Z BANI: Trzeba wiedzieć, kiedy z ringu zejść. Co jest ważniejsze: zdrowie zawodnika czy sportowa ambicja?

Zobacz również:Wszystko, co trzeba wiedzieć o walce Błachowicz - Reyes. Gościliśmy Dorotę Jurkowską, menedżer Janka (WIDEO)
UFC99krewGettyImages-102532507.jpg
Fot. Josh Hedges/Zuffa LLC via Getty Images

Aby zajmować się sportami walki w wymiarze wyczynowym, trzeba mieć naprawdę specyficzną konstrukcję psychiczną. To nie jest najbardziej oczywisty wybór, jeżeli chodzi o wybierany zawód, bo to przecież nie są leasingi samochodów ani dział księgowości w Mordorze na Domaniewskiej. Czy to boks, MMA, zapasy, kickboxing czy judo. Bez różnicy. Specyfika tych dyscyplin jest taka, że trenowanie ich wiąże się z ogromnym bólem fizycznym.

Bólem, do którego zawodnicy, hartowani latami w ogniu sal treningowych, w końcu się przyzwyczajają. Bólem wszechobecnym. Towarzyszy on fighterom: na sparingu zwłaszcza, ale również po sparingu, na treningu, przed i po, rano w weekend, w nocy i na wakacjach. Jest z nimi zawsze i wszędzie. „Gdybym obudził się rano i nic by mnie nie bolało, to znaczy, że umarłem” – tak mówił mój serdeczny kolega, zawodnik boksu tajskiego. Ból i cierpienie (zarówno fizyczne, jak i psychiczne) są tak mocno wpisane w sporty walki, że często zawodnicy przestają je traktować jako sygnały alarmowe. Sygnały, które wysyła organizm: nie, gościu! musisz zluzować z treningami, inaczej przestaniesz chodzić. Pierwszy strzał ostrzegawczy, ten w powietrze, to ból. Fighterzy go ignorują. Boli w nogach i nie będę mógł chodzić? To będę biegał. Tak mi odpowiadał wspomniany kolega.

Kolejną dość powszechną cechą fighterów jest ponadprzeciętny upór. Czy jakby woleli niektórzy powiedzieć – żelazna konsekwencja. Ci mało uparci i niekonsekwentni nic w sportach walki (ani ogólnie w sporcie) nie osiągną. Historia sal treningowych to ogrom przypadków: młodych i zdolnych „murowanych kandydatów” na mistrzów świata, którzy dawali sobie spokój ze sportem, bo brakowało im uporu i tej żelaznej (!) konsekwencji. Na drugim biegunie byli ci, co na pierwszym treningu nie potrafili zrobić zwykłego fikołka, ale mieli w sobie ten upór, którego innym zawodnikom brakowało. I często ci drudzy zdobywali tytuły i robili sportowe wyniki. Musisz bowiem, drogi czytelniku, pamiętać – w wyczynowym sporcie liczy się tylko jedno: wynik. Reszta, w tym droga przez cierpienie do niego, nic nie znaczy. Per aspera ad astra.

Następną cechą, która łączy wielu fighterów to odporność na krytykę. Gdyby zawodnicy naprawdę przejmowali się skierowaną w nich krytyką, daliby sobie spokój po kilku walkach. Zwłaszcza w dobie internetu, (uwaga pada to słowo) hejtu i dość powszechnego u internatów złudzenia anonimowości. Oczywiście zdarzają się zawodnicy z ogromnymi sukcesami, którzy przejmują się każdym komentarzem pojawiającym się pod wywiadem z nimi, ale większość znanych mi sportowców na światowym poziomie takich komentarzy nawet nie czyta. Postępują w myśl zasady: wilk nie przejmuje się tym, co beczą o nim owce. Ta odporność na krytykę nie dotyczy tylko komentarzy fanów, ale również osób z bliskiego otoczenia. Fighterzy, zwłaszcza na początku swojej kariery, muszą się zmierzyć z krytyką wybranej drogi życiowej, często wypowiadaną przez ludzi im najbliższych. Która mama/narzeczona chce, aby jej syn/chłopak poważnie narażał zdrowie za pieniądze w ringu lub klatce? No właśnie. Fighterzy, zwłaszcza ci, którzy są w zaawansowanym stadium kariery, to są zwykle uparciuchy, po których krytyka spływa tak, jak krytyka opozycji po Jarosławie Kaczyńskim.

>>> Za co kochamy Chabiba i szalonych gości z Kaukazu? Przeczytaj poprzedni felieton „Z bani” <<<

Są też cechy, które łączą wszystkich wybitnych sportowców niezależnie od uprawianej dyscypliny. Jest to chęć rywalizacji, pragnienie zwycięstwa, wola walki, ciągła chęć wygrywania i sprawdzania się z najlepszymi. Wszystkie te cechy łącznie nazywamy „sportową ambicją”. To właśnie ona pcha fighterów tam, gdzie nie znajdzie się ani przeciętny człowiek, ani nawet przeciętny fighter. I obecność w tym miejscu, czyli w sportowej rywalizacji na światowym poziomie, uzależnia. Widać to po decyzjach sportowców, którzy często nie potrafią się pogodzić z tym, że najlepsze lata mają już za sobą. Ta cecha to w końcowej fazie kariery ogromne zagrożenie. Nawet najlepsi piłkarze w końcu zostają okiwani przez tych młodszych i szybszych, ale przede wszystkim zostaną okiwani przez czas. Tak samo jest z każdym sportowcem: kiedyś najlepszy czas przeminie. I dobrze, aby zawodnik wiedział, kiedy to jest. Po co mu ta wiedza?

Fuzja wymienionych przeze mnie cech: tolerancji bólu, ponadprzeciętnego uporu, odporności na krytykę i sportowej ambicji to śmiertelne zagrożenie dla fighterów. Dlaczego akurat dla nich? Jeśli bowiem piłkarz przegapi moment, w którym jego czas minął, najwyżej nie będzie strzelał goli/bronił. Jeśli ten moment przegapi fighter, to jego głowa stanie się łatwiejszym celem dla innych młodszych zawodników. Młode wilki cierpliwie czekają na tę chwilę, aby wytoczyć staremu basiorowi walkę w odpowiednim dla nich momencie. Oczywiście, czasem stary basior zdrowo przetrzepie skóry małolatom. Ale biada temu z fighterów, który pomyśli, że wygra z czasem. Z czasem nikt nie wygra. Z czasem każdy przegra. Każdy. I dobrze by było, aby zawodnicy zdawali sobie z tego sprawę.

Jeśli twoja głowa przyjęła za dużo uderzeń, nawet jeśli miałeś w przeszłości mega twardą szczękę, to teraz będziesz dla młodych wilków łatwą ofiarą. Będziesz się jąkał, będziesz zapominał, będziesz nokautowany przez ciosy, które kiedyś nie robiły na tobie żadnego wrażenia, nie będziesz kojarzył prostych faktów. Kiedy zawodnik staje się takim łatwym celem dla młodszych? W tym właśnie problem. Nikt tego nie wie. Jeden przegrywa walkę za walką, aż nagle wraca w wielkim stylu. Patrz przypadek Janka Błachowicza, który po serii przegranych nagle wyskoczył do góry i w pięknym stylu zdobył pas mistrza UFC. Drugi natomiast z rozwalonym zdrowiem, jąkający się, ledwo mówiący i zapominający gdzie położył telefon (a wszak nie ma telefonu) staje się obiektem do budowania rekordów młodym zawodnikom, bo przecież dobrze jest mieć na rozkładzie byłego mistrza świata. Pompuje więc młodych zawodników, sam coraz bardziej podupadając na zdrowiu. Kiedy więc jest „ten” moment? Nie wiem.

Każdy świadomy fan sportów walki, który oglądał galę KSW 56, zadał sobie to pytanie przy walce Michał Materla vs Roberto Soldić. Walki przez Michała Materlę przegranej, bo Roberto brutalnie rozprawił się z nim w pierwszej rundzie. I choć serce Materli chciało, a jego ciało (nawet pozbawione świadomości) było jeszcze w stanie na autopilocie spróbować obalić przerażającego Chorwata, to sędzia ringowy przerwał ten pojedynek. I zadecydował słusznie. Można w klatce pokazać serce do walki, ale nie powinno się umierać. Żeby sprawa była jasna, Soldić to jest światowy top, żaden wstyd przegrać z takim zawodnikiem i nie o tym jest ten felieton. On jest o zdrowiu i decyzjach. I o tym kiedy jest: o jeden bój za daleko.

Michał Materla to prawdziwy wojownik, z wyjątkową kombinacją cech wielkich sportowców, o których pisałem wyżej i który stoczył dla KSW już 25 walk. Często były to nie nudne ani kunktatorskie starcia obliczone na nieznaczną wygraną na punkty, ale prawdziwe wojny: krwawe, bezwzględne, na wyniszczenie, bez kalkulowania, do ostatniego tchu. Te wojny zostawiły na pewno trwały i negatywny ślad na zdrowiu Michała. Czy to jest więc czas, w którym Michał powinien przejść na emeryturę? Nie wiem. I nikt tego nie wie, oprócz niego samego i nikt za niego nie zadecyduje. To oczywiście utrudnia podjecie racjonalnej decyzji, bo cechy, które opisywałem wyżej są u Michała obecne w dużo większym natężeniu niż u jakiegoś przeciętnego zawodnika. To, co mogę napisać, to moja opinia. A w mojej opinii są ważniejsze sprawy niż sport i wynik. I nie dotyczy to wyłącznie Michała, bo jego postać jest tylko pewnego rodzaju symbolem na potrzeby tego felietonu, ale uważam, że dotyczy to każdego, kto zajmuje się sportem. Trzeba wiedzieć, kiedy ze scen zejść, i nie niepokonanym, bo to przecież nie uda się prawie nikomu, ale przynajmniej w takim stanie, żeby po latach móc wnukom opowiedzieć o swoich walkach.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Ojciec, trener Muay Thai, założyciel Academia Gorila, wiceprezes Polskiego Związku Muaythai, wspólnik w Warsaw Mineral EXPO, autor tekstów długich i krótkich.