Kibice Southampton już do tego przywykli – każdy dobrze grający piłkarz Świętych prędzej czy później opuszcza St. Mary’s. Transfer Pierre’a-Emile’a Højbjerga do Tottenhamu nie jest więc zaskoczeniem, ale może być prognozą kolejnych transakcji. Jan Bednarek jest jednym z następnych w kolejce, ale klub zrobi wszystko, żeby go jak najdłużej zatrzymać.
The Saints to znakomita odskocznia do zbudowania kariery w Anglii. Agenci obrońcy Lecha, kiedy ten przechodził do klubu Premier League, dobrze o tym wiedzieli. Na początku było trudno, a żmudna walka o skład o mały włos nie skończyła się prośbą o transfer do innego klubu. Od kiedy jednak zespół przejął Austriak Ralph Hasenhuttl, reprezentant naszego kraju zaczął regularnie grać w wyjściowej jedenastce. Menedżer mu zaufał, zbudował drużynę wokół kilku zawodników. Højbjerg i Bednarek z pewnością do nich należeli.
SĄSIEDZKA POMOC
Southampton żyje ze sprzedaży swoich największych talentów. Flagowy transfer to ten Virgila van Dijka do Liverpoolu, ruch, który zmienił hierarchię w brytyjskiej piłce klubowej. Zawodnicy Świętych to od lat łakome kąski dla skautów. Nie trzeba jednak wnikliwego skautingu, by wiedzieć, jak mocno Bednarek poszedł do przodu. On i Højbjerg to dobrzy kumple. Gdy Janek przeprowadził się do Anglii i spadł pierwszy śnieg, miał problem z dojechaniem do swojej posesji. Duńczyk ruszył mu wtedy z pomocą. Kumplowali się, mieszkali zresztą po sąsiedzku, do momentu, gdy Bednarek musiał się wyprowadzić do innego mieszkania, bo właścicielka nie tolerowała psów, a Polak i jego dziewczyna Julia mają buldoga francuskiego Candy, o którego pozbyciu się nie było mowy – to ich oczko w głowie.
DRUGA SZANSA DUŃCZYKA
Højbjerg nie był drogi, 15 milionów funtów to nawet w czasie pandemii nie są w Premier League duże pieniądze. Pięcioletni kontrakt z Tottenhamem ma być dla pomocnika druga szansą zaistnienia na topie – ta pierwsza miała miejsce przed laty w Bayernie Monachium. Kiedy przychodził do giganta z Bawarii osiem lat temu, miał nadzieje na podbicie Bundesligi. Nie udało się, olbrzymia konkurencja sprawiła, że Højbjerg – choć sięgnął z Bayernem po trzy trofea – zaliczył tylko pięć meczów w podstawowym składzie. Debiutując w monachijskim zespole miał niespełna 18 lat.
Można odnieść wrażenie, że jego potencjał wciąż nie został wykorzystany. 33-krotny reprezentant Danii zanotował w poprzednim sezonie Premier League tylko jedną asystę. Z jednej strony widać było postęp w jego grze, z drugiej – brakowało mu liczb. W połowie czerwca jasne stało się to, że odejdzie do innego klubu. Nie krył się nawet z chęcią opuszczenia St. Mary’s, za co stracił opaskę kapitańską. Z Southampton może żegnać się z mieszanymi uczuciami. Szczyt jego kariery w tym klubie to finał Pucharu Ligi przeciwko Manchesterowi United przed trzema laty, ale w tamtym szalonym meczu, przegranym 2:3 z Czerwonymi Diabłami, nie pojawił się nawet na boisku.
Jose Mourinho dostrzega jednak w Højbjergu talent, jakiego Tottenham potrzebuje. A może nawet bardziej pracowitość. Na początku to na pewno będzie udany związek, wszak Duńczyk głośno powtarzał, że chce pracować z portugalskim menedżerem. Ciążyć będzie na Højbjergu spora odpowiedzialność – śmiało można bowiem stwierdzić, że na Tottenham Hotspur Stadium nadchodzi nowe rozdanie, a on jest jego wizytówką, to pierwszy transfer Spurs tego lata.
Wydawało się wcześniej, że przejdzie do Evertonu, gdzie Carlo Ancelotti ma w planach budowanie potęgi, a gdzie z pewnością miałby łatwiej o miejsce w składzie. Tottenham jest dużo większym wyzwaniem. Dla duńskiego pomocnika będzie to praca z kolejnym świetnym trenerem – przecież w Bayernie grał pod okiem Pepa Guardioli. Dla kibiców Świętych, którzy chcą się na Duńczyka trochę pozłościć, są i dobre informacje – jego kontrakt i tak wygasał za rok, więc dzięki tej transakcji klub zarobił, choć właściwie te pieniądze od razu zostały wydane na piłkarza... Tottenhamu, bo za 12 mln funtów w drugą stronę powędrował Kyle Walker-Peters.
Obiektywnie rzecz ujmując – to może być dobry ruch The Saints. Walker-Peters błyszczał podczas wypożyczenia z Tottenhamu i przede wszystkim chce grać. Za chwilę może się okazać, że Højbjerg skoczył na zbyt głęboką wodę, a prawy obrońca wygrał los na loterii. Jeśli bowiem Hasenhuettl ceni czyjąś grę, stawia na niego konsekwentnie. Tutaj nie powinno być inaczej.
PRIORYTET TO GRANIE
Bednarek do spraw transferowych podchodzi z dużym spokojem. Polak wie, że każdy sezon gry w Premier League jest olbrzymim kapitałem. Nigdy nie napalał się na transfer za wszelką cenę. Polak jest w sytuacji win-win. Jeśli bowiem tego lata zostanie na St. Mary’s, a na razie nic nie wskazuje na to, by było inaczej, to będzie miał czas, by ustabilizować pozycję w angielskiej elicie. I stać się jeszcze lepszym piłkarzem, przykuwającym uwagę największych klubów – one zawsze szukają klasowych środkowych obrońców. Choć akurat to juz się dzieje, w poprzednim sezonie prasa w Anglii pisała o zainteresowaniu m.in. Chelsea. Jeśli teraz nadejdzie sensowna oferta, na pewno warto ją rozważyć. Priorytetem będzie jednak regularne granie, przecież w 2021 roku odbędą się mistrzostwa Europy.

Hasenhuettl wciąż myśli o wzmocnieniu tyłów, mocno przeciekających w poprzednim sezonie, mimo dobrych liczb Bednarka. The Saints już pozyskali środkowego obrońcę Realu Valldolid Mohammeda Salisu. Mierzący 191 centymetrów zawodnik z Ghany kosztował 10 milionów funtów. To pokazuje, że austriacki menedżer chce zbudować ciekawy zespół na sezon 2020-21. Nowe twarze nie muszą być argumentem za odejściem, ale przeciwnie – za pozostaniem.
Zapytań o polskiego obrońcę jest sporo, odmów klubu – dokładnie tyle samo. Hasenhuettl nie po to zrobił z Janka centralną postać swojego zespołu, by teraz łatwo pozwolić mu odejść. Realnym scenariuszem na następne tygodnie jest więc podpisanie nowej umowy, która najdobitniej przekona Polaka, jak bardzo ważny jest dla klubu. Choć zawsze trzeba pamiętać, że rynek transferowy uwielbia zwroty akcji. Szczególnie, kiedy do drzwi puka ktoś, kto nie patrzy na koszty. Kryzys w Premier League jest tylko teoretyczny. Obrzydliwie bogaci stali się po prostu bogaci, ale dla nich wciąż cel będzie uświęcał środki.
***
Czytaj również:
Jak polski rap daje Janowi Bednarkowi energię do gry w piłkę
Titanic, który nie zatonął – Ralph Hasenhuettl uratował Świętych
