Grono naszych sportowców, którzy występowali w zawodowych amerykańskich ligach nie jest liczne. Jest w nim jednak kilka wyrobionych w USA nazwisk.
NBA złoty okres u nas przeżywała w latach 90., ale graczy mieliśmy tylko trzech. NHL ma od lat stabilną i liczną grupę fanów. Hokeistów w niej mieliśmy dwóch. W przypadku NFL jest ona wciąż relatywnie nieduża, ale stopniowo rośnie, choć na kolejnego Polaka się nie zanosi. W baseballowej MLB z kolei nigdy nie mieliśmy naszego rodaka, choć graczy polskiego pochodzenia nie brakowało. Stan Musial to przecież jedna z legend tej ligi (24 występy w Meczu Gwiazd!!!), a jego rodzice byli Polakami. W naszym rankingu nie bierzemy go jednak pod uwagę, bo oficjalnie był obywatelem Stanów Zjednoczonych. Chodzi nam o tych urodzonych nad Wisłą, którzy na pewnym etapie wyjechali do USA.
Przez wiele lat z oczywistych względów politycznych wyjazd był niemożliwy. Niektórym to mimo wszystko się udawało. Mimo wszystko lata za żelazną kurtyną sprawiły, że grono Polaków, którzy mają za sobą karierę w którejś z amerykańskich lig sportowej wielkiej czwórki jest dość niewielkie.
Łącznie było ich tylko dziewięciu. Niektórzy są kibicom w naszym kraju doskonale znani, o innych być może ktoś usłyszy po raz pierwszy. Ranking potraktujmy więc jako okazję, by opowiedzieć ich historię.
Zbigniew Maniecki
Maniecki w USA znany jest jako Jason i ze wszystkich naszych sportowców w USA zrobił najmniejszą karierę. Urodzony w 1972 roku w Rabce-Zdroju futbolista wyjechał za Ocean jako młody chłopak i tam nauczył się tego sportu. Na uczelni Wisconsin radził sobie na tyle dobrze, że w 1995 roku w piątej rundzie draftu wybrali go Tampa Bay Buccaneers.
W NFL Maniecki spędził trzy sezony, w trakcie których rzadko wychodził na boisko. Najwięcej pograł w 1997 roku. Wówczas w starciu z Atlanta Falcons miał jeden sack. Jest jedynym w NFL Polakiem, który nie grał na pozycji kopacza. Szansę na bycie kolejnym miał Babatunde Aiyegbusi, który pojechał na testy do Minnesota Vikings i był bardzo bliski załapania się do kadry na sezon, jednak w ostatniej chwili drużyna z niego zrezygnowała.
Po karierze sportowej Maniecki zaczął działać w nieruchomościach. Do dziś mieszka na Florydzie, gdzie prowadzi swój biznes.
Cezary Trybański
Pierwszy Polak w NBA narobił nam nadziei. Wcześniej mówiło się o tym, że bliscy szansy w elitarnej lidze mieli być Maciej Zieliński czy ś.p. Adam Wójcik, aż tu nagle w 2002 roku mało znany nawet u nas wysoki środkowy wyleciał na Ligę Letnią i dostał szansę od Memphis Grizzlies.
Cezary Trybański wielkiej kariery w NBA jednak nie zrobił. Spędził w niej łącznie dwa sezony, w trakcie których grał w Grizzlies (15 meczów), Toronto Raptors (7 meczów), Phoenix Suns (4 mecze) i New York Knicks (3 mecze). Był też koszykarzem Chicago Bulls, jednak tam nie zadebiutował. Trybański ani razu nie wychodził w pierwszej piątce, grał średnio po 4,6 minuty na mecz, w karierze zdobywał 0,7 punktu i 0,7 zbiórki na każde spotkanie. Później sporo czasu spędził jeszcze w D-League, rozwojowej lidze NBA, nim wrócił do Europy.
Maciej Lampe
Draft 2003 w NBA przejdzie do historii jako jeden z najmocniej obsadzonych. LeBron James, Chris Bosh, Dwyane Wade i Carmelo Anthony zeszli w pierwszej piątce, a dalsze numery przyniosły graczy, którzy też mieli w NBA dobre momenty. Kirk Hinrich, Luke Ridnour, Mickael Pietrus, David West, Boris Diaw, Leandro Barbosa, Kendrick Perkins, Josh Howard, Jason Kapono, Luke Walton, Mo Williams, Steve Blake, Zaza Paczulia czy Kyle Korver to nazwiska znane zorientowanym w NBA kibicom.
Wśród wybranych tamtego roku zawodników było dwóch Polaków - Szymon Szewczyk nigdy w lidze nie zadebiutował, a Maciej Lampe był obiecującym graczem. Wielu ekspertów spodziewało się, że pójdzie w pierwszej rundzie draftu, więc gdy Knicks mogli go wybrać na początku drugiej, myśleli, że trafia im się świetna okazja.
Lampe jednak w NBA nie poszalał. Trafił do niej jako ledwie 18-latek i Knicks jeszcze w trakcie pierwszego sezonu oddali go w wymianie do Suns. Tam miał kilka obiecujących występów, jednak jego kariera naznaczona była ciągłymi zmianami. Sezon 2004/05 zaczął w Phoenix, ale potem przeszedł do New Orleans Hornets. W lutym 2006 roku po raz trzeci uczestniczył w wymianie, tym razem do Houston Rockets. Przez to nigdy w NBA nie rozwinął skrzydeł, opuścił ją na dobre w wieku 20 lat i wrócił do Europy, gdzie miał bardzo solidną karierę. w NBA jego średnie zatrzymały się na 3,4 punktu i 2,2 zbiórek na mecz.
Ryszard Szaro
Szaro występował jako kopacz w lidze NFL w latach 1975-79 i był jednym z prekursorów na swojej pozycji. Dawniej kopacze z USA uderzali piłkę czubkiem buta, ale w latach 60. i 70. wiele ekip zauważyło, że tańsi i bardziej efektywni są zawodnicy z Europy, którzy kopali wewnętrznym podbiciem. "Soccer style kicking" w NFL wprowadzali gracze z Norwegii, Węgier, był jeden Cypryjczyk, a także właśnie Szaro.
Urodzony w Rzeszowie gracz wyemigrował z rodziną do USA w wieku 14 lat i miał duży talent do sportu. W liceum, a później na uniwersytecie Harvarda grał w futbol amerykański jako kopacz oraz w ofensywie jako biegacz, w piłkę nożną, siatkówkę, tenisa, w zawodach lekkoatletycznych biegał i rzucał oszczepem, a przy okazji miał znakomite oceny. Miał oferty z NFL już w 1970 roku, jednak uznał, że bardziej opłaci mu się powrót do Europy i praca w firmie Colgate-Palmolive.
Miłość do sportu z czasem wygrała. Szaro w 1975 roku trafił do NFL. Podpisał kontrakt z New Orleans Saints i w kolejnym sezonie był najskuteczniejszym kopaczem ligi, trafiając 18 z 23 prób. Po czterech sezonach w Luizjanie zaliczył jeszcze epizod w New York Jets, ale częste problemy z urazami kazały mu zakończyć karierę. Do Polski wrócił po upadku komunizmu i mieszkał do śmierci w 2015 roku. Przed śmiercią wspierał rozwój futbolu w Polsce, współpracował ze związkiem i był m.in. ambasadorem finałów rodzimej ligi.
Krzysztof Oliwa
W NHL możesz być artystą albo zabijaką. Oliwa wybrał tę drugą drogę.
W amerykańskiej hokejowej lidze urodzony w Nowym Sączu zawodnik spędził wiele lat. W 1993 roku w drafcie wybrali go New Jersey Devils i w barwach tej ekipy zadebiutował w rozgrywkach 96/97. Występował ponadto w Columbus Blue Jackets, Pittsburgh Penguins, New York Rangers i Boston Briuns. I choć nigdy nie był gwiazdą żadnej z ekip, to odnosił spore sukcesy.
Jest jedynym Polakiem, który w zawodowych ligach za Oceanem zdobył mistrzostwo. W 2000 roku sięgnął z Devils po Puchar Stanleya. W 2004 roku był bliski kolejnego, jednak jego Flames przegrali finały z Tampa Bay Lightning. Łącznie w 410 występach na lodowiskach NHL strzelił 17 goli, miał 28 asyst i uzbierał przeszło 1400 minut kar. Na rozkładzie ma mnóstwo stoczonych bójek i zawsze był w tej klasyfikacji wysoko w NHL. 196 cm wzrostu i ponad 110 kilo wagi pomagały Polakowi rozstrzygać je na swoją korzyść.
Czesław Marcol
Zdobywca jedynego w dziejach NFL polskiego przyłożenia. U nas jednak niemal anonimowy człowiek. Marcol zadebiutował w lidze z wielkim przytupem, zdobywając w barwach Green Bay Packers tytuł debiutanta roku w konferencji i znajdując się w drużynie sezonu (All-Pro) 1972. Ten sam zaszczyt spotkał go jeszcze w roku 1974. W tym czasie należał do czołowych kopaczy NFL i podobnie jak Szaro, prekursorów "soccer style kicking".
Rzeczone przyłożenie miało miejsce w meczu z Chicago Bears w 1980 roku i to o tyle nietypowe, że kopacze przyłożeń nie zdobywają. To jednak możliwe, jeśli ich kopnięcie zostanie zablokowane, podniosą piłkę i zaczną biec z nią w pole punktowe. Tak właśnie uczynił Marcol, dzięki któremu Packers wygrali tamto spotkanie, bo punkty zdobył w dogrywce.
Marcol miał jednak trudne życie. Do USA wyjechał jako 14-latek po tym, jak jego ojciec popełnił samobójstwo i matka zdecydowała się wyemigrować. Sprawiał problemy wychowawcze, ale ratował go sport - świetnie grał w piłkę, a jego mocne kopnięcie dostrzegli trenerzy futbolowi. W NFL spędził dziewięć sezonów, jednak sięgał po różne używki. Opowiadał, że w pamiętnym meczu z Bears był naćpany kokainą, od której się uzależnił i to sprawiło, że Packers go niedługo później zwolnili. Po karierze wpadł w jeszcze większe nałogi i pił do tego stopnia, że chciał się zabić, połykając mieszankę wódki, kwasu z baterii i trutki na szczury. Przez to spalił przewód pokarmowy i lekarze musieli walczyć o jego życie.
Mimo tego Marcolowi udało się wyjść na prostą. Ożenił się i założył rodzinę. W 2011 roku wydał książkę, w której zwierzył się z problemów oraz opowiedział swoją historię od emigracji do USA przez karierę w NFL. Ma 70 lat, osiadł na stałe w Michigan i w wolnym czasie pomaga w ośrodku uzależnień.
Mariusz Czerkawski
Pierwsza trójka od początku była oczywista, kwestią dyskusyjną była kolejność. Trzecie miejsce na podium zajmuje Mariusz Czerkawski, który przez lata był twarzą Polski w NHL. W elitarnej lidze spędził trzynaście sezonów. Debiutował w 1993 roku w Boston Bruins, którzy dwa lata wcześniej wybrali go w drafcie. I on w przeciwieństwie do Oliwy miał już znacznie bliżej do artysty.
Najlepszy czas Czerkawski przeżył w New York Islanders. W tym zespole grał w latach 1997-2002 i w 2000 roku został wybrany do Meczu Gwiazd NHL. W nim zaliczył asystę. W dwóch sezonach w ich barwach przebijał granicę 30 bramek w sezonie, później przeszedł do Montreal Canadiens, gdzie mu się nie wiodło i wrócił do NYI w rozgrywkach 2003/04. Wtedy rozegrał swój ostatni bardzo dobry sezon w NHL, zdobywając 25 bramek i 49 punktów do klasyfikacji kanadyjskiej. Łącznie w lidze rozegrał blisko 750 spotkań, strzelił 215 goli i miał 220 asyst.
Marcin Gortat
Dla wielu to pewnie numer 1, bo Marcin Gortat poza solidną grą w NBA robił wiele w roli swoistego ambasadora Polski w Stanach.
Był moment, że Gortat mógł śmiało być wymieniany w gronie 5-10 najlepszych środkowych NBA. Okres 2010-17 i gra w Phoenix Suns oraz Washington Wizards to czasy, w trakcie których Polak notował dwucyfrowe średnie punktów na mecz i zawsze śr. powyżej 8,5 zbiórek na spotkanie. Mimo tego, że był solidnym graczem NBA, nigdy nie wystąpił w Meczu Gwiazd, choć kilka razy wydawało się, że zasłużył i był bliski tego zaszczytu. Gortat miał w NBA długą i udaną karierę, jest jedynym Polakiem, który w tej lidze zagrał w finałach, ale w 2009 roku na drodze jego Orlando Magic stanęli dowodzeni przez Kobego Bryanta Los Angeles Lakers.
W NBA Polak kończył jeszcze występy w Los Angeles Clippers, z którymi pożegnał się w trakcie sezonu 2018/19. Drugiego takiego zawodnika w koszykarskiej elicie możemy długo nie mieć.
Sebastian Janikowski
Bodaj najlepszy polski sportowiec, o którym w naszym kraju mówi się za mało. I zanim powiecie: "No, ale przecież facet tylko wychodził na boisko kopnąć jajowatą piłką do jakiejś dziwnej procy, co to za sportowiec?", posłuchajcie uważnie.
Sebastian Janikowski przez pewien czas był w USA prawdziwym fenomenem. Wyjechał tam jako 14-latek za ojcem, dawnym piłkarzem reprezentacji Polski w piłce nożnej, i również uprawiał ten sport. Ale gdy trenerzy w liceum zobaczyli, że nastolatek bez problemu uderza na bramkę z rzutów wolnych z 40 czy 45 metrów, uznali, że prowadzący drużynę futbolu amerykańskiego będą mieli z niego pociechę.
- Kiedy kopał, piłka robiła taki huk, jakby miała pęknąć. Był tylko strzał, świst i daleki lot. Nigdy czegoś takiego nie widziałem - wspominał jego pierwszy szkoleniowiec.
O talencie Janikowskiego do kopania zrobiło się głośno, sportowe stypendium oferowało mu wiele uczelni, ale wybrał Florida State. Tam był najlepszym kopaczem ligi uniwersyteckiej i kiedy zgłaszał się do draftu NFL 2000 eksperci sądzili, że może być wybrany nawet w drugiej rundzie. W naborze rund jest siedem i aby kopacz zszedł wcześniej niż w piątej, musi być wybitny. I Janikowski był. Oakland Raiders sięgnęli po niego w rundzie pierwszej z numerem 17 - całe 182 wybory przed niejakim Tomem Bradym i po raz pierwszy od 40 lat gracz kopiącym poszedł tak wysoko. Choć wtedy eksperci pukali się w głowę, słynący z niepopularnych decyzji, popartych często wyłącznie intuicją właściciel Raiders Al Davis mówił skautom: "Zobaczycie, za 20 lat będzie legendą tego klubu".
Davis tego nie dożył, ale się nie pomylił. Janikowski początkowo za bardzo lubił imprezowy styl życia, jednak potem się uspokoił i był jednym z najlepszych kopaczy NFL w XXI wieku. Karierę zakończył niedawno, po 18 latach w Raiders pograł jeszcze rok w Seattle Seahawks i w USA każdy fan futbolu go zna. Rozegrał najwięcej meczów w historii Raiders, jest liderem klasyfikacji punktowej tej drużyny, wystąpił z nią w Super Bowl w lutym 2003 roku, wybierano go do Meczu Gwiazd i przez kilka lat był współrekordzistą NFL w długości celnego kopnięcia. W 2011 roku trafił z 63 jardów w starciu z Denver Broncos.
Janikowski przez dwie dekady zarobił w NFL ponad 50 milionów dolarów, co czyni go najlepiej opłacanym kopaczem w historii. Na treningach trafiał nawet z 82 jardów, jednak w warunkach meczowych byłoby to niemożliwe przez nacierający blok rywali, ale o jego silnym kopycie wiedział każdy. Polak cieszył się ogromnym szacunkiem wszystkich w NFL i stał się symbolem Raiders swoich czasów. Na jego niekorzyść w naszym kraju działa jednak to, że nie był obecny w mediach, rzadko wracał do Polski, ale i prawdę mówiąc nasi dziennikarze niemający pojęcia o NFL poświęcali mało czasu jego sportowym osiągnięciom.
Mówcie co chcecie - futbol amerykański jeszcze długo może być traktowany u nas jako egzotyczny sport, jednak nie sposób nie oddać Janikowskiemu szacunku. Naszym zdaniem to najlepszy Polak, jakiego mieliśmy w amerykańskich ligach wielkiej czwórki.