Żywy, kolorowy dowód na to, że pop wcale nie zjada swojego ogona. Warto było czekać latami na taką gwiazdę.
Piosenkę otwiera dźwięk ostrzenia noża o osełkę. Towarzyszy mu przesterowana, mroczna linia melodyczna z przytłaczającym basem. Wypełniacze w postaci trapowych hi-hatów. Obok zniekształcone, nienaturalne wokale. I’m gonna run this nothing town/Watch me make ’em bow/One by one by one – wtóruje głos w refrenie. Tak brzmi mainstreamowy pop w 2020 roku.
A przecież jeszcze chwilę temu na językach znajdowali się Black Eyed Peas, którzy w szczytowym (i najbardziej upiornym) momencie kariery spędzili 26 tygodni z rzędu na szczycie Billboard Hot 100. Albo przyjemny Uptown Funk, który równie dobrze mógłby być przyjemny w latach 70. Coś musiało się zmienić, a Billie Eilish jest jaskółką tych zmian. Zastanówmy się - co sprawiło, że tak dziwna muzyka stała się najbardziej chodliwym towarem dla mas?
Uwaga, zapisujemy w zeszycie: Billie Eilish nie jest industry plantem
Wielu jej nie lubi. Hejterzy nazywają Billie Eilish alternatywką, zarzucają bycie industry plantem, który wyrósł dzięki koneksjom rodzinnym. Oczywiście, że łatwiej robić karierę, gdy mieszka się w Los Angeles. Ale działa tu też klasyczny mechanizm obronny: nie słucham tego, co inni, więc po prostu będę to ganił. Poza tym informacje o bogatej rodzinie z wpływami w branży rozrywkowej nigdy nie były prawdziwe. Eilish wychowywała się w Highland Park, historycznej, ale i, delikatnie mówiąc, średnio ekskluzywnej dzielnicy Los Angeles. Często słyszała strzały za oknem. Rodzice, owszem, byli artystami, ale nie z pierwszych, drugich ani nawet piątych stron gazet; żeby dorobić, musieli imać się prac dodatkowych.
Natomiast nie można o nich nie wspomnieć w kontekście stawiania pierwszych muzycznych kroków przez młodą Billie oraz równie młodego Finneasa, jej brata i nadwornego kompozytora. Może i kasy nie było u Eilishów za wiele, za to czas na naukę gry na instrumentach znajdował się zawsze. Billie uczyła się też tańca, Finneas szkolił umiejętności aktorskie, a razem pisali teksty pod czujnym okiem rodziców. Tak wygląda codzienność w Los Angeles. Mieście, gdzie w każdym sklepie możesz przypadkowo spotkać agenta gwiazd, któremu warto wcisnąć do kieszeni płytę demo.
Jej pomógł jednak SoundCloud. To tam za namową Finneasa opublikowała singiel Ocean Eyes, który nagrała jako 13-latka, a spirala zainteresowania nakręciła się... No, może nie do końca sama, spora w tym zasługa bloga Hillydilly, w którym zaczytywali się pracownicy branży muzycznej. Finneas poznał zainteresowanego ich twórczością managera gwiazd Danny’ego Rusakina, a ten z kolei przedstawił Billie Brandonowi Goodmanowi. Obaj panowie są w Hollywood znani z wychwytywania młodziutkich kandydatów na gwiazdy. To oni zapewnili Eilish odpowiedni start - jej piosenki pojawiły się na platformie Platoon, a chwilę później ona sama weszła w szeregi labelu Darkroom, który zajmował się m.in. Gwen Stefani i Eminemem. Później Platoon zostało przejęte przez Apple, nastolatka trafiła do UpNext, udzieliła wywiadu Zane’owi Lowe z Beats1 Radio i zagrała na festiwalu South by Southwest. A jeszcze później nakładem Darkroom i Interscope Records ukazała się jej debiutancka płyta WHEN WE ARE ALL FALL ASLEEP, WHERE DO WE GO? I tak to mniej więcej wyglądało.
Dresy w służbie walki z uprzedmiotowieniem
Pod koniec 2018 roku Billie przyśniło się, że... popełniła samobójstwo. Była wówczas w bardzo złym stanie psychicznym, więc postanowiła odpowiedzieć o tym koszmarze bratu. Sen stał się inspiracją do jednej z piosenek. Melodię wymyślili razem – Finneas grał na pianinie, a Billie zaczęła śpiewać: I had a dream / I got everything I wanted. everything i wanted stało się jedną z najpiękniejszych ballad Eilish, nawet mimo tego, że podczas pracy nad numerem regularnie uczęszczała na terapię.
Problemy Billie z depresją rozpoczęły się, gdy doznała kontuzji biodra. Wtedy była przekonana, że będzie wiązała swoje życie z tańcem. I nagle wszystko posypało się w jednej chwili. Potem, już po wydaniu pierwszych numerów, przez stale rosnącą rozpoznawalność Billie została odtrącona przez koleżanki. Musiała czytać coraz więcej hejterskich komentarzy - OK, tak tylko się mówi, że może i nie musiała, w rzeczywistości każdy artysta je czyta - co dla młodej dziewczyny było sporym obciążeniem psychicznym. Prawie zabiłam się przez Twittera – mówiła w wywiadzie dla GQ.
Dlatego muzyka ma dla niej funkcję terapeutyczną. I dlatego jej teksty są tak osobiste. Dotarły do milionów czujących się podobnie osób, bo problemy psychiczne najmocniej dotykają nastolatków. Uwierzyli Billie, która nie była ani za ładna, ani za brzydka, ani bez wad (słynne nerwowe tiki), po prostu taka jak oni. Nawet nie wyglądała niczym gwiazda; workowate ciuchy nosi co drugi dzieciak. Ona chce zakrywać swoje ciało, bo nie lubi własnych niedoskonałości. Dlatego jej stylówka przeistoczyła się w rodzaj życiowej filozofii.
Filozofii, która bije w showbusinessowe uprzedmiotowianie kobiet. Jeśli przez lata pop produkował taśmowo seksowne wokalistki, to Billie wjechała w ciuchach XXL jak do siebie i wsadziła kij w kółka zębate tej taśmy. To podobny zabieg do tego, który swego czasu wykorzystywała Sia – zasłaniała twarz wielkimi perukami po to, by oczy słuchaczy były skierowane na jej muzykę, a nie na to, kto ją wykonuje. Podejście Eilish do tematu body positivity, a także problemu bycia ocenianą na każdym kroku, zostało zresztą przedstawione w krótkiej, ale mocnej produkcji NOT MY RESPONSIBILITY.
No dobra - to dlaczego ona?
Śpiewa o grzebaniu swoich przyjaciół (bury a friend), o myślach samobójczych (everything i wanted), a ludzie ją kochają. Teledyski? Zapomnijcie o emblematycznej dla gwiazd pop soft erotyce, w kuchni osobliwości Billie Eilish mamy wbijane w ciało strzykawki, jakąś paskudną substancję, która cieknie z oczu i dobywającego się z ust wokalistki pająka.
I teraz tak. Bardzo łatwo napisać, że Billie jest inna od wszystkich gwiazd popu, że przedstawia to, jaka jest naprawdę. Tyle że takich przed nią już było wiele, a potem przyszedł smutny pan z wytwórni, zmierzył delikwentkę wzrokiem i powiedział: fajnie, ale na razie ubierz się w kusą kieckę i graj generyczny pop. Dlaczego w tym przypadku było inaczej? Tak szczerze - prawda na zawsze będzie schowana gdzieś w ciemnych korytarzach Interscope Records. Ważne, żeby podkreślić rolę zarówno Eilish i jej rodziny, jak i włodarzy Interscope, którzy odważyli się, poszli wbrew konwenansom i zaryzykowali wydanie tej dziwnej nastolatki, która nie chciała być taka, jak inni. To bardzo ważny ruch - zwłaszcza, że wraz z nim w grę weszły ogromne pieniądze na promocję.
Prawdopodobnie wyczuli, jak wielkim oddaniem fanów cieszyła się Billie - gwiazda SoundClouda i internetu. Magazyn Vogue w obszernej analizie jej fenomenu pisał o tym, że takiej więzi ze swoimi słuchaczami nie miał przed nią chyba żaden młody artysta. Odrzuca seksualizację, jest antytezą popu, na których dorastały całe pokolenia. Wygląda jak z horroru, jest inna i już rozpoczęła nową erę gwiazd pop - zachwyca się współpracująca z nią stylistka Samantha Burkhardt.
I zwraca uwagę na jeszcze jedną, kluczową rzecz. Świat młodych ludzi jest dużo bardziej złożony niż ten sprzed dekady czy dwóch. Wreszcie można mówić otwarcie o poszukiwaniu tożsamości seksualnej, choroby psychiczne przestały być tabu, a fajni ludzie nie muszą już być piękni, tylko... po prostu fajni. Z drugiej strony jest wszechobecny, atakujący bodźcami internet, jest pogoń za lajkiem i sieciową popularnością. Skoro 30-latkowie błądzą w tym jak dzieci we mgle, to co mają powiedzieć ci o połowę młodsi? Nie ma siły - potrzebują przewodnika, równie niedoskonałego, jak oni. I tu pojawia się Billie Eilish, bodaj pierwsza po Kurcie Cobainie megagwiazda, która mówi całą sobą: bądźcie inni, miejcie problemy, to normalne.
Oby tylko jej kariera nie potoczyła się w podobnym kierunku.
współpraca: Jacek Sobczyński