Piłkarz wysłany do chmury. Jak będzie wyglądał futbol przyszłości?

Zobacz również:Futbol przyszłości? TikTok wjeżdża do ligi hiszpańskiej
bigdata-987117690.jpg
Fot. Suzanne Kreiter/Globe staff

Futbol przyszłości nie ma nic wspólnego z japońskimi turniejami RoboCup i dawną reklamą Nike, w której Cristiano Ronaldo ratuje sport przed klonami. W centrum zmian jest kibic. Rzeczywistość rozszerzona w ciągu kilku lat wywróci dyscyplinę do góry nogami. Namiastkę obserwujemy już teraz.

Carlo Ancelotti wzdrygnął się jakby zobaczył ducha. Wydawało się, że w piłce widział już wszystko, ale tamtego dnia, 12 maja 2017 roku uczestniczył w wydarzeniu historycznym. Bayern Monachium z okazji Audi Cup przekształcił siłownię przy Saebener Strasse w futurystyczną salę jak ze Star Treka. Poza Ancelottim mieli być Klopp i Simeone. No i byli. Tyle że w postaci hologramów. - Wysłaliście mnie statkiem kosmicznym do Monachium? - żartował Klopp.

Franz Beckenbauer pewnie pękał z dumy. To on kiedyś powiedział o Bayernie: „Gdyby nie gole Gerda Muellera dalej siedzielibyśmy w drewnianej chacie”. Teraz nie dość, że klub pławił się w erze nowoczesności, to jeszcze pionierem hologramów został. Podczas słynnej konferencji Audi trójka wybitnych trenerów siedziała przy jednym stole, choć Argentyńczyk był w Madrycie, a Niemiec w Liverpoolu. Dziennikarze nawet nie zauważyli różnicy. Ten trick szybko podchwyciły telewizje. A to był dopiero początek. Futbol i technologie przyspieszają.

ANFIELD Z KANAPY

Wiele już zostało napisane. Że Liverpool zatrudnia fizyków i matematyków - to wiemy. Że Barcelona i jej Innovation Hub zbiera dane pracy serca, oddechu i ruchów ciała - też już było. Ostatnie lata to mocna narracja z cyklu nadchodzi nowe. Pada konserwatywny bastion, a pandemia jeszcze to napędzi. Amerykańska firma OZ chwali się, że już teraz może przywrócić ludzi na stadiony. Za pomocą specjalnych okularów, kibic usiądzie sobie na dowolnym krzesełku wirtualnego obiektu i odfrunie w inny świat. Odgłosy i reakcje po bramkach też będą. Przecież nawet wczoraj oglądaliśmy udany eksperyment Bundesligi i stacji Eleven. Naniesienie „kibiców” na mecz to chwila. Pytanie: dokąd te eksperymenty nas zaprowadzą?

Scenariuszy jest mnóstwo. Duński AGF Aarhus za tydzień ma zamiar wznowić rozgrywki przy wirtualnej trybunie. Skoro pandemia uwiarygodniła aplikacje typu Zoom, to nic nie stoi na przeszkodzie, by internetowych fanów wyświetlić na stadionie. Pomysł za chwilę mogą podchwycić inne skandynawskie kluby. Furtki otwierają się coraz mocniej. Mówił o tym już rok temu Peter Moore, dyrektor generalny Liverpoolu. W rozmowie z „Forbesem” nie ukrywał, że wirtualna rzeczywistość (VR) to przyszłość. Bo skoro dzisiaj Anfield może pomieścić 54 tysięcy fanów, a chętnych jest 150 tysięcy, to może tę resztę dałoby się gdzieś upchnąć? Kibic weźmie smartfon i zapłaci. Nie wychodząc z domu założy słuchawki i okulary, zajmie miejsce na The Kop i posłucha „You’ll Never Walk Alone”.

Moore ma to wszystko w jednym palcu. Był kiedyś prezesem firmy SEGA, w Microsofcie nadzorował konsole Xbox 360, a do lutego 2017 roku pracował w EA Sports. Znakomicie zna świat technologii. Do tego umie liczyć pieniądze. Wie, że fan Liverpoolu nie jest z klubem tylko w sobotnie popołudnie. Jest z nim przez siedem dni w tygodniu. Moore chce wiedzieć, co go interesuje, jakie treści przegląda, jak często odwiedza sklep. Bazy 771 milion kibiców od Salwadoru po Tokio nie obsłuży geograficznie, ale może to zrobić cyfrowo.

Właśnie dlatego Liverpool ze swoim amerykańskim know-how pozycjonuje się jako lider technologii i marketingu. Przełom VR i AR jeszcze nie nadszedł, ale już rok temu „The Reds” dali fanom namiastkę. Wraz firmą Laduna odtworzyli w rzeczywistości wirtualnej Boot Room, czyli słynny pokój trenerski ery Shankly’ego i Paisley’a. Bruce Grobbelaar, który założył okulary, powiedział, że to jakiś kosmos. 96 procent ludzi uznało doświadczenie za pozytywne.

EKSPERT Z HOLOGRAMU

To kiedyś naprawdę może wypalić. Wystarczy wejść na Youtube’a i przejrzeć technologiczne promosy z ostatniego roku. Na razie więcej w tym prężenia muskułów niż realnego produktu, ale kierunek jest znany. W Korei Południowej za pomocą AR i 5G na stadionie baseballu wyświetlono latającego smoka. To był Pokemon Go, tylko w wersji trzy razy bardziej rzeczywistej. Pojawiają się też pierwsze firmy, które mecz z telewizora chcą przekształcić tak, żebyśmy oglądali go jak na kuchennym stole.

W tym wszystkim chodzi o doznania. Futbol w walce o widza staje dziś do walki z grami video i rosnącą popularnością serwisów streamingowych. Musi być nowoczesny, bo na murawie leży za dużo pieniędzy. Trzeba się dostosować i je podnieść. Angielski magazyn „Match of the Day” w BBC latami dostawał po głowie, że jest stary jak serial „Fawlty Towers”. Ale dzisiaj ma już rzeczywistość rozszerzoną w studiu, gdy prezentuje przeróżne grafiki. Na mundialu w Rosji szefowie stacji zaproponowali widzom aplikację VR, by usiąść sobie w wirtualnej loży (400 tysięcy widzów wypróbowało), a być może za parę lat dołożą hologram Alana Shearera. Były król strzelców Premier League usiądzie sobie z widzem na kanapie i będzie mu tłumaczył, co w trawie piszczy.

Telewizje ostatnio zwietrzyły szansę. Że skoro jest pandemia i nie ma normalnych widzów, to trzeba jeszcze bardziej dokręcić śrubę. Futbol od lat jest sportem telewizyjnym, stąd czerpie paliwo. Skalowalność i emocje zamieniane na pieniądz to credo tego biznesu. Teraz jest czas, by jeszcze mocniej przywiązać kibica do kanapy, np. poprzez danie mu opcji, których dotąd nie miał. Sky Sports i BT Sport mocno lobbują, by kluby Premier League zgodziły się na mikrofony w strefie technicznej oraz kamery w tunelu i szatni. Widz płaci i wymaga. Widz musi być w centrum.

To też mógłby być futbol przyszłości: mikro obiektywy na koszulkach piłkarzy i mikrofony, tak by w sekundę znaleźć się w sercu gry. I to też pewnie kiedyś przejdzie. W NFL od dawna jest to część gry. W Anglii temat zgasł trzy dekady temu, gdy sędzia David Elleray w meczu Arsenalu z Millwall pozwolił założyć sobie mikrofon, ale niestety nikomu o tym nie powiedział. Tony Adams puścił mu wiązankę. Zrobiła się afera. Po latach Elleray powiedział, że twórcy dokumentu niepotrzebnie wybrali jedynie „mięso”, bo władze ligi nigdy więcej na żadne podsłuchy się nie zgodziły. Ale być może właśnie teraz jest czas, by pewien ład zmieniać. Arsene Wenger powiedział parę lat temu, że czasy są tak wymagające, że kiedyś dojdzie do tego, że zmian w trakcie meczu nie będzie dokonywał trener, tylko użytkownicy Twittera. Tu też trzeba będzie się dostosować.

TRENING GŁOWY

W świecie pt. „więcej” niczego nie można wykluczyć. Nieprzypadkowo do ofensywy ruszyli producenci VR/AR/MR i innych cudów. Fan stadionowy chwilowo wygasa. Nawyki ludzi potrafią się zmieniać. Jeśli teraz zamknięci w domach kibice dostaną wygodę i doznania, to być może w przyszłości część z nich częściej będzie wybierać kanapę niż plastikowe krzesełko w grudniowym śniegu. Ten rynek do 2022 roku ma być warty 22 miliardy dolarów. Eksperci mówią, że to kwestia mentalnego „pstryk”. Wystarczy, że jakiś gigant typu Apple wywoła lawinę, a ludzie za tym pójdą.

To może być za trzy, za pięć, albo za dziesięć lat. Na razie widzimy powolne przesuwanie granic. Rzeczywistość rozszerzona coraz mocniej przebija się w telewizjach - choćby wtedy, gdy bandy reklamowe podczas meczów wyświetlają inne napisy dla widza w Chinach, a inne dla Polaka. Stąd te niedawne zdziwienie przy Bundeslidze i przekazie firmy Netto. Rzeczywistość wirtualna tymczasem świetnie sprawdza się w treningu. Zawodnicy NFL mniej więcej od czterech lat traktują ją jak symulator lotu dla pilota. To trening mózgu i funkcji wykonawczych, o których tak często mówią naukowcy w kontekście sportowców. Zawodnik dzięki wirtualnej rzeczywistości wchodzi do gry i ćwiczy szybkość reakcji. Pokazywał to dwa lata temu Martin Odegaard na Instagramie. Zawodnik Realu Sociedad podczas kontuzji nie marnował czasu. Mianowicie: trenował głowę.

Futbol mocno idzie w tę stronę. Piłka przyszłości to będzie wysyp aplikacji i nowinek wspomagających. W Norwegii powstała gra treningowa „Be Your Best” - ma ją choćby Southampton. Zawodnik zakłada specjalne okulary i trenuje zdolność reagowania. Odd Skarheim, właściciel firmy mówi, że za 10 lat tego typu zadania będą standardem jak ćwiczenia na siłowni. Zyskiwać będą ci piłkarze, którzy szybciej analizują rozmieszczenie przeciwnika i kolegów. Lepiej skanują przestrzeń. Jak Kylian Mbappe, który w trakcie półfinału mundialu w 2018 roku z Belgią, w ciągu 10 sekund średnio aż 6 razy analizował układ boiska. Średnia dla napastnika w Premier League wynosi 2,8. Jeśli ktoś ma ten mecz pod ręką, może szybko odwinąć ciekawą sytuację: między 55. a 56. minutą spotkania Mbappe cały czas ma oczy dookoła głowy. Dzięki temu w 30 sekund jest w stanie stworzyć dwie okazje dla Francuzów.

FORMUŁA DANYCH

Niesamowite jest to, jak bardzo pod tym względem zmienił się futbol w ostatnich dziesięciu latach. Wszyscy na wszystko mają jakieś liczby. A to i tak nic, gdy porówna się to choćby z Formułą 1. Niedawno „The Athletic” podał, że w bolidzie Williamsa w 2019 roku było ponad 350 czujników. Podczas weekendu Grand Prix jeden generował 17,5 miliarda rekordów danych. Jeśli ktoś chce porównania, proszę bardzo - to mniej więcej tyle, ile wynoszą wszystkie zdarzenia meczów Premier League w dwunastu sezonach.

Formuła 1 zbiera wszystko: dane o pogodzie, lokalizacje GPS, temperaturę hamulców, dźwięk silnika i zużycie opon. Istnieje nawet specjalna aplikacja RaceWatch, która na podstawie liczb potrafi przeprowadzić symulację wyścigów i wskazać niedociągnięcia. To jest etap, do którego piłka dopiero zmierza, choć obie dyscypliny są diametralnie różne i wielu rzeczy nie da się przełożyć. Gdy jeden z topowych angielskich klubów poprosił o stworzenie RaceWatch dla piłki, po 18 miesiącach prac raczej nie skakał z radości. „To jest wersja dla Windows. Nie możecie zrobić tego na Maca?” - padło pytanie.

W każdym razie: rosnąca rola analityki to przyszłość. Kiedyś innowacją było to, że Arsene Wenger zakazał jedzenia ketchupu, a dziś kluby instalują kamery w ośrodkach treningowych i czytają, czym jest uczenie maszynowe. Gdy w 1996 roku Steve McClaren jako asystent trenera w Derby County poprosił o osiem kamer systemu Prozone, patrzono na niego jak na wariata. Trzy lata później podsunął ten pomysł Alexowi Fergusonowi. Manchester zdobył potrójną koronę, a w 2000 roku już sześć ekip Premier League wyłożyło 50 tysięcy funtów, by ten sam system mieć u siebie.

PRAWDA ALGORYTMU

Od tego czasu powstały armie analityków. Blogi z wykresami i liczbami rozrosły się do tego stopnia, że jeden z czołowych autorów, Austriak Rene Marić dostał pracę w Salzburgu, a następnie w Borussii Moenchengladbach u boku Marco Rose. Piłka wciąż jest prostą grą, ale nawet ją można rozbić na tysiące detali i nigdy nie wiesz, który odegra kluczową rolę. Powstaje tysiące opowieści. Ja ta, że osoba odpowiedzialna za rozpracowywanie rywali w Liverpoolu ma nakaz, by oglądać 23 mecze wstecz. Albo jeszcze inna: że Brighton w 2017 roku przy rzutach wolnych za każdym razem skakał jak szalony, więc Philippe Coutinho otrzymał instrukcję, by strzelać dołem i po chwili piłka była była już w siatce.

Cały świat zna dziś platformy typu Wyscout, Scout7 i InStat. Ale za nimi idzie wysyp następnych. SciSports zbudował algorytm, który pokazuje jaki wpływ ma zawodnik na wynik drużyny. Potrafi zasugerować piłkarzy, którzy dla przykładu w danym momencie rozwijają się podobnie jak lata temu Robert Lewandowski. I nawet ma zamiennik na każdą kieszeń. Niemiecki Paderborn mówi, że gdyby nie technologiczne zabawki, być może nie byłoby ich w Bundeslidze. Klub bez wielkich funduszy i rozbudowanej siatki scoutów wielokrotnie sugerował się tym, co podpowiadał SciSports.

To zresztą ta sama firma, która cztery lata temu pomogła odbudować karierę Memphisowi Depayowi. Agenci Holendra poprosili analityków, by biorąc pod uwagę charakterystykę gry ich klienta, znaleźli mu klub, w którym odżyje. Algorytm zasugerował pięć drużyn i pięciu trenerów. Najrozsądniej wyglądał Lyon. Depay trafił do Francji, a potem w 102 występach strzelił 43 gole i zanotował 32 asysty.

Ta historia krąży od kilku tygodni po Internecie, bo doskonale pobudza rynek technologii. Cichy wyścig trwa: między firmami proponującymi lepszą przyszłości i klubami, które o te przyszłość konkurują. Philadelphia 76ers wraz z naukowcami z Uniwersytetu w Pisie pracuje nad algorytmem, który przewiduje kontuzje. Niemiecka Federacja Piłkarska buduje pod Frankfurtem bazę szumnie nazywaną „Doliną Krzemową”. A inni patrzą i nie chcą zostać w tyle.

Nigdy potrzeba wiedzy nie była tak duża jest teraz. Nigdy w sieci nie było tylu firm próbujących przebić się do sportu. Gdy w 2014 roku futurolog Ian Pearson publikował wielki raport dotyczący przyszłości futbolu (pisał o tym m.in. Guardian), najwięcej miejsca poświęcił jakimś robotom i pytaniom, czy za 30 lat blaszaki przejmą grę. Dzisiaj wydaje się to naiwne. Przyszłość nadchodzi z innej strony i jest bliżej niż nam się wydaje.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Żebrak pięknej gry, pożeracz treści, uwielbiający zaglądać tam, gdzie inni nie potrafią, albo im się nie chce. Futbol polski, angielski, francuski. Piszę, bo lubię. Autor reportaży w Canal+.