Szermierka jest jedną z tych dyscyplin, które swego czasu przynosiły nam pokaźne zdobycze medalowe na kolejnych igrzyskach olimpijskich. 22 miejsca na podium plasują tę tradycyjną dyscyplinę na piątym miejscu w naszej sportowej historii, jednak w ostatnich latach obserwujemy pewien regres, którego nie było od dawna. Na szczęście w tym okresie olimpijskim pojawiło się małe światełko w tunelu, z nadziejami na pełne rozbłyśnięcie w stolicy Japonii.
Ostatni medal olimpijski tej dyscypliny miał miejsce w 2008 roku, a dwie kolejne (2012, 2016) imprezy bez krążka na planszy to… najdłuższa taka seria od czasów powojennych, kiedy polski sport musiał rozwijać się całkowicie od początku. Poza tym szermierze wracali z sukcesami z niemal każdych igrzysk, a historycznie lepsi od nich są tylko przedstawiciele lekkoatletyki, boksu, podnoszenia ciężarów i zapasów.
KOBIECA SZPADA ROŚNIE W SIŁĘ
Medal w Pekinie, o którym mowa wyżej, zdobyła nasza drużyna szpadzistów. Radosław Zawrotniak, Tomasz Motyka, Adam Wiercioch i Robert Andrzejuk niespodziewanie, jednym trafieniem (45:44), pokonali w półfinale gospodarzy, co ostatecznie dało im srebrny medal. Był to pierwszy polski medal na igrzyskach w Chinach, a panowie uratowali honor polskiej szermierki, która już na tej imprezie była zagrożona powrotem bez krążka.
Potem niestety tak kolorowo nie było, bowiem zarówno w Londynie, jak i Rio de Janeiro, do podium się nie zbliżyliśmy. Ani na jednych, ani na drugich igrzyskach nie było też drużyny szpadzistek. Jedyną przedstawicielką żeńskiej odmiany tej broni była Magdalena Piekarska-Twardochel, która w 2012 roku odpadła w 1/16 finału.
Kobieca szpada jednak nie wyglądała aż tak źle, jak mogłyby na to wskazywać występy olimpijskie (albo ich brak). W 2009 roku Polki zostały wicemistrzyniami świata, a rok później były już najlepsze na Starym Kontynencie. W składzie obok Piekarskiej (liderka została też wicemistrzynią Europy indywidualnie) była m.in. młoda Ewa Nelip, która – jako spory talent tej odmiany broni – stawiała mocne pierwsze kroki w seniorskich zawodach.
Niedługo potem pojawiła się też Renata Knapik-Miazga, która zdobyła dwa indywidualne brązowe medale mistrzostw Europy w 2013 i 2016 roku. W kwestiach czystego talentu wszystko zaczęło wyglądać całkiem nieźle i mimo że dwa cykle olimpijskie zakończyły się niepowodzeniami w kwalifikacjach, to początek tokijskiego pięciolecia, jak się potem okazało, Polki zaczęły na wysokim poziomie, zdobywając brązowy medal mistrzostw świata w Lipsku, w 2017 roku. Nelip, już pod nazwiskiem Trzebińska, zaczęła od jeszcze mocniejszego uderzenia, zostając indywidualną wicemistrzynią świata. W składzie drużyny poza Trzebińską były Piekarska-Twardochel, Knapik-Miazga i Barbara Rutz. Rok później przyszło wicemistrzostwo Europy, a nieobecną Piekarską-Twardochel (o tym za chwilę) zastąpiła Aleksandra Zamachowska, znana aktualnie jako Jarecka.
KAŻDA INNA I Z INNYMI PROBLEMAMI
Mimo niewątpliwego talentu, jaki przewijał się przez polską szpadę, przez bardzo długi czas trudno było złożyć to w całość. Trzebińska, która w międzyczasie spędziła kilka lat ucząc się w Stanach Zjednoczonych, kilkukrotnie myślała o zakończeniu kariery m.in. przez poważne kontuzje. Na szczęście dała szpadzie jeszcze jedną szansę. Knapik-Miazga we wczesnej fazie treningów musiała zmienić… rękę, którą walczyła, bo jej dominująca prawa przez problemy krwionośne nie wytrzymywała przeciążeń treningowych. Przełożyć broń z jednej do drugiej ręki to niezwykle prosta sprawa, ale walczyć nią na międzynarodowym poziomie? Wielu po prostu odstawiłoby szermierkę zamiast spędzać żmudne godziny na przyzwyczajaniu się do sytuacji.
Piekarska-Twardochel na mistrzostwa Europy w 2018 roku nie pojechała z jeszcze innego, niezwykle ciężkiego powodu. Miała nowotwór krwi, ziarnicę złośliwą, z którą stoczyła bardzo trudną, kilkumiesięczną walkę. Koleżanki wciąż były z nią, rozmawiając i wysyłając zdjęcia i filmy ze zgrupowań. Oficjalnie medalu nie zdobyła, ale nieoficjalnie była piątą zawodniczką tej drużyny i to ona toczyła najważniejszy pojedynek. Najważniejszy i wygrany, bo olimpijka z Londynu pokonała chorobę i wróciła już rok później.
Po jej powrocie wykrystalizował się skład naszej eksportowej czwórki – Trzebińska, która po powrocie z kontuzji weszła na najwyższy międzynarodowy poziom, Knapik-Miazga, Piekarska-Twardochel i Jarecka, której w karierze szermierczej pomaga przeszłość baletowa. Najmłodsza w drużynie szpadzistka wniosła do ekipy element szaleństwa. Miłośniczka ostrej muzyki metalowej potrafi też wygrywać na własny rachunek, mając na koncie zwycięstwo w indywidualnym Pucharze Świata w Hawanie.
Siłą drużyny jest – poza talentem każdej z pań – jest różnorodność, bo nasze szpadzistki mają niezwykłe bogate (i niekoniecznie łatwe) historie poza szermierczą planszą, ale i na niej nasza eksportowa ekipa ma wiele możliwości taktycznych. Piekarska-Twardochel, mająca ponad 190 cm wzrostu, często używa swojego zasięgu. Trzebińska i Jarecka lubią atakować, a z przymusu leworęczna Knapik-Miazga lepiej czuje się w akcjach defensywnych. Dlatego też w szpadzie, która jest najbardziej nieprzewidywalną z szermierczych broni, jest to duży atut. Cokolwiek nie zostanie „rzucone” taktycznie z drugiej strony, Polki mają na to odpowiedź.
WSZYSTKO SKŁADA SIĘ W CAŁOŚĆ
W roku, który miał być przedolimpijskim, czyli 2019, Polki weszły na swój najwyższy z dotychczasowych poziom. Zostały mistrzyniami Europy, a Trzebińska dołożyła też brązowy medal indywidualnie. Przed igrzyskami w Tokio robiliśmy sobie więc coraz większe nadzieje. Co się z nimi stało doskonale wiemy.
– Ten rok przerwy bardzo nas zaskoczył, bo to nie tylko igrzyska, ale też fakt, że międzynarodowa federacja szermiercza postanowiła zrobić rok przerwy od jakichkolwiek zawodów. Byłyśmy w bardzo dobrej formie, kiedy to wszystko się zaczęło – mówi nam Ewa Trzebińska.
Międzynarodowe plansze odżyły w tym roku. 2021, jako nowy rok igrzysk, stał się celem zawodników z całego świata. My czekaliśmy na występy szpadzistek, by sprawdzić, jak wygląda ich forma. Nasze reprezentantki odpowiedziały najmocniej, jak tylko potrafiły – wygrywając Puchar Świata w Kazaniu i pokazując, że ich dyspozycja nigdzie nie uciekła.
– Kazań pokazał, że nasze przygotowania idą w dobrym kierunku. Były to też nasze ostatnie zawody przed Tokio, więc bardzo ciężko trenowałyśmy w ostatnim czasie. Mogłyśmy sobie na to pozwolić, bo nie trzeba było łapać żadnej świeżości na turniej, ale teraz już powoli schodzimy z obciążeń – podsumowuje Trzebińska.
W rankingu olimpijskim Polki zajęły drugie miejsce, za Chinkami. Do Tokio poleci osiem drużyn – siedem najlepszych ekip rankingu i Hongkong, który miejsce dostał z tzw. puli kontynentalnej dla będących w klasyfikacji nieco dalej.
Teoretycznie Polki są faworytkami do medalu, jednak praktycznie szpada jest niezwykle wyrównaną i nieprzewidywalną bronią. Zwycięstwa zawodników i zawodniczek z odległych miejsc rankingowych nikogo nie dziwią, nawet w drużynie.
– W turnieju drużynowym jest aż 7 drużyn, w tym my, które pokazały w ostatnim czasie, że są w stanie zdobywać medale największych światowych imprez – przestrzega liderka naszej reprezentacji. – Nie słuchamy głosów dookoła, które zawieszają nam medal na szyi, bo wiemy jaki jest nasz sport. Damy z siebie wszystko i mamy nadzieję, że to wystarczy na dobry wynik, ale nie czujemy się pewniakami do medalu. W szpadzie oprócz aspektów sportowych, takich jak siła, moc, wytrzymałość, technika czy strategia, ważna jest też dyspozycja dnia i to ona często decyduje w meczu, który mimo że toczy się do 45 trafień, to potrafi zakończyć się różnicą zaledwie jednego – przypomina.
Polki wygrały 3 z ostatnich 5 Pucharów Świata, są mistrzyniami Europy, ale ostatnie dwie edycje mistrzostw świata im nie wyszły. Przez to też ostatecznie skończyły w rankingu za Chinkami, co rywalkom z Azji nieco ułatwi zadanie. W szermierczych zawodach drużynowych nie ma bowiem losowania – z góry, po ogłoszeniu rankingu, wiadomo kto z kim zagra. I tak Chinki, jako liderki, mają po drugiej stronie Hongkong, jedyną drużynę odstającą od reszty. Polki zawalczą z Estonią, która mimo siódmego miejsca w klasyfikacji, nie będzie wcale łatwym przeciwnikiem.
– Z zawodniczkami z Estonii walczyłyśmy kilka razy w ostatnim cyklu olimpijskim. Tylko raz, w ostatnim meczu, wyszłyśmy z tego zwycięsko – wspomina Trzebińska. Z drugiej strony znajomość rywala na kilka miesięcy przed igrzyskami ułatwia całą sytuację. Po pierwsze można się z nim oswoić, a po drugie jest dużo czasu na analizy meczów i przygotowywanie strategii i akcji na poszczególne przeciwniczki – przekonuje.
Starcie z Estonią będzie najważniejsze, bo wygrana da minimum dwie szanse na medal – półfinał, a po ewentualnej porażce walkę o brązowy medal.
To, co może przeszkodzić w zawodach drużynowych, może nieco pomóc w indywidualnych, bowiem przez nieprzewidywalność szpady bardzo trudno wskazać faworytki do medali. Polki, dzięki zakwalifikowaniu drużyny, mogą wystawić tam trzy szpadzistki, a trzy szpadzistki na międzynarodowym poziomie, to trzy „dzikie karty” w kontekście medalu. Główną faworytką nie będzie żadna, ale szpada za faworytami nie przepada.
– Oprócz nas będzie jakieś 20 innych szpadzistek, które mogą zdobyć medal indywidualnie – mówi była wicemistrzyni świata. W naszej dyscyplinie zdarza się, że zawodniczka z drugiej pięćdziesiątki rankingu wygrywa Puchar Świata i nikt nie jest szczególnie zaskoczony. Stać nas na medal indywidualnie i drużynowo, ale większość startujących także ma tę szansę – studzi nadzieje.
Mimo dobrej dyspozycji nie będzie łatwo, ale w zasadzie każda z naszych pań wie, co to znaczy, kiedy „nie jest łatwo” i to nie tylko na planszy szermierczej, a może przede wszystkim poza nią. Te wszystkie doświadczenie umocniły je w absolutnie topową drużynę świata – teraz tylko trzeba potwierdzić te bardzo duże możliwości.
*****
LUŹNO-PRZEDWCZESNY TYP NEWONCE.SPORT: Półfinał, a co potem?
NAJGROŹNIEJSZE RYWALKI: Chiny, Korea Południowa, szpadzistki znane uprzednio jako Rosjanki, USA