Na co dzień się kolegują, jednak na rzutni przyjaciół nie ma. Jeden z nich jest wielokrotnym mistrzem świata, ale to drugi ma medal olimpijski. Jeden od czasów juniorskich jest nadzieją polskiej lekkoatletyki, z potencjałem na wielkie rzeczy, a drugi bardzo długo musiał pracować, by być uznanym za światową czołówkę. W 2021 roku mają jednak ten sam cel – zdobyć medal olimpijski w Tokio.
Paweł Fajdek i Wojciech Nowicki to dwaj zawodnicy, którzy od lat ramię w ramię zdobywają medale światowych imprez dla Polski. Na igrzyskach jednak to całkowicie co innego – łącznie mają jeden, jedyny brąz.
WYMAZAĆ PRZESZŁOŚĆ
Mimo tego że obaj są z rocznika 1989, to Fajdek dał się poznać fanom znacznie szybciej. W dyscyplinie, w której często wyniki przychodzą z wiekiem i nie ma zbyt wielu młodych mistrzów, polski młociarz wszedł na salony już w wieku 21-22 lat, kiedy jego coraz bardziej rozwijająca się życiówka (i juniorskie medale) sprawiły, że zaczęło się o nim mówić jako o następcy Szymona Ziółkowskiego.
Pierwszą wielką imprezą, na której pojawiały się co do niego małe nadzieje, były igrzyska olimpijskie w Londynie. Fajdek nie był głównym faworytem, w dodatku jako żółtodziób dopiero poznawał atmosferę wielkich imprez, jednak wyniki pozwalały myśleć o urwaniu jakiegoś brązowego krążka. Nie udało się, bowiem głowa nie wytrzymała i Fajdek nie zaliczył nawet jednej mierzonej próby w eliminacjach. W skrócie – frycowe zapłacone.
Wnioski zostały bardzo szybko wyciągnięte i już rok później, w wieku 24 lat, został po raz pierwszy mistrzem świata – najmłodszym w historii. W kolejnym, 2014 roku, pobił rekord Polski Ziółkowskiego, a w 2015 nie tylko go poprawił (83,93 – tyle aktualnie wynosi), ale też zdobył kolejny tytuł najlepszego młociarza na świecie.
Przed igrzyskami w Rio nie przegrał żadnych zawodów, więc nic dziwnego, że po takim czteroleciu nadzieje były ogromne. Również Fajdka, który chciał zmazać plamę z poprzednich igrzysk.
Tym razem nie było „zerówki” w eliminacjach, było jednak bardzo trudne do wytłumaczenia poranne rzucanie, po którym Fajdek zajął miejsce siedemnaste. Historia – w tym wypadku – pokazała, że lubi się powtarzać. Niestety z niekorzystnym skutkiem dla polskiego młociarza i jego kibiców.
Kolejne czterolecie (które okazało się później pięcioleciem) zaczęło się podobnie jak poprzednie. Fajdek ponownie zdobył tytuł mistrza świata w 2017 roku i ponownie obronił go w roku 2019. Jedyna różnica to fakt, że w tym okresie międzyigrzyskowym nie pobił rekordu Polski.
Przed nami trzecie igrzyska naszego czołowego młociarza – igrzyska niezwykle nietypowe, przełożone i jedyne w swoim rodzaju. Kto wie, może tak samo nietypowe będą przygotowania polskiego młociarza. Specjalnie na sezon olimpijski zmienił trenera. Został nim… Ziółkowski, czyli mistrz olimpijski z Sydney, którego Paweł miał być następcą. Nowy trener ma zapewnić odpowiednie nastawienie mentalne i wiedzę na temat tego, jak medale olimpijskie zdobywać, bo w kwestiach technicznych, jak sam mówi, „Paweł wie co robi”. Ten sezon może okazać się dla Polaka niezwykle wyjątkowym.
CZŁOWIEK Z CIENIA
Na to samo liczy drugi z naszych młociarzy. Wojciech Nowicki nie był uznawany za wielki talent polskiego młota, szczególnie że jego czasy juniorskie i młodzieżowe miały miejsce w tym samym czasie, co Fajdka, zdobywającego tam medale.
Pierwszy wielki sukces to 2015 rok i brąz mistrzostw świata. Tych samych mistrzostw, na których Fajdek zdobył już złoto po raz drugi i w tym samym roku, w którym pobił długoletni rekord Polski. Nowicki dopiero dawał się poznawać jako zawodnik zdolny zdobywać medale wielkich imprez, a i 80 metrów przekroczył dopiero dwa lata później.
Był nieco w cieniu, „tym drugim” polskim młociarzem, jednak nigdy nie wydawało się, by ciągnęło go na świecznik. W końcu i tak na niego trafił, kiedy Fajdek odpadł w eliminacjach w Rio de Janeiro. Nagle okazało się, że Nowicki zostaje ostatnią polską szansą na sukces. Zadaniu sprostał, bo zdobył kolejny brązowy medal dużej imprezy. Czy takie olimpijskie doświadczenie ma znaczenie w kontekście kolejnych tego typu zawodów?
– Żadnego. Ten medal jest już historią i w kontekście Tokio nie będzie miał mentalnego znaczenia. A to Tokio jest teraz najważniejsze – mówi sam zainteresowany w rozmowie z newonce.sport.
Brąz to zresztą kolor, który bardzo Nowickiego polubił. Od wspomnianych mistrzostw w Pekinie w 2015 roku był trzeci na każdej największej światowej imprezie. Trzy razy na MŚ i raz na igrzyskach. Do tego ma też jeden tego typu krążek z Mistrzostw Europy.
Ale to na europejskim czempionacie odniósł największy, obok igrzysk, sukces w 2018 roku, kiedy pokonał wszystkich, łącznie z Fajdkiem, i został mistrzem Starego Kontynentu. Od tego momentu nie jest już tylko „tym drugim” za rekordzistą Polski, ale stoi obok niego. Potrafi skończyć sezon z lepszym wynikiem (jego aktualna „życiówka” to 81,85) i dowiódł, że może też rzucić dalej na imprezie docelowej. „Fajdek, a potem Nowicki” zmieniło się w „Fajdek i Nowicki” – dwie polskie nadzieje.
– Chciałbym żebyśmy stanęli razem na podium, przy czym jeden z nas na najwyższym stopniu, żebyśmy posłuchali Mazurka Dąbrowskiego i mieli dwa medale. To jest do osiągnięcia – opowiadał jeszcze niedawno. – Paweł jednak na rzutni jest przede wszystkim rywalem, jak każdy inny. Wiadomo, że każdy z nas chce wypaść jak najlepiej indywidualnie – mówi nam.
ROK RÓŻNIC
Fajdek i Nowicki mieli być naszą nadzieją rok temu, jednak plany pokrzyżowała pandemia. Co się zmieniło między Tokio 2020 a Tokio 2021?
– Jestem starszy, to przede wszystkim. Tamten rok starałem się przepracować najlepiej, jak się da, również w kwestii startów. Na pewno mogę powiedzieć, że dodatkowy rok to dodatkowy rok na pracę fizyczną i poprawę techniki. A co to da to zobaczymy w sezonie, kiedy przyjdzie forma. Najważniejsze są igrzyska w Tokio – twierdzi Nowicki.
Nie tylko wiek zmienił się naszym młociarzom. Zmienili się również rywale. Niespodziewanie, podobnie jak w przypadku Anity Włodarczyk, dochodzą do głosu Amerykanie. Rudy Winkler już w 2020 roku przekroczył 80 metrów, a na starcie sezonu 2021 dołożył do tego ponad metr. 81,98 to najlepszy wynik na świecie od czasu wyników Fajdka z 2017 roku. Nowicki do tego miejsca nigdy nie dorzucił.
– Trzeba oczywiście liczyć się z wieloma rywalami. Są młodsi, szybcy, ale najważniejsze rzucanie jeszcze przed nami. Ja nie przygotowuję formy na kwiecień czy maj, najważniejsze jest to, co będzie pod koniec lipca – studzi nastroje mistrz Europy z Berlina.
Do Winklera możemy dorzucić Węgra Bence Halasza, który już od kilku sezonów progresywnie się rozwija i już w tym roku może pierwszy raz rzucić powyżej 80 metrów. Fin Aaron Kangas (powyżej 79 metrów w 2020 roku) i Ukrainiec Michaiło Kokhan (rocznik 2001) również zbliżają się do światowej czołówki.
Nasi młociarze są coraz starsi, a młodsza krew nie śpi. Tokio wydaje się sprawą bardzo otwartą, jednak na ten moment nie wiemy, gdzie z formą jest którykolwiek z zawodników. Poza Winklerem, oczywiście, ale nawet to nie zmienia faktu, że najważniejszy moment (i rzut) nastąpi 4 sierpnia, w finale olimpijskim.
*****
NAJGROŹNIEJSI RYWALE: Rudy Winkler, Bence Halasz
LUŹNO-PRZEDWCZESNY TYP NEWONCE: Dwóch Polaków w czwórce – oby żaden na czwartym miejscu.