Samiec sigma: śmiać się czy bać się?

Sigma

Sprawdzamy, czy sigma to nowy, lepszy model męskości, a może tylko incel w przebraniu.

Miało skończyć się na kilku niegroźnych memach, rozrosło do fenomenu rozmiarów traktowanego zupełnie poważnie. Samiec sigma to pewny siebie, ambitny, charyzmatyczny milczek. Podobno w przyrodzie występuje niezwykle rzadko, za to sporo go na TikToku, bo to tam tworzy się dziś dekalog nowoczesnego mężczyzny. Treści powiązane z sigma males liczą sobie już nawet nie miliony, a miliardy wyświetleń. Sprawa jest poważna. Trudno jednak wyczuć, gdzie kończy się sympatyczna satyra na bufonadę samców sigma, a gdzie zaczyna kompletnie nieironiczna fantazja o przemianie w jednego z nich – pięknego, cichego buntownika, który wzbudza pożądanie, choć nie pragnie adoracji. Nie wiadomo, ilu jest tych, którzy tylko żartują, a ilu jest tych, którzy w nowym modelu odnaleźli remedium na rozterki współczesnej męskości. Wiadomo jednak, że facet sigma musiał się pojawić, bo skompromitowany typ alfa potrzebował alternatywy.

Psychopata z Wall Street jako nowy wzór męskich cnót

Ostateczny upadek mężczyzny alfa dokonał się, gdy Andrew Tate, największy samiec w internecie i założyciel nieistniejącego już uniwersytetu hustlerów, został aresztowany z podejrzeniami stręczycielstwa i udziału w przemycie kobiet, które podobno więził w jednej ze swoich rumuńskich posiadłości. Do zatrzymania dumnego mizogina doprowadziła internetowa pyskówka z aktywistką klimatyczną Gretą Thunberg. Gościa, który zbudował swoje zasięgi na idiotycznych, seksistowskich wypowiedziach, pogrążyła nastoletnia dziewczyna. I tak mężczyźni alfa stracili samozwańczego przewodnika duchowego. Największy idol mężczyzn sigma jest lepszy od Tate’a tylko w tym, że nie istnieje. To postać fikcyjna – Patrick Bateman, bohater kultowej powieści American Psycho Bretta Eastona Ellisa, którego w filmowej ekranizacji zagrał Christian Bale. Pedant i psychopata z Wall Street, którego w życiu pochłaniają dwie rzeczy. Patrick Bateman zarabia i zabija. Hitem TikToka były próby odtworzenia słynnego grymasu Batemana, dziś znanego już jako #SigmaFace. To mina, która niby wyraża podziw, a naprawdę jest manifestacją wstrętu wobec społecznej konwencji, bo mężczyzna sigma nie mizdrzy się, by dostać odrobinę akceptacji – on jest ponad to. Już dawno rozgryzł prawdę o świecie i teraz tylko z drwiącym uśmiechem przygląda się, jak reszta wciąż daje się nabrać i posłusznie gra w grę, zamiast zakwestionować jej reguły. Bateman przecież nadużywał zasad, tworzył własne, wygłaszał natchnione monologi o przekraczaniu granic.

Czy wybór problematycznego bohatera na idola to jedyne, co wzbudza wątpliwości? Męskość zmienia się, bo musi. Samiec sigma nie jest tak oczywisty, jak mogłoby się wydawać, bo jednocześnie wpisuje się w męskość uznawaną za toksyczną i realizuje potrzebę zmiany myślenia o płci. Buduje nowe na redefinicji starego. Bywa, że grzęźnie w uwsteczniających pomysłach na ekspresję męskości, ale też zdarza się, że zaskakuje progresywnym spojrzeniem. Czytałabym go jako apel mężczyzn zagubionych w meandrach obyczajowej rewolucji i próbę zaznaczenia swojego miejsca w czasach bez precyzyjnego drogowskazu. Obecnie w pewnych środowiskach wręcz nie wypada być mężczyzną, bo jeszcze nie powstał taki model, który jest atrakcyjny – mówi dr Robert Kowalczyk, psycholog, psychoterapeuta i seksuolog kliniczny z Instytutu SPLOT w Warszawie. Samo pojęcie kryzysu męskości jest już dość zużyte, natomiast ja z punktu widzenia psychoterapeutycznego postrzegam kryzys jako dekonstrukcję dotychczasowego, dominującego modelu, w którym jasno określono wzorce postępowania, a konkretne typy męskości były legitymizowane w filmach, książkach, popkulturze. Teraz tych wzorców jest znacznie więcej, niuanse nabrały znaczenia, stąd multiplikowanie typów, podtypów i tak dalej. Kultura tworzy tożsamościowe podpowiedzi, a wzorce dają poczucie bezpieczeństwa, są wręcz tożsamościotwórcze – zdejmują z mężczyzny decyzję za to, kim jest i jak ma postępować. Przy tak dużej ilości wyborów, z jaką dziś mamy do czynienia, taka podpowiedź od kultury daje często uczucie ulgi. Samiec sigma może być pozytywnym wzorcem. Jest samowystarczalny, niezależny, bystry, ambitny, lubi siebie. Mówi się, że sigma to alfa po koniecznej aktualizacji systemu – nie ma ego z porcelany i kompleksów, które napędzają agresywną walkę o dominację w stadzie. Nie rzuca się jak wściekły kogucik. Nie jest atencjuszem. Samiec sigma jest samotnym wilkiem, żyje po swojemu. Jest miksem wrażliwego buntownika (jak James Dean), ambitnego oryginała (jak David Bowie) i milczącego, stoickiego autorytetu (jak Keanu Reeves), a do tego bije od niego blask urodzonego lidera (jak niegdyś od Steve’a Jobsa). Prawdziwy unikat? Tak chcieliby siebie widzieć mężczyźni sigma.

Sigma jest singlem

Można drzeć łacha z domorosłych trenerów rozwoju osobistego, którzy wciskają facetom coachingowe frazesy o tym, że prawdziwy sigma niewiele mówi i chodzi powoli. Ale nie można zignorować faktu, że w tej koncepcji wybrzmiewa też kilka ciekawych wątków, które mogą zrobić potrzebny remanent w stereotypach. Jak pozytywna narracja wokół introwersji. Samiec sigma teoretycznie przeczy powszechnym przekonaniom, że trzeba być przebojowym, głośnym i towarzyskim, by osiągnąć sukces, jest antytezą kultury nobilitującej narcystyczne żebry o lajki. W każdym opisie osobowości sigmy podkreśla się, że ten typ tak ma, że lubi i potrafi być sam, nie poddaje się presji grupy – co ma uchodzić za dowód wysokiej emocjonalnej dojrzałości. Tutaj chodzi o ten bardzo trudny do wypracowania balans pomiędzy kolektywem a indywidualizmem. Bycie samemu bez poczucia opuszczenia ma swoje znaczenie, tak jak umiejętność bycia w grupie bez poczucia, że zostałem przez tę grupę pochłonięty – mówi dr Robert Kowalczyk. Często doświadczamy konfliktu między bliskością a izolacją. Chcemy być w relacji, chcemy być w rodzinie, a z drugiej strony potrzebujemy autonomii. Słyszę w gabinecie od moich pacjentów, że albo mają poczucie kompletnego zatracenia w relacji, kosztem własnych potrzeb albo przeciwnie – są tak skupieni na sobie, że nie są w żadnym związku. Każdy powinien znaleźć tę równowagę, ale jest to niezwykle trudne, dlatego tak atrakcyjne są podpowiedzi kultury.

Mężczyzna sigma, który świadomie wybiera życie w pojedynkę, mógłby być mile widzianym sojusznikiem feministek w walce o normalizację dobrowolnego singielstwa, gdyby nie fakt, że samotność sigmy wynika z jego mizoginii. Jest atrakcyjnie tajemniczy, niezależny finansowo, spełniony zawodowo – świetna partia, może przebierać w potencjalnych partnerkach. Ale, jak podkreślają internetowi ambasadorzy tego modelu męskości, sigma wzbudza zainteresowanie kobiet tylko po to, by go z satysfakcją nie odwzajemnić. A to już jest perwersyjne – komentuje dr Kowalczyk. Kobiety są potrzebne takiemu mężczyźnie, żeby siebie potwierdził. Są jak lustro, w którym przegląda się, by poczuć się spełnionym.

Karierowicz na sterydach

Same problemy z tym sigmą. Modna koncepcja męskości rozłazi się, brakuje jej konsekwencji i logiki. Bo samiec sigma teoretycznie jest nonkonformistą, wypina się na społeczne oczekiwania, gardzi bezrefleksyjnym tłumem, który na autopilocie realizuje ten sam odgórnie narzucony pomysł na życie: studia, praca, rodzina. Tylko jak to się ma do napinki na karierę i kasę? Sigma wierzy – i są to przekonania mocno archaiczne, wpisane w konserwatywnie postrzeganą męskość – w konwencjonalne symbole statusu, jak drogi zegarek i sportowy samochód. Jest ambitnym mężczyzną sukcesu. Zresztą Patrick Bateman, popkulturowy wzór bycia sigmą, jeśli zapomnieć na chwilę o jego aktywności po godzinach, był typowym yuppie, zdeterminowanym karierowiczem, który budował kulturę zapierdolu i konsumował, by zaznaczyć swoją wysoką pozycję w społeczeństwie.

Gdzie tu bunt? Szczytem punk rocka w wykonaniu samców sigma jest dorabianie się na krypto. Bateman potwierdzał też, że żeby odnieść sukces, trzeba jakoś wyglądać. Nazywam się Patrick Bateman. Mam 27 lat. Wierzę w dbanie o siebie, zbilansowaną dietę i rygorystyczny reżim ćwiczeń – to kawałek słynnego expose, w którym bohater American Psycho opowiada o swojej pielęgnacyjnej rutynie, miodowym peelingu, ziołowej masce i przeciwzmarszczkowym kremie pod oczy – w międzyczasie rzucając, że każdego ranka robi tysiąc brzuszków. Na Spotify można znaleźć co najmniej kilka playlist wspierających trening prawdziwego sigma male, biceps rośnie od samego słuchania, a mężczyźni, którzy chcą obudzić w sobie sigmę, ćwiczą tak, jak każdego dnia ćwiczył Bateman. Równolegle co bardziej przytomni eksperci od fitnessu i zdrowia przestrzegają, że ciało filmowego bohatera to praktycznie nieosiągalny ideał i martwią się, że siłownie już zalewa fala młodych mężczyzn, którzy chcą maksymalnych efektów, ale po minimalnych kosztach, bo taka samodyscyplina, jaką wykazywał Patrick Bateman, jest przecież literacką fikcją. Samiec sigma w realu jest więc greckim bogiem, ale na sterydach.

Mężczyźni poza systemem

Najbardziej podejrzane są jednak polityczne afiliacje samców sigma. Jako pierwszy tego terminu użył jeszcze w 2010 roku Theodore Robert Beale, aktywista związany ze skrajną prawicą, który funkcjonuje w manosferze jako Vox Day. Ten sam, którzy uważa, że kobietom należy odebrać prawa wyborcze, a czarnoskórzy mężczyźni są 500 razy częściej nosicielami mutacji genu, która odpowiada za skłonność do zachowań przemocowych. Zanim sigma trafił na TikToka, robił furorę głównie na 4chanie i innych patoforach. Romantyzuje się samotność wilka, który świadomie odszedł od stada, ale ta dobrowolna pojedynczość sigmy też jest przejawem apetytu na władzę. To dalej opowieść o dominacji, taka sama jak w przypadku samców alfa. Zdaniem wyznawców tego modelu męskości sigma znajduje się na szczycie społecznej hierarchii i jednocześnie funkcjonuje poza nią – na tym polega jego siła.

Nie ma to sensu? A fundamentalne poczucie wyższości, na którym zbudowała się społeczność incelska, ma sens? Incele są święcie przekonani, że jako jedyni mają dostęp do oświeconych prawd o życiu, że rozpracowali system i nie padli ofiarą równościowej propagandy, bo są na to zbyt inteligentni. To wizja rzeczywistości, której niepokojąco blisko do filozofii sigmy, dlatego coraz częściej uważa się samców sigma za kolejny wykwit kultury incelskiej. Czy tak samo niebezpieczny? Jedna z brytyjskich agencji rządowych, która monitoruje przejawy mowy nienawiści w sieci (w ramach polityki antyterrorystycznej), podaje, że częstotliwość używania słów takich jak uderzyć, strzelać, dźgać, atakować w ciągu ostatnich sześciu lat wzrosła ośmiokrotnie. A przemoc online przechodzi w przemoc offline. Nie każdy sigma jest incelem, to zbyt duże uproszczenie, ale każdy jest podatny na to, by się nim stać. Bo przecież za tą ekspresją męskości też stoi jakaś obietnica – że wystarczy być tajemniczym, milczącym samotnikiem i robić codziennie tysiąc brzuszków, by zostać charyzmatycznym milionerem, o którego biją się top modelki. Tylko że najpewniej ta obietnica nie zostanie spełniona. Co wtedy? Inceli też napędzają frustracje i kompleksy, a na manipulację skrajnie prawicowych środowisk są szczególnie podatni młodzi mężczyźni, którzy nie załapali się na zmianę, nieświadomi, że patriarchat najpierw ich uwiedzie, a potem oszuka i porzuci.

Koniec toksycznej męskości

Czy samiec sigma je wyłącznie trendem z TikToka i będzie cieszył, dopóki nie pojawi się kolejny? Nie, jest też wykraczającym poza media społecznościowe dowodem poszukiwań nowych wzorców męskości – i nawet jeśli te poszukiwania wydają się na razie mało udane, sam fakt, że ktoś szuka, powinien cieszyć. Zaznaczam, że do mojego gabinetu psychoterapeutycznego przychodzi bardzo określona grupa mężczyzn. W perspektywie ich doświadczeń świat jawi się z goła inaczej. Przychodzą trochę zbici, nie wiedzą, jak mają postąpić, mają już świadomość, że wzorzec męskości z pokolenia ich ojców nie jest dostosowany do współczesności, został on wielokrotnie wręcz obśmiany. Szukają nowego. A poszukiwania te świadczą o tym, że stary model się zdezintegrował – wyjaśnia dr Robert Kowalczyk. Przemocowy, patriarchalny system nadal istnieje, ale tamtych mężczyzn już nie ma albo przynajmniej nie są już tak liczni jak kiedyś. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że współcześni mężczyźni dostają za swoich pradziadków, za wieki przeszłe, choć żyjemy w innym świecie i ten inny świat produkuje już inną męskość.

Wśród aktywistów promujących ideę nowej męskości, jak Justin Baldoni, aktor i autor książek Man Enough czy Boys Will Be Human, coraz mocniej wybrzmiewają głosy, że jeśli chcemy zmiany wokół męskości, powinniśmy też zmienić sposób, w jaki się tej zmiany domagamy. Baldoni uważa, że wyrażenie toksyczna męskość, które pojawiło się w kilku opiniotwórczych, zagranicznych tytułach, gdy te pisały o samcach sigma, powinno całkowicie wyjść z użycia, ponieważ jest agresywne, dystansuje, zniechęca samych mężczyzn do pracy nad sobą. To nie jest język empatii – zgadza się dr Robert Kowalczyk. Moi pacjenci skarżą się, że słyszą jedynie, jacy nie powinni albo jacy powinni być. Tymczasem nikt ich nie pyta, jacy chcą być. Większość raczej nie odpowie, że jak Patrick Bateman, prawda?

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarka. Kiedyś wyłącznie muzyczna, dziś już nie tylko. Na co dzień pracuje w magazynie „Glamour”, jako zastępczyni redaktorki naczelnej i szefowa działu popkultura. Jest autorką podcastu „Kobiety objaśniają świat”. Bywa didżejką.