KONKURS DRUŻYNOWY:
Rywale: Niemcy, Słowenia, Norwegia, Japonia, Austria
TYP NEWONCE.SPORT: Szóste miejsce
Komentarze 0