Gdy Gregg Popovich zadzwonił z propozycją pracy w San Antonio Spurs, to po prostu się rozpłakała. Becky Hammon chwilę później ze łzami w oczach dzwoniła już do mamy, mówiąc, że wreszcie ktoś ją wybrał i dał jej szansę. Teraz 45-letnia trenerka poprowadziła Las Vegas Aces do tytułu mistrzyń WNBA, wygrywając 3:1 z zespołem Connecticut Sun. Dokonała tego w swoim debiutanckim sezonie w roli pierwszego szkoleniowca. I znów uciszyła krytyków.
Zbyt niska na uniwerek. Zbyt słaba na WNBA. Zbyt nieprzygotowana na bycie trenerem. Becky Hammon przeżyła w życiu wiele wzlotów i upadków. Nasłuchała się o tym, jaka to jest lub nie jest w zasadzie na każdym etapie kariery. Krytykę zawsze potrafiła jednak przekuć w coś dobrego. Dziś jest na pierwszym z trenerskich szczytów. W minioną niedzielę razem z zespołem Las Vegas Aces mogła świętować mistrzostwo WNBA. Jako pierwsza w historii ligi weszła na ten szczyt już w debiutanckim sezonie na ławce trenerskiej.
Bo jak sama mówi, choć życiowe upadki bolą i bywają nieprzyjemne, to jednak koniec końców budują człowieka w drodze do sukcesu, nawet jeśli w danej chwili na to nie wygląda.
– Wszystko złe, co mi się przydarzyło, zbudowało we mnie rzeczy, które mogłam później wykorzystać – twierdzi Hammon. I dodaje, że tak naprawdę nie chodzi wcale o to, by udowadniać innym, że byli w błędzie. Chodzi o to, by udowadniać sobie, że miało się rację.
POD GÓRKĘ
Historia Becky Hammon zaczyna się w Dakocie Południowej. A dokładniej mówiąc w Rapid City, czyli w miejscu, gdzie dziewczyna skazana na koszykówkę (pasję do gry przejęła od taty) od samego początku ma pod górkę. Zmuszona do gry z chłopakami szybko się jednak hartowała. Efektem tego będzie choćby fantastyczny drybling i kontrola nad piłką. To, co dla innych było dodatkiem do gry, dla niej było po prostu koniecznością. Właśnie w taki sposób rodzi się przyszła gwiazda WNBA. Do tego droga wciąż jednak daleka.
Znakomite występy na poziomie szkół średnich nie przyniosły jej bowiem zbyt dużego rozgłosu. Bo choć mury szkoły opuszczała niemal ze wszystkimi najważniejszymi rekordami indywidualnymi, to jednak zabrakło tego najważniejszego, czyli stanowego mistrzostwa. Co więcej, lokalizacja Rapid City spowodowała, że tak naprawdę niemal nikt istotny nie widział jej w akcji.
ZNÓW POMINIĘTA
Ostatecznie żaden z uniwerków najważniejszej dywizji się więc do niej nie odezwał. Trafiła do Colorado State, a tam przeżyła tę samą historię raz jeszcze. Bo choć uczelnię opuszczała nie tylko ze świetnymi wynikami (bilans 33-3 oraz awans do Sweet 16 w ostatnim sezonie 1998-99), ale też z rekordem strzeleckim, wyprzedzając w klasyfikacji Keitha Van Horna, to jednak w drafcie do WNBA w 1999 roku nie została wybrana.
Uważano, że jest zbyt niska (168 centymetrów wzrostu) i wolna. Co więcej, kilka miesięcy wcześniej upadła kobieca liga ABL i to zawodniczki z tych właśnie rozgrywek zdominowały nabór, stanowiąc aż 35 z 50 wybranych nazwisk.
Hammon do WNBA weszła więc tylnymi drzwiami. Podpisała umowę z New York Liberty na czas trwania obozu treningowego. Wywalczyła sobie miejsce w składzie, a potem krok po kroku udowadniała niedowiarkom, że nie trafiła do WNBA przypadkowo.
Po latach okazało się zresztą, że tylko jedna zawodniczka z draftu 1999 rozegrała w lidze więcej sezonów (17) niż właśnie Becky (16). Po kilku sezonach weszła na poziom all-star, a w 2007 roku trafiła w wymianie do San Antonio. Tam grała aż do końca kariery w 2014 roku.
SZCZĘŚLIWY LOT
Pomimo sukcesów indywidualnych nigdy nie zdobyła jednak mistrzostwa. Była jedną z najlepiej asystujących zawodniczek w lidze. Świetnie odnajdowała się w najważniejszych momentach meczu, czego efektem było przezwisko „Big Shot Becky” na wzór Roberta „Big Shot Roba” Horry’ego z NBA. Dziś nikt nie ma zresztą wątpliwości, że Hammon należy do grona najlepszych zawodniczek WNBA w historii. Wątpliwości co do niej nie miał też Gregg Popovich, gdy w 2014 roku proponował jej pracę w San Antonio Spurs.
Ta dwójka poznała się tak naprawdę dwa lata wcześniej podczas wspólnego lotu samolotem po igrzyskach olimpijskich w Londynie. Popovich, który przez lata wypuścił w świat wielu swoich asystentów, od razu zobaczył w Hammon duży potencjał.
– Kiedy długo w tym jesteś, to po prostu wiesz, kto się nadaje na trenera, a kto nie – oznajmił człowiek, u którego przez lata w sztabie Spurs pracowali m.in. Mike Budenholzer (później trener Bucks), Ime Udoka (Celtics), Tyler Jenkins (Grizzlies) czy Monty Williams (Suns).
PRAKTYKI U POPA
Szczęściem w nieszczęściu okazało się zerwane więzadło Becky w pierwszym meczu nowego sezonu WNBA w lipcu 2013 roku. Rehabilitacja w San Antonio sprawiła, że Hammon do zdrowia wracała jako… praktykantka w sztabie szkoleniowym Spurs. Jej relacja z Popovichem szybko zaczęła zresztą się zacieśniać, a ona sama była dzięki tej współpracy coraz pewniejsza, że po odwieszeniu butów na kołek chce zostać trenerką.
Pop dawał się jej wypowiedzieć i cenił sobie jej zdanie, choć formalnie była przecież tylko stażystką. To dlatego nieco ponad rok później, gdy Hammon rozegrała swój ostatni sezon w WNBA, zadzwonił do niej z propozycją stałej współpracy. Rozpłakała się wtedy, bo tak w zasadzie po raz pierwszy w życiu ktoś ją wybrał.
Przez lata odhaczała kolejne kamienie milowe, budując swoją markę w lidze jako pierwsza w dziejach etatowa asystentka trenera. Bardzo pozytywnie wypowiadali się o niej byli i obecni zawodnicy Spurs, a po drodze pojawiło się nawet kilka rozmów kwalifikacyjnych na stanowisko pierwszego szkoleniowca drużyny NBA.
NATYCHMIASTOWE EFEKTY
Ostatecznie nikt się jednak nie zdecydował, a Hammon w grudniu 2021 roku – po ośmiu latach pracy u boku Popovicha – postanowiła wrócić do WNBA. Szansę na pozyskanie świetnego fachowca zobaczyły władze Las Vegas Aces, a więc drużyny-spadkobiercy San Antonio Stars, gdzie Becky spędziła drugą część swojej kariery. Właściciel klubu zdecydował się wyłożyć na stół ogromne pieniądze. Rekordowy kontrakt rzędu miliona dolarów rocznie skutecznie wyciągnął Hammon z NBA. Otworzyła się tym samym dla niej wielka szansa.
Efekty widać było od razu. Aces wygrały sezon zasadniczy, a Hammon zdobyła nagrodę dla najlepszego trenera. Zamieniła styl gry swojego poprzednika Billa Laimbeera z naciskiem na grę tyłem do kosza, stawiając na znane z NBA szybsze granie oparte na podaniach i trójkach, co poskutkowało najefektywniejszą ofensywą w lidze. Nie bała się odkurzyć gry strefowej w obronie, z czego skorzystała także w finale WNBA. Sporo rzeczy – nie tylko taktycznych – wzięła od Popa, którego zresztą zaprosiła do szatni po drugim finałowym meczu.
ZAUFANIE I WIARA
Pokochały ją też zawodniczki. Świetny sezon rozegrała m.in. Chelsea Gray, wybrana zresztą MVP finałów, dla której Hammon okazała się fantastyczną mentorką i inspiracją. Gray doskonale odnalazła się w roli liderki zespołu, będąc niejako przedłużeniem myśli szkoleniowej. Najlepsze swoje rozgrywki jak do tej pory zaliczyła także Kelsey Plum, czyli numer jeden draftu z 2017 roku. To dzięki Hammon odnalazła wreszcie pewność siebie.
– Jest dla mnie surowa, ale w dobry sposób, bo pokazuje mi, że we mnie wierzy – tłumaczyła.
Wiara, zaufanie i pewność siebie to zresztą te cechy, których Asom brakowało w poprzednich latach według Hammon. To dlatego jeszcze przed startem sezonu stworzyła specjalny system zasad (T.R.U.S.T.), którego celem było właśnie budowanie wiary i zaufania w zespole. Także w tych trudnych momentach, kiedy to nic nie idzie po twojej myśli. Wtedy najłatwiej jest zresztą o tzw. hero-ball i indywidualne próby rozwiązania ciężkich sytuacji, podczas gdy kluczem do sukcesu powinna być zespołowość. I o to 45-latka także potrafiła zadbać.
NA SZCZYCIE
Przed startem rozgrywek wielu wątpiło, czy Hammon jest gotowa do roli pierwszego szkoleniowca. Ona sama doskonale wiedziała, że każde jej potknięcie będzie szeroko komentowane. Wolała jednak skupić się na innych rzeczach. Teraz gdy potwierdziła swoją gotowość już wróciły głosy, że może niedługo w podobnej roli zobaczymy ją jednak w NBA. Na razie się tym nie martwi. W lidze WNBA czuje się jak w domu, a mistrzowski tytuł może traktować jak swego rodzaju początek i pierwszy z zapewne wielu trenerskich szczytów.
Zapytana kilka tygodni temu o to, jak wyobrażała sobie pracę w Las Vegas, odpowiedziała, że przyjęcie tej posady było „jedną z najlepszych decyzji, jakie kiedykolwiek podjęła”.
– Nie tylko ze względu na sam klub, ale też ze względu na moje zawodniczki. Uwielbiam tę drużynę. Uwielbiam być ich trenerką, spędzać z nimi czas i być blisko nich. Mamy naprawdę sporo pracy, ale to bardzo przyjemna praca – stwierdziła, zostając w niedzielę pierwszą ex-zawodniczką WNBA, która zdobyła mistrzostwo w roli trenerki.
Być może za jakiś czas wróci do NBA, choć w tej chwili jej głównym celem będzie obrona mistrzowskiego tytułu w WNBA, co od 20 lat nie udało się żadnemu zespołowi. A jeśli rzeczywiście wróci, to na pewno nie po to, by cokolwiek komukolwiek udowadniać.
Komentarze 0