„The Curse” drażni jak mało który serial. Ale jest, niestety, świetny (RECENZJA)

Curse.jpg
fot. kadr z serialu "The Curse"

Nieprzyjemnie robi się już przy pierwszej scenie, gdy telewizyjny producent skrapla oczy chorej na raka starszej kobiecie tylko po to, żeby jeszcze lepiej było widać jej łzy. A potem jest jeszcze gorzej.

Co za beznadziejni, irytujący ludzie. Asher i Whitney są jak najgorsi znajomi z internetu, tacy od nieszczerych porad typu: szczęście jest na wyciągnięcie ręki, trzeba tylko mieć odwagę, żeby po nie sięgnąć. Ich szczęściem jest Espanola, biedna dzielnica, którą para chce gentryfikować, stawiając tam proekologiczne domy ze szkłanymi obudowami. Mechanizm jest taki, jak w przypadku wielu innych tego typu działań: przeniknięcie do lokalnej społeczności, zdobycie jej zaufania, rozdawanie miejsc pracy tubylcom, a następnie zaludnienie dzielnicy bogatszymi ludźmi z zewnątrz, kuszonymi efektownym budownictwem. Oczywiście to będzie ten moment, w którym tubylcy przestaną być mile widziani we własnej dzielnicy.

The Curse 1.jpeg
fot. kadr z serialu "The Curse"

Gentryfikacyjny proces Espanoli doczekał się specjalnego programu typu budowlane reality show. Realizuje go stacja telewizyjna HGTV pod nadzorem Dougiego, producenta z gatunku ludzi-fenomenów, potrafiących żyć bez posiadania jakiegokolwiek kręgosłupa. Facet ma zero skrupułów, jego pomysły na urozmaicenie i programu, i ramówki HGTV są przerażające. Ale najbardziej przerażające jest to, że są też autentycznie zabawne; niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie wybuchnął śmiechem na Miłości trzeciego stopnia w pierwszym odcinku The Curse. Im gorsze rzeczy robią bohaterowie, tym widz jest bardziej chichoczący. Okrutna jest ta gra, którą prowadzą z nami twórcy The Curse, Nathan Fielder i Benny Safdie.

Z drugiej strony wchodzenie w serial sygnowany tymi nazwiskami to jak podpisanie cyrografu z diabłem. Safdie już w swoich pełnych metrażach, takich jak Uncut Gems i Good Time, kręconych razem z bratem, Joshem, był jak chirurg krojący żabę pod mikroskopem. Lubował się w powolnym rejestrowaniu moralnego upadku swoich bohaterów. No pewnie, że w The Curse robi to samo. I dalej patrzy się na to z uczuciem jednoczesnej odrazy i fascynacji. Z kolei Fielder (Próba generalna) kocha stawiać widza w sytuacji, w których ten wstydzi się za oglądanie serialowych postaci. Jego Asher jest absolutnie najgorszy. Paskudna niedojda, która im mocniej chce być poważana, tym bardziej jest komiczna. Nawet jego znajomi nie wiedzą, co Whitney w nim widzi. My wiemy – jest dla niej środkiem do osiągnięcia celu, bo wie, że nie doszłaby do niego sama. Zresztą Whitney jest równie okropna, ale ona przynajmniej tego nie ukrywa.

Wszystkie perypetie tej dwójki, rozbijającej się od problemu do problemu, od kłopotów z nawiązaniem kontaktu z mieszkańcami Espanoli, przez niepewność powodowaną niezdecydowaniem stacji co do przyszłości programu telewizyjnego, po szereg drobnych kryzysów w ich związku, Safdie i Fielder opowiadają tak, jak nikt przed nimi nie robił tego w mainstreamie. Niebywale dziwaczne jest The Curse w warstwie formalnej. Mocno dokumentalne, nie bojące się sytuacji, w których, dla przykładu, ekran podczas ważnego dialogu jest nagle zasłaniany przez przypadkowego przechodnia. Ale i równie mocno filmowe; grający parę głównych bohaterów Emma Stone i Nathan Fielder są rewelacyjni w tworzeniu postaci antypatycznych do bólu zębów. Ale i z jeszcze innej mańki – i Asher, i Whitney sami odgrywają role w swoich własnych życiach, nakładają na nie kolejne warstwy pozy i nieszczerości. Kluczowa w zrozumieniu jest tu scena, w której on pomaga jej zdjąć sweter. Robi to tak śmiesznie, że para chce powtórzyć to, ale już przy włączonym telefonie, żeby wrzucić efekt na TikToka. Druga próba kończy się karczemną awanturą małżeństwa. Gdzie tu kończy się dokument, a zaczyna fikcja?

The Curse.jpg
fot. kadr z serialu "The Curse"

The Curse to taka Moralność Pani Dulskiej po amerykańsku; pyszna szydera z prób moralnego sprzątania świata, gdy samemu ma się w domu niezły bałagan. Osadzona w rzadko eksplorowanych przez telewizję rejonach Nowego Meksyku historia żałosnych żyć żałosnych ludzi. A zarazem serial trochę jak te lustra, którymi Asher i Whitney obijają stawiane przez siebie domy. Na ile przeglądając się w nim dostrzegamy własne próby bycia fajniejszymi na siłę? Czy faktycznie jesteśmy OK, skoro sami chętnie obejrzelibyśmy krindżowe reality show, w jakim biorą udział bohaterowie grani przez Stone i Fieldera? Swoją drogą te lustrzane domy są chyba niewygodne do życia, tak przynajmniej wynika z serialu. Ale są też przecież zajebiście proeko. I dobrze wyglądają na Instagramie.

Pierwsze pięć odcinków serialu The Curse jest dostępne na Skyshowtime. Kolejne pięć trafi na tę platformę 16 lutego.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.
Komentarze 0