To człowiek, który sprowadził do Polski markę Carhartt Work In Progress. Nam opowiada o tym, czy cokolwiek wyróżnia polski streetwear na tle reszty świata.
Kilkanaście lat temu była spora różnica między zachodnim, a naszym światem streetwearowym. Jak jest dzisiaj?
Myślę, że dzisiaj nie ma już takiej przepaści. Obserwując teraz ulice, widzę tylko różnice w zasobności portfela. Dzieciaki na Zachodzie mają po prostu większe możliwości, kupują droższe rzeczy, noszą bardziej znane marki. Nasze społeczeństwo jest uboższe w stosunku do zachodniego, ale jeśli chodzi o styl ubierania, nie ma znaczącej różnicy. Spójrz na ulice Berlina, porównaj do młodzieży z Warszawy lub innych większych miast - to jest to samo. Nie ma już tej dzielącej nas przestrzeni subkulturowej. Nowe pokolenie jest bardzo blisko trendów, choćby dzięki mediom społecznościowym. Od razu widzą co jest modne, a co już passe. Jedyne, co ich ogranicza, to pieniądze: co i za ile mogą sobie kupić.
A czy Polaków coś wyróżnia? Obserwujesz polską scenę streetwearową od lat. Czy zauważyłeś jakiś typowy dla nas styl, jakąś tożsamość? Wiadomo, że ulice Paryża i Londynu znacznie się od siebie różnią. To dwa inne nurty. Co byś powiedział o ulicach Warszawy?
Myślę, że to za dużo powiedziane, żebyśmy wykształcili swoją tożsamość streetwearową. Z pewnością jednak mamy kilkanaście lokalnych marek, które mogą rywalizować ze światowymi: Turbokolor, Femi Pleasure, PROSTO. To brandy, które osiągnęły zachodni standard. Ale to, co jest najważniejsze w rozwoju takich marek, to ich spuścizna. Nie jest tak, że ktoś sobie po prostu wymyśla, że będzie robić markę streetwearową i już. Jak mówiłem, na zachodzie Europy różne subkultury ewaluowały przez dekady, tam jest ciągłość tego rozwoju. W Londynie zaczęło się na przykład od Rude Boys, od marek takich jak Fred Perry, od punk rocka. To tam widać i czuć. W Los Angeles wystarczy pojechać na Venice na skatepark i momentalnie czujesz punk rock, hardcore i deskorolkę. Tak było już w latach 80., ale przeniknęło i jest do dziś. W Paryżu znajdziesz co innego. U nas to się tak naprawdę rozwija od zaledwie dwudziestu lat i to jest największa bariera dzieląca nas od tego wielkiego świata. Za krótki czas, by coś weryfikować.
M
yślisz, że kiedyś nastąpi taki moment, że będziemy mogli powiedzieć: tak, mamy swój wyrazisty styl, Warszawa może śmiało konkurować z Londynem?
Może kiedyś wykształcimy swój rozpoznawalny Warsaw style, nie wiem. Życzyłbym sobie, żeby tak było. Póki co, przyglądamy się temu, co dzieje się w Europie i na innych kontynentach, staramy się inspirować tym, co najlepsze. Także trudno mi powiedzieć, czy to dogonimy. I tak jesteśmy już bliżej Zachodu niż kiedyś. Taki rozwój jest głównie związany z pieniędzmi, z bogaceniem się społeczeństwa. Nie chodzi tylko o siłę nabywczą ludzi, ale też inwestorów. Przecież marki nie powstają za pstryknięciem palca. Proces ich powstawania wiąże się z czasem, energią i pieniędzmi. Wiele świetnych pomysłów upada, bo nie ma finansowania.
Pełną rozmowę z Tomkiem o Carhartt WIP, streetwearze i gustach współczesnego odbiorcy znajdziecie w drugim numerze magazynu newonce.paper, który możecie kupić tutaj.
