Parafrazując klasykę polskiego internetu - my jesteśmy kibicami wymiany pokoleniowej i nas tu nie wk***iajcie! Bo patrząc na asekuranctwo czy nieudolne próby washingu - zaczynamy dostrzegać jasne strony destrukcyjnej siły 2020 roku.
Już sam COVID-19 powinien stanowić wystarczający asumpt, żeby dopisywać dramatyczny epilog do Końca historii, formatować mindset i przewartościowywać właściwie cały dotychczasowy zakres pojęciowy. A w ostatnich tygodniach doszła do tego jeszcze wojna kulturowa, wypowiedziana społeczeństwu przez antyludzki rząd i jego sądowniczy organ, którego - jak wzywa KRRiT - nie powinno się nazywać Trybunałem Konstytucyjnym Julii Przyłębskiej. Już nawet nie potrzeba było tych mash-upów krajobrazu San Francisco w pierścieniu pożarów ze złowrogim podkładem Hansa Zimmera, żeby złapać się na pobudce w dystopii.
I gdy na tych niespokojnych wodach tonie dziaderski Titanic, na pokładzie wciąż w najlepsze przygrywa orkiestra - i to melodie znacznie skoczniejsze od Nearer, my God to Thee. Jaskrawym przykładem ostatnich dni jest tu okładka Elle z Anną Lewandowską, która w ponurych fantazjach redakcji najlepiej uosabia hasło Siła kobiet. Wkład Lewandowskiej w women's empowerment to tymczasem straszenie aktywistki Mai Staśko pozwami za oskarżenia o nakręcanie bodyshamingowej paranoi oraz symetrystyczne wodolejstwo na Instagramie w kontekście wielotysięcznych protestów.
Ironia losu, że na tym samym coverze widnieje pytanie: czego nauczył nas 2020 rok? Najwyraźniej niewiele, skoro do środka wjechał jeszcze materiał o makijażu strajkowym - powtarzając w zmiękczonej wersji oburzający artykuł Glamour Rewolucja nie ubiera się u Prady z 2014 roku.
Hasło Jesteśmy wkurwione! w wystarczającym stopniu oddawało temperaturę polskiej ulicy i wybrzmiewało na niej wystarczającą liczbę razy, żeby wyciągnąć z tego odpowiednie wnioski. Część dziennikarzy - zwłaszcza z generacji, która pamięta jeszcze szerokopasmowy internet jako ekstrawagancję - wolała jednak je trywializować, sprowadzając całą społeczną niezgodę do wulgarności. To zresztą najskuteczniejsza dotąd metoda diagnostyki intelektualnego dziada - jeżeli danemu liderowi opinii zdarzyło się popaść w rozkminę nad stopniem ostrości postulatów, to... sami rozumiecie.
W Polsce nie mieliśmy doświadczenia francuskiego maja '68. Protezą tamtego movementu staje się - niejako przy okazji - Strajk Kobiet. Niezgoda na restrykcyjne prawo aborcyjne to jedno, ale w tle wyraźnie pobrzmiewa - motywowana pokoleniowo - potrzeba wywrócenia do góry nogami piramidy autorytetów. To stąd wziął się emblemat dziadersa, przypinany także postaciom, które - delikatnie rzecz ujmując - nie mają wiele wspólnego z medialnym zapleczem obecnej władzy. O tym zjawisku pisała szeroko Kaja Puto na łamach Krytyki Politycznej: dziadersom wydaje się, że wypierdalać to nie do nich. Że złość na ulicach dotyczy tylko polityków PiS-u. Owszem, ich również, ale wystarczyłoby posłuchać wznoszonych przez kobiety haseł i poczytać postulaty Strajku Kobiet, żeby wyprowadzić swoje nieomylne ego z błędu. Kobiety wyszły na ulice po swoje prawa, a nie po to, żeby pomóc wam wrócić do władzy lub wzmocnić tę, którą już macie.
Wcześniej salon znajdował się pod ochroną jak sandacz od stycznia do czerwca i mógł pod kloszem kultywować swoje gnuśne przyzwyczajenia czy skłonność do wypowiadania się z wyższościowych pozycji, ale tendencja wyraźnie się odwróciła. Symbolem mogą być tu gromy, które spadły na stację Tok FM po zaproszeniu konserwatywnego peletonu (copy - Kaja Puto) do pierwszego Poranka po rozpoczęciu protestów albo kolejne, walące m.in. w Tomasza Lisa, Andrzeja Rzeplińskiego, Andrzeja Zolla czy Tomasza Grodzkiego.
I nie jest to bynajmniej przejaw ageizmu. To zeitgeistowy wymóg, żeby mainstream na poziomie merytorycznym i technologicznym wreszcie złapał żywą relację z odbiorcą, zamiast w nieskończoność serwować zblazowanych facetów, którzy - wśród środowiskowych ochów i achów - od początku lat dziewięćdziesiątych perorują: co z tą Polską?
Rok dobiega końca, a razem z nim kończy się ostatecznie sezon ochronny dla so-called autorytetów. Nie ma już, że funkcja pomnikowa, bo pomniki to są dzisiaj oblewane czerwoną farbą. Po raz pierwszy odkąd pamiętamy, liderzy opinii są tak surowo weryfikowani w czasie rzeczywistym. I paradoks polega na tym, że cofnęliśmy się w pewnym stopniu do honorowego kodeksu, charakterystycznego dla ninetiesów. Za farmazon zostaje się błyskawicznie wyjaśnionym.
fot. Tytus Duchnowski
