Siekiera nad Madrytem. Guardiola zajrzał do repertuaru Simeone i wyciągnął kilka sztuczek

Zobacz również:To twój czas, chłopaku. Piłkarze, dla których to może być przełomowy sezon Premier League
Diego Simeone i Pep Guardiola
Fot. Jose Breton/Pics Action/NurPhoto via Getty Images

Manchester City w meczu z Atletico pokazał, że nie da się bez końca skakać z jednego czubka fali na drugi i że czasem po prostu trzeba umieć przetrwać. Pep Guardiola opuszczał Wanda Metropolitano wyciśnięty jak cytryna. Rekordowy dziewiąty raz zagra w półfinale Ligi Mistrzów, tym razem godząc się na kunktatorstwo i że czasem bardziej niż Kevina de Bruyne potrzebujesz Fernandinho.

Od początku wiedzieli, że w tym kotle trudno będzie zatańczyć walca. Atletico było takie jak zawsze: naładowane wiaderkiem witamin i przyprawiające o spazmy. Manchester City dopiero co w weekend szarpał się z Liverpoolem, więc siłą rzeczy można było przewidzieć, że w pewnym momencie zrobi krok w tył.

Ten mecz oglądało się jak po pięciu energetykach, ale nie dlatego, że obie drużyny zasuwały na jakimś kosmicznym poziomie. To była klasyczna naparzanka: 102 minuty szczekania Atletico i długie momenty próby, gdy trzeba było to szczekanie przetrwać. Sprint ośmiu policjantów w kierunku tunelu, już po zakończeniu meczu, mówi nam wszystko o tym wieczorze.

Jakie jest Atletico, każdy wiedział. Już pierwszy mecz pokazał, że Diego Simeone będzie chciał rozerwać City sposobem. Bulteriery znowu gryzły i drapały, dobrze trzymały rywala na dystans, a w drugiej połowie nawet go przygniotły. Nie ma wątpliwości, że Hiszpanie byli w tym okresie lepsi.

Manchester City zagrał jedną z najgorszych połów w tym sezonie, co w pewnym momencie, zwłaszcza przy urazie De Bruyne, zaczęło wyglądać jak prawdopodobna wywrotka. Atletico potrafi wykorzystywać ten strach: im bardziej rywal mięknie, tym mocniej zaciska pętle. To już nie było ustawienie 5-5-0, tylko 4-4-1 z wysoko ustawionym Koke.

To wszystko naprawdę mogłoby się udać, gdyby nie chamstwo Felipe, które totalnie wybiło drużynę z rytmu.

Atletico przegapiło swój moment. Akurat wtedy, gdy rosło, paru piłkarzom przegrzały się styki i zamiast skupić się na graniu, zajęli się pluciem i machaniem łapami. To była drużyna jak z ligi rugby.

Moglibyśmy dzisiaj mówić o tym, że jako nieliczni w tym sezonie potrafili wytrącić pewność siebie drużyny Guardioli. Moglibyśmy doceniać to, że praktycznie do ostatniej minuty byli w grze. A to teraz tak naprawdę nieważne. Na Etihad nie oddali strzału. W Madrycie zostaną zapamiętani z tego, że Felipe wyciął Phila Fodena, Stevan Savić uderzył Raheema Sterlinga, a potem ciągał się jeszcze z Jackiem Grealishem.

Atletico przez 135 minut dwumeczu biegało tak jak im City zagra, a na koniec widzimy rozpaczliwe scenki jakby ktoś ich brutalnie przekręcił.

Pep Guardiola po latach pewnie nie raz wróci do tego spotkania. Nie będzie pokazywał piłkarzom fantastycznego podania Riyada Mahreza z pierwszej połowy, bo do tego zdążyliśmy się przyzwyczaić. Dużo ciekawsze są te wszystkie momenty kradnięcia czasu. To jak długo zawodnicy City wyrzucali auty albo przeciągali najdrobniejsze przerwy. Drużyna jak z obrazka nagle pokazała, że też potrafi w brudne sztuczki. Nie było w tym chamstwa jak u Felipe i Savicia, był po prostu spryt i pragmatyzm. Kiedy Simeone nakręcał trybuny do jeszcze większego wycia, Guardiola wprowadził Fernandinho, który wraz z Rodrim potrafił odpowiedzieć na agresywną grę Atletico.

To też jest sztuka: potrafić szybko się dostosować, nie brnąć w swoje dobrze znane błyskotki, tylko umieć też pożyczyć coś z repertuaru rywala. Guardiola właśnie to zrobił: nie przesłodził herbaty, po prostu otworzył książkę Simeone i zagrał w jego grę. Teraz dalej rusza w maraton: za trzy dni Liverpool w półfinale Pucharu Anglii, a za trzy tygodnie Real Madryt. Oby ze zdrowymi De Bruyne, Walkerem i Fodenem.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Żebrak pięknej gry, pożeracz treści, uwielbiający zaglądać tam, gdzie inni nie potrafią, albo im się nie chce. Futbol polski, angielski, francuski. Piszę, bo lubię. Autor reportaży w Canal+.
Komentarze 0