Pochyliliśmy się nad nu metalem. Podpowiadamy, co powinniście z niego pamiętać, a co jak najszybciej zapomnieć

korn.jpg

Mimo że rap i metal miewał swoje mniej lub bardziej udane romanse na początku lat dziewięćdziesiątych, dopiero przełom XX i XXI wieku przyniósł związek w pełnym rozkwicie.

Nu metal był dla wielu zagubionych nastolatków przepustką do wykrzyczenia swoich bóli i rozkmin, a także ciekawym polem do muzycznych eksperymentów. Czy były to eksperymenty udane? W większości nie. Nie mówiąc o tym, że potężna popularność gatunku przyniosła wiele kopii, które w maskach i przypałowych outfitach próbowały dorównać popularniejszym kolegom.

Dzisiaj zaglądamy w otchłań nu metalu i wybieramy wartościowe kapele, które przetrwały próbę czasu. Mamy też jednak kilka koszmarów, o których świat albo już zapomniał, albo powinien to zrobić jak najszybciej.

1
Pamiętamy: Slipknot

Dla wielu osób zespół ze stanu Iowa był wstępem do odkrywania bardziej ekstremalnej muzyki gitarowej, np. death metalu, z którego Slipknot czerpał garściami. Pierwsze dwie płyty kapeli naprawdę się bronią, głównie dzięki niesamowitej wściekłości (obecnie już byłego) perkusisty Joey’a Jordisona oraz wokalisty Corey’a Taylora, który dorzucał teksty trafiające do każdego nastolatka – People = Shit to naczelna myśl, kiedy ma się 16 lat. Chwytliwe refreny doskonale zderzały się z agresywnymi zwrotkami, a wyrazisty image pomógł podbić cały świat. Warto zauważyć, że bodaj jako jedyny zespół z tamtych czasów może pochwalić się udanym wydawnictwem także współcześnie: wydany niedawno album We Are Not Your Kind to naprawdę świetny krążek.

2
Zapominamy: Limp Bizkit

Zanim ruszycie na naszą redakcję z pochodniami, zapomnijcie o pierwszym piwku walonym do Nookie albo debiucie z lufką przy Rollin’. Pomyślcie też, ile przesłuchaliście rapu po Limp Bizkit i odpowiedzcie sobie na pytanie: czy Fred Durst jest dobrym MC? Absolutnie, totalnie i kategorycznie nie. Nie ma ani ciekawych tekstów (wprost przeciwnie, są idiotyczne), ani dobrego flow, a jego cienki głos frajera na spince po prostu drażni. Riffy Wesa Borlanda są niemal przezroczyste, a warstwa rytmiczna prostacka. Z Limp Bizkit można żartować, ale nic więcej - tej muzyki słucha się w cierpieniu.

3
Pamiętamy: KoRn

Słuchając KoRna dzisiaj, łatwo docenić inwencję wczesnych płyt i unikalne brzmienie. Oczywiście, co chwilę chwyta nas cringe: a to z powodu tekstów, a to przez dziwaczne solówki (?) wokalne Jonathana Davisa, a to znowu dzięki pojawiającym się patentom dźwiękowym w rodzaju pseudoscratchu. Ale zostają kapitalne utwory: Blind jest cudownie szalone, Freak On A Leash kreuje niesamowitą, opresyjną atmosferę, Got The Life to bodaj jedyny udany imprezowy numer nu metalowy. KoRn właśnie wydał nową płytę, ale niestety to kolejne wydawnictwo zespołu, które można z czystym sumieniem zignorować.

4
Zapominamy: Mudvayne

Ze wszystkich pajacowatych podróbek Slipknota, Mudvayne zbiera największy dzbanowy puchar. Generyczne, prostackie riffy gitarowe na obniżonym stroju, wokalista, który dostaje spazmów (i w ogóle nie można zrozumieć, o co mu chodzi), kretyński wizerunek, który nie był ciekawy mimo wielkich starań – to tylko początek litanii przewin kapeli. Czasem pojawiają się plotki o próbach reaktywacji tego żałosnego składu. Zapytamy dyplomatycznie: komu to potrzebne?

5
Pamiętamy: System Of A Down

Mimo mocnego społecznego tła (nu metal był muzyką zaniedbanych rejonów Ameryki i nastolatków pozostawionych samych sobie) rzadko który zespół wychodził poza osobistą tematykę. System Of A Down podążał za to linią wytyczoną przez protoplastów nu metalu, rewelacyjnych Rage Against The Machine. Dodajmy do tego charyzmatycznego wokalistę w postaci Serja Tankiana i pełne inwencji kompozycje, a dostaniemy przepis na zespół, do którego można wracać bez żadnych problemów. SOAD przetrwał do naszych czasów, koncertuje nieregularnie – plotki głoszą, że w przyszłym roku pojawi się w Polsce – i wiecznie odkłada nagranie nowej płyty. W obecnym klimacie, który sprzyja nostalgii za nu metalem, nowy album może być strzałem w dziesiątkę.

6
Zapominamy: Mushroomhead

Kolejny klon Slipknota, dodatkowo zaprawiony gorzką przyprawą w postaci grunge’u i alternatywnego rocka. Patrzenie na Mushroomhead jest bolesne, słuchanie jeszcze gorsze. Zespół cośtam sobie kombinował, np. ma dwóch wokalistów. Ale co z tego, skoro jeden brzmi jak 90% metalowych mikrofoniarzy, a drugi jak uciekinier z kiepskiego cyrku. O dziwo zespół wciąż działa, a ich single z zeszłego roku wykręciły porządne liczby odsłon w serwisie YouTube. Błagamy, nie klikajcie w nie nawet z ciekawości, oszczędzicie sobie cierpienia.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz, muzyk, producent, DJ. Od lat pisze o muzyce i kulturze, tworzy barwne brzmienia o elektronicznym rodowodzie i sieje opinie niewyparzonym jęzorem. Prowadzi podcast „Draka Klimczaka”. Bezwstydny nerd, w toksycznym związku z miastem Wrocławiem.