Po „Ręce Boga” Diego Maradona stał się w Anglii wrogiem publicznym numer jeden. Ale przed mundialem w 1986 roku mieszkańcy Wielkiej Brytanii podziwiali argentyńskiego gwiazdora. 30 tysięcy osób miało nawet okazję, by na żywo zobaczyć go w akcji. I to w koszulce Tottenhamu.
W Anglii Maradonę podziwiali nawet najwybitniejsi. Marzeniem wielu kibiców z tego kraju były występy wspaniałego zawodnika w ich ukochanej lidze, ale – tak jak dziś w przypadku Leo Messiego – Diego nie pojawił się rozgrywkach nad Tamizą. Miał za to okazję poczarować w benefisie Ossiego Ardillesa, swojego serdecznego przyjaciela, który uznanie na Wyspach Brytyjskich zdobył grą w koszulce Spurs.
Ten 52-krotny reprezentant Argentyny, który zdążył jeszcze zaliczyć epizody w Blackburn Rovers i Swindon Town, na White Hart Lane przez dziesięć lat zagrał ponad 200 spotkań ligowych. Nic dziwnego, że stał się jedną z legend Kogutów. A kiedy przyszedł dzień, w którym zamierzał powiedzieć goodbye, zaprosił m.in. Maradonę do swojej drużyny marzeń i zmierzyli się z Interem Mediolan.
Był rok 1986 i choć oba kraje prowadziły wcześniej wojnę o Falklandy, to jednak minęły od niej cztery lata, a poza tym nie miała ona wkraczać do futbolowego świata. Gdyby publika w północnym Londynie posiadła dar przewidywania niedalekiej przyszłości i zdawała sobie sprawę, jaką krzywdę wyrządzi Anglii Diego w czasie meksykańskich mistrzostw świata, z pewnością nie oklaskiwałaby raz po raz jego wielkich umiejętności.
Kapitan Argentyny zagrał w jednym zespole z takimi zawodnikami jak Glenn Hoddle czy Chris Waddle, a buty pożyczył od Clive’a Allena. Ardiles biegał po szatni i pytał, kto nosi rozmiar 6,5. Maradona miał malutką stopę, ale za to wartą góry złota.
W rozmowie z TalkSport Ardilles wspominał niedawno, że Diego chciał starą parę butów, w których Allen grał przez cały sezon, ale w końcu dał się namówić, by jednak założyć nowe i po meczu podpisał je piłkarzowi Tottenhamu. Maradona kapitalnie współpracował z Hoddle’em. – Czułem się tamtego wieczoru jak widz – opowiadał Ardilles. Waddle, o którym Diego wypowiadał się bardzo ciepło („Powinien grać we Włoszech!”), był wniebowzięty. Ossie znał Maradonę wiele lat, wiedział o wszystkich jego problemach i uważał, że tylko na boisku był sobą, ponieważ ten prostokąt pozwalał mu wyrażać prawdziwe emocje i stawać się nietykalnym. Dawało mu to również poczucie zostawienia wszystkich problemów poza stadionem.
Anglię zawsze lubił, w sensie – tamtejszy futbol. Nawet lata później, gdy Liverpool sięgnął po Puchar Europy w Stambule, głosił, że to „jego drużyna”, podziwiając niezłomność Jerzego Dudka i kolegów. Widział pewną nić łączącą choćby La Bombonerę, Boca, Buenos, Argentynę, z kibicami LFC. Ich śpiew, niosący drużynę tamtego wieczoru, uznał za inspirujący do niemożliwego.
Zachwycał się nim sir Stanley Matthews, który powiedział, że Maradona to „najlepszy jednonożny piłkarz od czasów Ferenca Puskasa”. Sir Alf Ramsey mówił, już po Mexico ’86: – Pele miał prawie wszystko, Maradona ma wszystko. Wyższe umiejętności, ciężej haruje i więcej robi. Jedyny problem z nim polega na tym, że zostanie zapamiętany jako ktoś, kto wyznacza reguły gry pasujące tylko jemu.
Na własnych zasadach chciał zostać najlepszym w historii. Mierziły go porównania do Pelego, choć z upływem lat obaj wypowiadali się o sobie coraz cieplej, jakby zdając sobie sprawę, że nie chcą zostawić po sobie rozgorzałego konfliktu. Ale bywał czas, kiedy Diego nie był w stanie zaakceptować numeru dwa w oczach opinii publicznej. I na odwrót. Pele wyznał po tym, jak FIFA podzieliła między nich dwóch nagrodę dla najlepszego gracza stulecia: – Futbol jest jak muzyka, w której mamy Beethovena i resztę. W piłce jest Pele i reszta.
Kiedy przed kilkoma laty Maradona powiedział, że „jest symbolem pokoju na świecie i zawsze reprezentował grę fair, co chciałby widzieć w każdym meczu”, Anglicy łapali się za głowy. Mózg Diego, zniszczony narkotykami, raz na jakiś czas wypierał chyba zdarzenie z Meksyku. Ale to akurat zależało od nastroju, bo innym razem uważał bramkę zdobytą ręką za powód do dumy.
Teraz, po jego śmierci, Anglia wciąż jest podzielona. Wielu fanów nie może mu wybaczyć „Ręki Boga”, niektórzy jednak są pełni podziwu dla umiejętności Maradony, należy do nich zresztą Gary Lineker, który grał w pamiętnym meczu w Meksyku. Jak drażliwą kwestią jest samo zagranie ręką sprzed 34 lat, niech świadczy fakt, że kiedy Lineker napisał na Twitterze: „(...) wreszcie znajdzie trochę spokoju w rękach Boga”, część argentyńskich mediów była oburzona. Nie spodobał im się ten „atak” na świętość, jaką jest dla nich Diego, choć faktycznie Lineker zabawił się, w swoim stylu, słowem i nie miał raczej na myśli niczego złego, co wyjaśniał swoim adwersarzom w kolejnych tweetach.
Peter Shilton, który był kapitanem reprezentacji Anglii w czasie mundialu w Meksyku, wyznał na łamach „Daily Mail”, że już na zawsze jego życie było naznaczone tamtą bramką. Złożył kondolencje, jest mu przykro, że Diego nie żyje i uważa, że miał wielki talent („Nigdy nie grałem przeciwko lepszemu zawodnikowi”). Ale ma do Maradony żal, tak po ludzku. Za to, że Argentyńczyk nigdy nie przeprosił. Shilton uważa, że na tym polega klasa największych sportowców.
Wciąż jest w Anglii radykalny odłam, stosujący retorykę najniższych lotów. Jego przykładem – okładka szmatławca „Daily Star”, która po śmierci Diego zamieściła zdjęcie z akcji bramkowej z ręką i zapytała, „gdzie był VAR, kiedy Anglia naprawdę go potrzebowała?”. Miało być śmiesznie, wyszło jak zwykle. Wypada życzyć państwu finału takiego jak w przypadku „News of the World”. Nikt nie będzie płakał.
Maradona polaryzował, poprzez kontrowersje, populistyczne frazy, jakie z siebie wyrzucał, uważając, że on, jako istota wyższa, nie musi ponosić za nie konsekwencji. Idealnie widać to w filmie dokumentalnym o nim, kiedy poruszony zostaje wątek Diego Sinagry, jego nieślubnego syna. Piłkarz twierdził, że nie wiedział o tym, iż z romansu z kolejną dziewczyną może wziąć się dziecko. Nie, nie mógł być aż tak głupi.
Shilton nie mógł uwierzyć w to co zrobił Maradona, ale jeszcze bardziej w to, jak świat zbagatelizował jego oszustwo. Doszło do takiego absurdu, że Argentyńczyk poleciał na wakacje do Tunezji i tam spotkał sędziego meczu z Anglią. Obaj zrobili sobie pamiątkowe fotki. – Jak mogli? – pyta po latach legendarny bramkarz.
Tak jednak działał Maradona, czar, który roztaczał wokół siebie, przenikał innych ludzi. Szli za nim, choćby robił coś najgorszego, najgłupszego, mówił farmazony. Wierzyli mu, bo skoro mógł na oczach całego świata strzelić gola ręką, w takim turnieju, w meczu o taką stawkę, to znaczy, że mógł wszystko, prawda?