Siatkarska ZAKSA już na zawsze będzie nam się kojarzyła jako pierwszy polski klub, który wygrał Ligę Mistrzów, jednak jej historia nie zaczęła się wcale tak niedawno, jak mogłoby się wydawać. Nie zawsze była też usłana sukcesami. W dodatku kibicom, którzy siatkówkę klubową śledzą od święta, może się też kojarzyć z całkowicie inną nazwą.
Kędzierzyn-Koźle to średniej wielkości miasto w województwie opolskim, które swego czasu znane było głównie z jednych z większych w Polsce zakładów chemicznych. O sporcie w tej miejscowości Polska nie słyszała, jednak to oczywiście nie oznacza, że go tam nie było. Siatkówka w Kędzierzynie (myślnik i dopisek „Koźle” dołączył dopiero w latach 70. po powiększeniu granic miasta) powstała już w latach 40., jednak, jak wiele powojennych rzeczy i historii, rodziła się w bólach, nie mając na początek w zasadzie nic – tak sprzętowo, jak i pieniężnie.
Dyscyplina, mimo przerw, przetrwała i funkcjonowała w ten sposób kilkadziesiąt lat, a najdłużej pod charakterystyczną nazwą – a jakżeby inaczej – Chemik.
MOST PO MISTRZOSTWO
Pierwsze sukcesy przyszły dopiero na początku lat 90., kiedy Chemik awansował na zaplecze najwyższej klasy rozgrywkowej, a także udało mu się walczyć w finałowej fazie Pucharu Polski. To przyciągnęło uwagę Mostostalu, sprywatyzowanego spadku po peerelowskim tworze zajmującym się budową mostów i konstrukcji stalowych. A konkretniej uwagę dyrektora filii tegoż Mostostalu, Kazimierza Pietrzyka, będącego jednocześnie kierownikiem sekcji siatkówki w Chemiku. W 1994 roku powstał oddzielony od wszystkich innych sekcji twór, o dość dziwnej nazwie – Klub Sportowy Mostostal Zabrze w Kędzierzynie-Koźlu, bowiem Mostostal w samej miejscowości siedziby nie miał. Była za to w Zabrzu.
Lepsze fundusze, lepsi zawodnicy – wiadomo co za tym idzie. Szybki awans do najwyższej klasy rozgrywkowej i pierwsze marzenia o dużych sukcesach pojawiły się bardzo szybko. Same sukcesy… również, bo na przełomie wieków Mostostal był absolutnym dominatorem w polskiej siatkówce. Wszystko zaczęło się od mistrzostwa Polski w sezonie 1997/98, jeszcze za kadencji trenera Jana Sucha, jednej z najbarwniejszej postaci w polskiej siatkówce.
Jednak wielki Mostostal kojarzymy z postacią Waldemara Wspaniałego (koniec posłuchajcie audycji 3 SETY Z WRONĄ, w której gościł), jednoczesnego selekcjonera reprezentacji Polski. To on plus grupa zawodników, na czele z gwiazdami reprezentacji, jak Sebastian Świderski, Paweł Papke czy Robert Szczerbaniuk sprawiła, że w ciągu zaledwie czterech lat Mostostal zdobył cztery mistrzostwa, trzy Puchary Polski, trzecie miejsce w Lidze Mistrzów oraz trzecie miejsce w Pucharze CEV. Absolutna deklasacja na polskim rynku, ale i pierwsze zalążki tego, że polskie zespoły mają szanse na realną walkę w europejskich pucharach.
ODSZUKAĆ CHEMIĘ
Potem nastąpił kryzys. Po jednym słabszym sezonie odszedł Wspaniały, zawodnicy również nieco się porozjeżdżali. Z nazwy po jakimś czasie zniknął Mostostal, a sukcesów, nawet na krajowym podwórku, bardzo brakowało. Kędzierzyn-Koźle to jednak „chemiczne miasto”, a już jednocześnie z Mostostalem drużynę sponsorowała też Grupa Azoty, która ma na miejscu jedną ze swoich „podspółek” i postanowiła wspomóc klub jeszcze bardziej. Nazwa Grupa Azoty Zakłady Azotowe „Kędzierzyn” SA Kędzierzyn-Koźle brzmiałaby jednak… co najmniej intrygująco (choć i takich w polskich sportach zespołowych nie brakuje) i trzeba było wymyślić coś innego. Odrzucono więc Grupę Azoty (choć ta do oficjalnej, długiej nazwy, potem dołączyła), z kędzierzyńskich zakładów zrobiono skrót (ZAK), dorzucono końcówkę ze spółki akcyjnej… i tak powstała ZAKSA.
To niezmienne wsparcie może nie tyle uratowało klub, co dało więcej wiary w to, że Mostostal, zwany aktualnie ZAKSĄ, na szczyt jeszcze wróci. Szczególnie że w takich miejscowościach jak Kędzierzyn-Koźle, brak konkretnego wsparcia mógłby cofnąć drużynę o kilkadziesiąt lat. Mówiąc w skrócie, do czasów Chemika, które nie były może najgorsze, ale po tym, jak oglądało się Mostostal…
Przerwa trwała długo, szczególnie jak na klub, który wcześniej dominował przez całe cztery lata. Nowym hegemonem polskiej siatkówki została Skra Bełchatów, jednak kędzierzynianie nie byli w stanie załapać się nawet na podium przez całe siedem sezonów. Przełom nastąpił dopiero w rozgrywkach 2010/11, które mogłyby dostać tytuł „wiecznie drudzy”. Wicemistrzostwo Polski, finał Pucharu Polski i finał Pucharu CEV – zero zwycięstw, jednak w porównaniu do długiego okresu poprzedzającego ten fakt, kibice z Kędzierzyna-Koźla mogli spać spokojnie – „nasza drużyna wraca”, myśleli.
POWRÓT
Na szczyt nie jest łatwo powrócić, więc na pełne szczęście trzeba było jeszcze trochę poczekać. Siatkarze ZAKSY należeli do polskiej czołówki, ale w lidze, w której grają też wspomniana Skra, Asseco Resovia Rzeszów czy Jastrzębski Węgiel każdy, nawet najmniejszy sukces trzeba sobie wyszarpać. Również zawodników. W tym okresie wszystkie topowe drużyny Plusligi walczyły nie tylko o największe polskie gwiazdy, ale też siatkarzy zagranicznych, którzy coraz chętniej spoglądali na Polskę. ZAKSA nie była tutaj na wygranej pozycji, bo i Skra, i Resovia, wygrywająca na początku dekady trzy mistrzostwa Polski, były znacznie bardziej pociągające. ZAKSA miała jednak w swoim składzie doświadczenie, w postaci Pawła Zagumnego, Piotra Gacka czy Marcina Możdżonka, którzy byli wspierani przez kilku zagranicznych zawodników, co dało im dwa Puchary Polski w latach 2013-14.
Jednak by osiągnąć najwyższe cele, trzeba było spojrzeć w nieco innym kierunku. Nie tylko polskie doświadczenie plus zagraniczne uderzenie, ale też młoda, polska krew, czyli coś, na czym korzystały chociażby inne polskie drużyny. Jednym z takich zawodników był Paweł Zatorski, który stał się niemal symbolem mistrzowskiej zmiany warty w ZAKSie. Był zresztą aktualnym mistrzem świata, co swoje do tego dodało, bowiem Zagumny i Możdżonek, również mistrzowie, mniej więcej w tym samym czasie z Kędzierzyna-Koźla odeszli.
Nastąpiła zmiana warty. Tacy zawodnicy jak Zatorski, Dawid Konarski czy Rafał Buszek zostali wsparci przez Benjamina Toniuttiego czy Kevina Tilliego, a jednocześnie ZAKSA nie zapominała o młodości, rozwijając powoli np. Kamila Semeniuka (czy Mateusza Bieńka, który przyszedł rok później), który jeszcze tu zostanie wspomniany. Drużynę przejął Ferdinando De Giorgi, a siłą zespołu został kolektyw. Kędzierzynian próżno szukać jako liderów klasyfikacji punktowych czy innych statystyk, w większości są to zasługi przypisane innym drużyn. Jednak te największe zasługi – drużynowe – to zupełnie inna sprawa. Od 2015/16 przez następne pięć sezonów ZAKSA trzykrotnie została mistrzem Polski, raz prowadziła w przerwanym sezonie i raz została wicemistrzem. W dodatku wygrała dwa Puchary i Superpuchar Polski. Wszystko co było do wygrania? Niekoniecznie, są w końcu europejskie puchary.
SZCZYT
Sezon 2020/21 okazał się być może najważniejszym w historii klubu. Filozofia budowy zespołu na młodych Polakach plus pojedynczych, ale jakościowych zawodnikach zagranicznych, doprowadziła do powstania bardzo mocnej ekipy, na czele z będącymi od początku mistrzowskiej serii Zatorskim czy Toniuttim, ale też Jakubem Kochanowskim, Aleksandrem Śliwką, Łukaszem Kaczmarkiem czy drugim z obcokrajowców, Davidem Smithem. W dodatku bardzo mocno rozwinął się Semeniuk, który urósł do miana jednego z najlepszych zawodników ligi.
To wszystko dało kolejny Puchar i Superpuchar Polski, a w dodatku fantastyczną serię w Lidze Mistrzów. Niepokonani w fazie grupowej, w ćwierćfinale horror ze złotym setem przeciwko Cucine Lube Civitanova, a w półfinale… jeszcze większy horror z Zenitem Kazań. 3:2, 2:3 oba tie-breaki zakończone na przewagi i złoty set, wygrany przez ZAKSĘ 15:13. Poziom emocji tego dwumeczu przebił prawdopodobnie jakikolwiek inny możliwy w tej i nie tylko tej edycji Ligi Mistrzów.
A został jeszcze finał z Itasem Trentino, który dokładnie wiemy jak się skończył. 3:1, ostatni set – a jakże – na przewagi i as serwisowy Kaczmarka kończący mecz. ZAKSA pierwszym w historii polskim zwycięzcą Ligi Mistrzów i drugim (po Płomieniu Milowice) przypadkiem, kiedy polska liga ma najlepszą drużyną w Europie. Co ciekawe, oficjalnie ZAKSA nie jest już najlepsza w Polsce, bowiem przed finałem Ligi Mistrzów przegrała finał mistrzostw Polski z Jastrzębskim Węglem. To jednak nie zabiera z tego sukcesu absolutnie nic, bo nie takie przypadki już widzieliśmy (Trentino zresztą też nie jest mistrzem Włoch).
DWIE KLĄTWY NA RAZ?
Klątwa została przełamana. Po tylu latach bycia na drugich i trzecich miejscach (w wykonaniu Mostostalu/ZAKSY, Skry, Resovii czy Jastrzębskiego), polska drużyna w końcu jest najlepsza w Europie. Zrobiła to mając zaledwie dwóch zagranicznych zawodników w swojej kadrze meczowej. I kilku polskich zawodników, stanowiących o sile reprezentacji, która czeka na przełamanie swojej klątwy. Od 1976 roku i mistrzowskiej ekipy Huberta Wagnera, reprezentacja Polski nie zdobyła medalu na igrzyskach olimpijskich, mimo że kadra już kilkukrotnie wydawała się być wystarczająca. Teraz Kochanowski czy Śliwka wraz z kolegami mogą to zmienić. A co z Semeniukiem, który gra na poziomie reprezentacyjnym? Nie wiadomo, bo aż takiego kłopotu bogactwa polska reprezentacja jeszcze nie miała.
Jednak to problem na Tokio i nie jest już zależny od pewnej drużyny z Kędzierzyna-Koźla. Ta, budowana latami na kędzierzyńskiej chemii i mostach w peerelowskim spadku, już osiągnęła swój szczyt.