Były czasy, gdy na przedmieściu każdego większego miasta świata dało się spotkać jakiegoś chłopaka grającego w piłkę w niebiesko-czarnej koszulce Interu Mediolan. Z tyłu miała napis „Ronaldo”, z przodu „Pirelli”. Dziś nie wiadomo, który właściwie był ważniejszy.
Zatoka Guanabara była pięknie oświetlona zachodzącym słońcem. Ale coś w tym krajobrazie Rio de Janeiro było inne niż zwykle. Zamiast Chrystusa Odkupiciela nad miastem górował ktoś znacznie większy. Ktoś w niebiesko-czarnej koszulce Interu Mediolan. Gdy pokazany w triumfalnej pozie Ronaldo uniósł lekko lewą stopę, na podeszwie jego piłkarskiego buta można było zobaczyć bieżnik. „Moc bez kontroli jest niczym”. Tak kończyła się jedna z klasycznych reklam piłkarskich z lat 90. Wraz z genialnym Brazylijczykiem, cały świat poznawał firmę Pirelli i jej charakterystyczne logo z bardzo długim „P”. Po ponad ćwierćwieczu najdłuższa współpraca sponsoringowa w światowym futbolu z najwyższej półki dobiegnie końca. W tym czasie logo firmy oponiarskiej przestało być zwykłą reklamą na koszulce. Stało się jednym z jej nierozerwalnych elementów, jak herb z zaplecionymi literami i niebiesko-czarne pasy. Dopiero za kilka miesięcy stanie się jasne, że to jednak była tylko reklama, którą można zastąpić dowolną inną, jeśli tylko ktoś da więcej.
WSPÓLNY OJCIEC
Herb Interu i logo Pirelli też są zresztą ze sobą powiązane. Mają tego samego autora. Młody mediolański grafik Giorgio Muggiani był zafascynowany futbolem. Najpierw zapisał się do Milanu, ale w 1908 roku, wraz z grupą 43 buntowników, założył nowy klub, dla którego zaprojektował używane do dziś logo. Kariery zawodowej nie związał jednak z Interem, lecz z grafiką. W początkach XX wieku, gdy analfabetyzm był znacznie częstszym zjawiskiem niż dzisiaj, reklamy graficzne były dla firm szczególnie ważne. Muggiani korzystał z tego, projektując logotypy dla wielu włoskich marek. Wśród nich było także Pirelli, założone pod koniec XIX wieku w Mediolanie. Inter i duże P na piersiach jego piłkarzy mają wspólnego ojca.
RÓWNOLEGŁY WZROST
Wbrew temu połączeniu dusz, obie firmy przez blisko dziewięćdziesiąt lat funkcjonowały równolegle. Obie wywodziły się z Mediolanu. Obie stały się globalnymi potentatami swoich branż. Obie uwielbiały sport. A jednak się nie spotkały. Inter reklamował inne marki. Pirelli skupiało się na bardziej oczywistych działalnościach marketingowych. W 1907 roku zwycięzcy wyścigu Pekin-Paryż używali ich opon, co wpłynęło na ich międzynarodową rozpoznawalność. Do dziś dostarczają ogumienie zespołom Formuły 1, czy wyścigów motocyklowych. Dla firmy oponiarskiej to jednak dość naturalny kierunek.
RELACJE TOWARZYSKIE
By doszło do połączenia dwóch mediolańskich gigantów, potrzeba było dopiero odpowiednich towarzyskich relacji. W 1992 roku Marco Tronchetti Provera, kibicujący Interowi, został szefem Pirelli. Trzy lata później władzę w Interze przejął Massimo Moratti, jego dobry kolega. Już po kilku miesiącach, 14 czerwca 1995 roku, ich firmy podpisały pierwszą umowę biznesową. Za przekazanie czterech miliardów lirów w ciągu trzech lat, logo Pirelli trafiło na koszulki mediolańskiego klubu. Ledwie rok później Moratti został członkiem rady dyrektorów Pirelli, a firma oponiarska została jednym z akcjonariuszy klubu, co na szczeblu formalnym umocniło związki. Nie dość, że obie marki kojarzyły się z Mediolanem i Włochami, wspólna była też ich główna grupa docelowa. Zarówno widownię meczów piłkarskich, jak i grono nabywających opony, tworzą głównie mężczyźni.
AMBASADORZY NA PODWÓRKACH
- Inter Morattiego zmarnował wiele okazji, ale miał zawodników takich jak Alvaro Recoba, czy Roberto Baggio, którzy sprawili, że zakochaliśmy się w tym klubie – mówił Tronchetti Provera. Przede wszystkim miał jednak Ronaldo. Wykorzystując błędy formalne popełnione przez Barcelonę przy próbie przedłużenia kontraktu z Brazylijczykiem, jego usługi w 1997 roku zapewnił sobie Inter. Po San Siro biegał od tego momentu najlepszy piłkarz świata. A firma Pirelli zyskała w nim najlepszego ambasadora. Już wkrótce dzieci na całym świecie zaczęły biegać w niebiesko-czarnej koszulce z długim „P”. Sukcesy, jak Puchar UEFA w 1998 roku, ale przede wszystkim wspomnienia związane z Ronaldo, czy słynne reklamy, jak ta z umieszczeniem go w Rio w miejsce Chrystusa, nadały tamtym strojom niemal kultowy status. Kto wychował się w latach 90. w dowolnym miejscu świata, na pewno zna kogoś, kto miał niebiesko-czarną koszulkę z napisem „Ronaldo” z przodu i „Pirelli” z tyłu. Wtedy zdecydowanie ważniejsze wydawało się to, co na plecach. Ale dziś już nie ma co do tego pewności. To było zjawisko, które rosło naturalnie, lecz było stymulowane przez klub i firmę przez organizowany od 1997 w różnych miejscach świata Pirelli Inter Campus adresowany do najmłodszych. Treningi piłkarskie w klubowych koszulkach wiązały emocjonalnie dzieci z odległych państw z dwiema mediolańskimi markami.
NAJDŁUŻSZA WSPÓŁPRACA
W ciągu 25 lat Pirelli wpompowało w Inter około 235 milionów euro. Świat futbolu z najwyższej półki nie zna tak długiej współpracy. Wszystkie kultowe stroje, jak Manchesteru United z firmą Vodafone, czy Realu Madryt ze znaczkiem Teki, z czasem odchodziły. Nawet dawniej niezmienne fronty koszulek, jak ten Barcelony, zaczynały się zmieniać. Pirelli zdawało się wieczne. Zwłaszcza że firma raczej nie odświeżała strojów, jak mają w zwyczaju inne, reklamując w różnych sezonach inne swoje marki. Pirelli zrobiło coś takiego tylko raz. W 2016 roku na drugim komplecie strojów widać było logo sieci Driver. Pomijając ten jeden wyjątek, takie niespodzianki się jednak nie zdarzały i kibice mogli mieć jasność, że skoro gra Inter, musi być też logo Pirelli.
CHIŃSCY NASTĘPCY
Pierwszą poważną próbę ta relacja przeszła, gdy Moratti przestał być właścicielem klubu, sprzedając go Ericowi Thorirowi. Mimo tarć, które zaczęły się pojawiać, w 2016 roku przedłużono jednak umowę na kolejne pięć lat. Teraz koniec będzie już definitywny. Chiński Suning, właściciel mediolańczyków, nie ma zamiaru przedłużać umowy. Obie strony mówią już o tym otwarcie. I to pomimo faktu, że większościowym akcjonariuszem Pirelli od 2015 roku także są Chińczycy. Klub zamierza zarabiać na sponsorach koszulkowych znacznie więcej niż obecnie. Umowa gwarantuje Interowi dwanaście milionów euro rocznie, czyli trzykrotnie mniej niż Juventus otrzymuje za reklamowanie marki Jeep. Mediolańczycy zamierzają sprzedać miejsce na froncie koszulek za około trzydzieści milionów euro. Faworytami do pojawienia się na ich strojach od przyszłego sezonu są azjatyccy giganci Evergrande oraz Samsung.
WSPÓŁPRACA W MNIEJSZYM ZAKRESIE
Nie jest tak, że Pirelli przestało nagle być globalną marką. Nadal co czwarty pojazd w Europie jest w zimie wyposażony w ich opony. Jednak wzrost cen w futbolu nastąpił tak szybko, że tradycja jest już zbyt droga do utrzymania. Globalizacja futbolu i gospodarki doprowadziła w końcu do rozdzielenia dwóch gigantów z tego samego miasta, mających wspólne korzenie. Tronchetti Provera zapowiada, że to nie jest definitywny koniec współpracy. Pirelli wciąż będzie w mniejszym stopniu wspierać Inter. Być może będzie się reklamować w innych miejscach jego koszulki. Po prawdzie nie jest to już jednak chyba niezbędne. Po 25 latach wpatrywania się w to samo logo na tej samej koszulce Pirelli jeszcze przez długie lata będzie się kojarzyło ludziom na całym świecie z Interem. A kibicom zajmie sporo czasu, zanim znaczek jakiejkolwiek innej firmy na niebiesko-czarnych koszulkach przestanie ich kłuć w oczy.