Kiedy kibice wrócą już na trybuny i przypadkiem wybierzecie się na Celtic Park, możecie tam zobaczyć tłumek ludzi otaczających jakąś postać. Gdy podejdziecie bliżej, ujrzycie nastroszone pióra. To będzie głowa Roda Stewarta. W otoczeniu ochroniarzy i fanów, ubrany w koszulkę meczową, z szalikiem klubowym na szyi będzie szedł śpiewać – wyjątkowo nie na scenie.
Sir Rod nie ma dnia wolnego od miłości do szkockiego klubu. Właśnie za pośrednictwem mediów społecznościowych prosi Eddiego Howe’a, by ten poważnie zastanowił się nad objęciem zespołu. Ostatnio jednak jego relacje z kibicami The Bhoys są trudne. Artysta potrafi zaakceptować to, że po świetnym czasie, w którym Celtic zdominował ligę, został zdetronizowany przez lokalnego rywala z Glasgow – Rangersów, ale nie rozumie podejścia „Green Army”.
NA PRZEKÓR TACIE
W rozmowie z talkSPORT wokalista przyznał nawet, że czuje się załamany i zażenowany. Chodziło o to, że fani obrażali piłkarzy, a także menedżera Neila Lennona. Zawiedzeni wynikami ludzie wystawali pod Celtic Park i lżyli zawodników. Rod uważa, że takie sceny to hańba dla klubu. – Przez długie lata kibicowania Celticowi nie widziałem czegoś takiego. To stary, dumny klub. Myślę, że to mniejszość kibicowska, ale takie zachowanie jest niedopuszczalne – załamywał ręce.
76-letni muzyk to żywa legenda. Choć urodził się w Londynie, jego serce bije dla dwóch klubów – Celticu i Manchesteru United. Na przekór ojcu, który kibicował od zawsze innemu szkockiemu klubowi – Hibernianowi (urodził się w Edynburgu).
W 1978 roku Stewart nagrał nawet kawałek, którego treść nakazywała wierzyć, że Szkocja przywiezie do domu Puchar Świata. Nikt nie wiedział wtedy jeszcze, że ten ultraoptymistyczny nonsens wydobywa się z gardła artysty, który sprzeda w ciągu kolejnych dekad blisko ćwierć miliarda płyt.
W utworze „You Are In My Heart”, Rod śpiewa tak:
„You’re an essay in glamour
please pardon the grammar
But you’re every schoolboy's dream
You’re Celtic, United, but baby I’ve decided
You’re the best team I’ve ever seen”
i nie pozostawia tymi porównaniami wątpliwości, ile znaczy dla niego futbol.
Celtic jest oczywiście numerem jeden. Manchester United to było zauroczenie. Rod wspomniał o tym w autobiografii. Chodziło o fakt, iż na Old Trafford w latach 70. grało kilku świetnych Szkotów. Wśród nich Denis Law.
Kocham kobiety i muzykę, ale moją największą miłością zawsze będzie futbol – powiedział kiedyś Rod . I to wcale nie jest przesada.
O wielkim uczuciu, jakim darzy Celtic, piosenkarz opowiadał Harry’emu Redknappowi w jego podcaście („The Harry Redknappp Show”). Nawet podczas swoich tournee był w stanie pokonywać absurdalne odległości, by tylko obejrzeć swój ulubiony team.
Kiedy blisko 10 lat temu Celtic pokonał Barcelonę w Lidze Mistrzów, Stewart był oczywiście na trybunach, a po ostatnim gwizdku ten znany kolekcjoner żon i Ferrari miał oczy pełne łez z radości.
PŁOMIEŃ, KTÓRY ROZPALIŁ ARSENAL
Jego tata był Szkotem, ale Rod, czyli tak naprawdę Roderick, urodził się w północnym Londynie, pod koniec II Wojny Światowej. Dzieciństwo uważał za niesamowicie szczęśliwe, a gdy ojciec przestał być budowlańcem, ściągnął nad Tamizę i otworzył sklep. Mały Rod zbierał modele kolejek i grał całymi dniami w piłkę. Jego rodzina miała to zresztą we krwi, bo Stewart senior także kopał w amatorskiej drużynie, poprowadził nawet kilka zespołów na najniższym poziomie. Jedno z wcześniejszych wspomnień Rod Stewarta to zdjęcia szkockich graczy: George’a Younga i Gordona Smitha, które wisiały na ścianie w pokoju jego i brata.
W tamtych cudownych powojennych latach Rod na serio zainteresował się dużą piłką i kibicował Arsenalowi, to Kanonierzy rozpalili płomień, jaki miał już nigdy nie zgasnąć, sam zresztą nieźle radził sobie na boisku i został nawet kapitanem szkolnej drużyny. Prezentował cechy znane wszystkim szkockim zawodnikom – bojowość, charakter i nieustępliwość.
Kariery w piłce jednak nie zrobił. Wybrał muzykę. Cała rodzina Stewartów uwielbiała Al Jolsona, Rod zbierał jego płyty, czytał o nim książki i czerpał garściami inspirację – szczególnie w kwestii kontaktu z publicznością, zachowania się na scenie. Po latach to miało stać się także jego znakiem rozpoznawczym.
TESTY W BRENTFORD
Pragnął rzecz jasna zostać profesjonalnym piłkarzem, do czego zresztą zachęcał go ojciec, ale w 1960 roku, po tym jak pojechał na testy do trzecioligowego wówczas Brentford – o czym wspominał w autobiografii – „nigdy nie oddzwonili”. Nie udało się więc podpisać kontraktu.
– Cóż, życie muzyka jest dużo łatwiejsze, bo mogę pić alkohol i tworzyć, a nie byłoby to możliwe w futbolu. Wybrałem więc muzykę. Są właściwie tylko dwie rzeczy, które umiem – grać w piłkę i śpiewać – wyznał na początku kariery scenicznej.
Kiedy zaś zapytano go, gdzie pragnąłby zostać pochowany, odparł: – Chciałbym, żeby moje prochy rozsypano w centralnym punkcie Raju.
Nie musiał dodawać, że ma na na myśli Celtic Park, choć przyznał, że Hampden też byłoby okej.
– Jeśli nie tam, mam to gdzieś. Możecie je spuścić w kiblu. Nie martwię się tym jakoś szczególnie – dodał.
