Remi Gaillard — powrót króla podczas igrzysk olimpijskich. Legenda pranku ma się dobrze

Zobacz również:Futbol przyszłości? TikTok wjeżdża do ligi hiszpańskiej
Remi Gaillard

Remi Gaillard został nazwany kiedyś we Francji miliarderem klików. YouTube i smartfony dopiero raczkowały, a on już krążył po świecie Internetu. Ostatnio znowu wrócił. Ma 46 lat, nadal mieszka w Montpellier i nagrał filmik w związku z Igrzyskami Olimpijskimi. Krótki show jak m.in. pływa kajakiem po schodach ruchomych w galerii handlowej za chwilę wykręci milion wyświetleń.

Wypuścił to równo na start Igrzysk Olimpijskich. Gaillard jako szermierz straszący pszczelarza w białym kostiumie, za moment Gaillard w roli zapaśnika na plaży albo jeszcze lepiej — w jednym z ujęć wciela się w rolę gimnastyka, wywijającego na poręczach w autobusie. Trzeba uczciwie przyznać, że legenda nadal jest w formie. Igrzyska w Tokio ma już odhaczone, ale to raczej gościnny występ. Gaillard po latach kręcenia gagów wziął się mocno za obronę praw zwierząt i politykę w rodzinnym Montpellier.

Ostatnio pisaliśmy o największych oszustach w świecie sportu, czyli o ludziach, którzy potrafili wykorzystać spryt i przebranie, żeby zaistnieć na wielkich arenach. Był tam m.in. Karl Power udający gracza Manchesteru United, przez lekkie zaćmienie zabrakło Remiego Gaillarda, a to przecież on latami masowo robił sobie jaja w przestrzeni publicznej. Już w 1999 roku wziął prysznic na myjni samochodowej i kazał to filmować kumplowi. Zaraz potem stanął na podium z kulturystami, otwierając przy okazji stronę internetową ze śmiesznymi nagraniami.

Punkt przełomowy przyszedł w 2002 roku, gdy przebrany za piłkarza Lorient odbył rundę honorową podczas Pucharu Francji, rozdał kilka autografów, a na koniec dłoń uścisnął mu prezydent Jacques Chirac. Jest to wszystko uwiecznione przez kamery. Pod tym względem Gaillard jest nieśmiertelny.

Śmiało można go nazwać prekursorem pranków. Gaillardowi nigdy nie chodziło tylko o to, by znaleźć się w środku wielkich sportowych aren. Francuz zasłynął choćby tym, że przebrał się za wielkiego ślimaka i pełzał po jezdni, powodując gigantyczny korek. Innym razem „sprankował” turystów na jednej z francuskich plaż, na którą wbiegł w pełnym stroju żołnierskim, schował się za wydmą i strzelał z karabinu pneumatycznego. Jego hasło brzmi: „Robiąc cokolwiek, stajemy się kimkolwiek. Robiąc byle co, stajesz się byle kim!”.

Szacuje się, że łącznie filmy Gaillarda na YouTube zostały wyświetlone prawie 2 miliardy razy. A to i tak połowa prawdy, bo przecież wiele z nich było też początkowo publikowane na Dailymotion. Słynna scena jak przebrany za Mario Brosa mknie ulicami gokartem wykręciła 42 mln, a przecież mówimy o czasach, kiedy Internet nie był tak szeroko rozwiniętym parkiem rozrywki. Trudniej wywoływało się efekt kuli śniegowej. Dekadę temu wyświetlenia Remiego Gaillarda porównywane były do klików, jakie produkowały teledyski Eminema, Rihanny i Justina Bieibera.

— Ludzie myślą, że jestem geniuszem, a to nieprawda. Widzą tylko te filmu, które mi się udały. Wiesz ile rzeczy nie wypuściłem? Większość, robiliśmy 30 dubli i nic. Jestem trochę jak piłkarz, średnio utalentowany, ale taki, który nigdy nie nie poddaje. Gdy byłem dzieckiem słyszałem, że żeby zrobić karierę, trzeba pojechać od Paryża. Internet to zmienił. To przestrzeń dla każdego — mówił Gaillard w rozmowie z magazynem „So Foot”.

Dzisiaj chyba śmiało można powiedzieć, że wyprzedził epokę. W 2006 roku, kiedy YouTube zaczynał panoszyć się w sieci, zarobki z filmów nie były oszałamiające. Gaillard zarabiał 4 tys. euro. Dzisiaj byłyby to kwoty dużo większe, branża reklamowa też od tego czasu rozwinęła się do tego stopnia, iż z samych dodatków żyłby jak król. Gaillard oczywiście brał udział w programach albo kręcił filmy dla bukmacherów. Finalnie i tak skończył wyżej niż myślał. Zanim zabrał się za gagi, był sprzedawcą butów w sklepie sportowym, lokajem w hotelu albo domokrążcą. Wciskał ludziom encyklopedie.

— Nigdy nie myślałem, gdzie chcę dojść. Chciałem się dobrze bawić. Nie kalkulowałem, co stanie się, gdy przebiorę się za gołębia albo wezmę prysznic w windzie. Liczyło się to, że mam wolność — opowiadał Gaillard w rozmowie z „Le Parisien”. Do dziś twierdzi, że świat w codziennym życiu wcale nie jest mniej absurdalny od tego, który prezentuje w prankach. Gdy po wyścigu gokartów trafił na komisariat w Montpellier, policjanci sami prosili go, żeby ubrał się z powrotem, założył czapkę Mario i wąsy, ponieważ chcą sobie z nim zrobić zdjęcie.

Sukces Gaillarda szybko podłapały też francuskie telewizje. Komik wtargnął kiedyś do programu śniadaniowego stacji M6, zostawiając gospodarzowi swoje filmy. To był sposób, by zainteresować sobą tradycyjne media. W efekcie wiele tych rzeczy zostało nieudolnie użytych przez innych wykonawców. Sam Gaillard też był kilka razy pozywany, a z biegiem lat ruszyła też krytyka jego stylu bycia. Ludziom nie podobało się to, że nie pyta przechodniów o zgodę, często atakuje zza krzaków, zdaniem wielu promuje też kulturę gwałtu.

To też m.in. dlatego od 2014 roku stopniowo wycofywał się z dawnych aktywności. Czasem nagra jakiś happening w sprawie obrony zwierząt. Był przecież film, gdy wybrał się na safari, żeby zapolować na myśliwych. — To musi być denerwujące dla zwierząt żyć z siedmioma miliardami idiotów — powtarzał. Trzy lata temu nagrał kampanię razem z Brigitte Bardot w sprawie przemocy zwierzaków domowych. Wypuścił również film, gdzie przebiera się za psa w zaparkowanym na słońcu samochodzie.

Swoją popularność od niedawna próbuje wykorzystać też w polityce. Brał udział w wyborach samorządowych, ale bez skutku. Ostatnio zapowiedział, że to jeszcze nie koniec, będzie próbował drugi raz. Stąd może powrót do filmików, by jeszcze raz spróbować ściągnąć uwagę ludzi.

Wiosną dużym rozgłosem w lokalnych mediach była sprawa bezdomnych, którzy dostawali mandaty za brak maski. Gaillard wybrał się pod ratusz, gdzie stwierdził, że sam zbierze te pieniądze i nie zostawi bezdomnych na lodzie. W pewnym momencie zadzwonił do niego Zinedine Zidane. - Ile tam jeszcze brakuje?- spytał. To pokazuje, że magia nazwiska Gaillard wciąż działa.

Remi, kibic Montpellier, mimo różnych akcji, nigdy nie dostał zakazu stadionowego. Olivier Giroud mówi, że to największy wariat, jakiego spotkał w życiu. Nieprzypadkowo to on podczas mistrzowskiej fety 2011/2012 paradował w koszulce „Robiąc cokolwiek, stajemy się kimkolwiek. Robiąc byle co, stajesz się byle kim!”.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Żebrak pięknej gry, pożeracz treści, uwielbiający zaglądać tam, gdzie inni nie potrafią, albo im się nie chce. Futbol polski, angielski, francuski. Piszę, bo lubię. Autor reportaży w Canal+.