Upadek proroka z Fusignano. Arrigo Sacchi i jego siedem lat porażek

Zobacz również:Osobowość, pewność siebie, technika. Sebastian Walukiewicz i rok na wielki skok
sacchiglowne-1.jpg
Grazia Neri/ALLSPORT

Pierwsze utwory Arthur Rimbaud opublikował jako piętnastolatek. Ostatnie wydał jako osiemnastolatek. Uchodzi za klasyka poezji francuskiej, choć pisaniem zajmował się tylko przez trzy lata. I bardzo przypomina w tej kwestii jednego z najwybitniejszych trenerów w historii futbolu.

Franco Baresi już mistrzostwo świata zdobył. Marcel Desailly i Christophe Dugarry zrobią to dwa lata później. Roberto Baggio i Gheorghe Weah mieli już wtedy na półce Złote Piłki dla najlepszych piłkarzy świata. A Edgar Davids, Michael Reiziger, Paolo Maldini, Demetrio Albertini, Mauro Tassotti, Zvonimir Boban, Dejan Savicević i Cristian Panucci wygrali już wcześniej Ligę Mistrzów. Prowadził ich jeden z najlepszych trenerów w dziejach tej dyscypliny sportu. Razem zdołali zająć jedenaste miejsce w lidze włoskiej. Stworzyli najgorszy sezon Milanu w ostatnich trzydziestu latach. Przypieczętowany najwyższą w historii domową porażką w Serie A.

Największe światowe media nie są zgodne. „France Football” widzi go na trzecim miejscu wśród najlepszych trenerów w historii piłki nożnej. Dla „Four Four Two”, „World Soccera” i ESPN jest dopiero szósty. Nie istnieje jednak tego rodzaju ranking, w którym Arrigo Sacchi nie miałby miejsca w pierwszej dziesiątce. Nie ma też książki o historii futbolu, która nie zawierałaby szczegółowych opisów treningów, tego, jak zrewolucjonizował piłkę nożną, wzmianki o tym, że był sprzedawcą butów oraz cytatu o dżokeju, który nie musiał wcześniej być koniem. Szczegółowe opisy urywają się jednak w 1994 roku. Pomijają tym samym połowę zawodowej kariery Sacchiego.

Świat jest pełen biografii zawierających wielkie białe plamy. By zacząć od przykładu najgrubszego kalibru – dobrze opisana i udokumentowane są tylko trzy lata życia Jezusa Chrystusa. Trzy lata wystarczyły też Arthurowi Rimbaudowi, by zostać jednym z najbardziej znanych poetów w historii. W tym sensie rację mają biografowie Sacchiego, którzy niepowodzeniom na Euro 1996, w Milanie, Atletico Madryt i Parmie poświęcają zwykle nie więcej niż dwa zdania. Niepowodzenia nie przekreślają jego mediolańskiego dzieła życia. Ale jednak było ich zaskakująco sporo jak na jednego z najlepszych trenerów wszech czasów.

KONIEC MIDASA

Mówi się czasem, że chybiony rzut karny Roberta Baggia w finale amerykańskiego mundialu pozbawił Sacchiego złotego dotyku. Wydaje się jednak, że właściwości Midasa zniknęły znacznie wcześniej. Jakoś po czwartym sezonie w Milanie, gdy jego holenderskie gwiazdy zakomunikowały Silvio Berlusconiemu, że albo one, albo Sacchi. Zgodnie z włoską tradycją, wybrał gwiazdy, bez większego żalu godząc się na oddanie twórcy jednej z największych drużyn w historii futbolu do włoskiej federacji.

O Sacchim tylko dlatego nie mówi się, że nie poradził sobie wszędzie poza Mediolanem, nie licząc prac na włoskiej prowincji, które wystrzeliły go na San Siro, że na mundialu 1994 jednak został wicemistrzem świata. Nawet jeśli jego reprezentacja Włoch w niczym nie przypominała tamtego Milanu, a na amerykańskim mundialu człapała, skupiała się głównie na defensywie i przechodziła kolejne rundy dzięki indywidualnym błyskom gwiazd, z Baggio na czele. Czyli robiła wszystko to, czego nie robił Milan Sacchiego, w którym nawet największe gwiazdy były tylko trybikami doskonale funkcjonującego systemu.

W reprezentacji system nie funkcjonował doskonale, bo nie mógł. Selekcjoner nie miał tyle czasu, co trener klubowy, mogący do znudzenia przeprowadzać słynne treningi taktyczne z wyimaginowaną piłką, czy wiązać obrońców sznurkiem. Nawet jeśli zawodnicy jakoś przyswajali sobie jego grę czwórką w linii, krycie strefowe, wysoki pressing i pułapki ofsajdowe, w klubach, które grały zupełnie inaczej, zapominali nauki powtarzane tylko co kilka miesięcy. Zadania nie ułatwiała pogarda trenera dla gwiazd, która zwłaszcza w przypadku selekcjonera reprezentacji może stanowić problem oraz ciągłe żonglowanie zawodnikami. W 53 meczach dał szansę 55 debiutantom. Nigdy nie wystawił dwa razy z rzędu tego samego składu. Gdy na Euro 1996 nie zabrał Baggio, a potem po wygranej z Rosją zmienił pół drużyny i przegrał z Czechami, ostatecznie nie wychodząc z grupy, jego los był przesądzony. Wytrwał na stanowisku jeszcze chwilę tylko dlatego, że w federacji akurat trwało bezkrólewie. Po towarzyskiej porażce z Bośnią i Hercegowiną, która dopiero chwilę wcześniej wyłoniła się z wojennej zawieruchy, musiał ostatecznie odejść.

BURZLIWE MIESIĄCE

Milan zareagował błyskawicznie, zatrudniając go w miejsce nieradzącego sobie Oscara Tabareza. Połączenie teoretycznie nie mogło być lepsze. Milan był mistrzem Włoch, wciąż miał w składzie wielkie postaci, a kilku zawodników pamiętało pracę z Sacchim jeszcze sprzed kilku lat. Trener miał natomiast dopiero 50 lat i wciąż karierę przed sobą. Powrót do codziennej pracy z zawodnikami miał mu umożliwić to, czego nie był w stanie pokazać, prowadząc reprezentację.

- Od tygodni jestem zdrowy, trenuję codziennie od poniedziałku do piątku i trener chwali moje nastawienie – zwierzał się dziennikarzom Baggio. - Ale gdy ogłasza skład, mojego nazwiska regularnie brakuje na liście. Sacchi mówi publicznie, że nie ma między nami problemu i nawet się przyjaźnimy. Prawda jest jednak zupełnie inna. Czuję się przez niego wodzony za nos i nie mam ochoty dłużej w tym uczestniczyć – dodała dawna gwiazda włoskiej piłki, zapewniając nagłówki trzem największym włoskim dziennikom sportowym. Można by tamten wybuch Baggia uznać za kaprysy gwiazdki, niezadowolonej z notorycznego siedzenia na ławce, czy nawet trybunach, gdyby nie to, że tego rodzaju wypowiedzi pojawiały się w tamtym sezonie zadziwiająco często. - Jeśli nadal nie będę grał, poproszę o zgodę na odejście – stwierdzał Dugarry. - Zbyt ciężko trenujemy w ostatnim dniu przed meczem. Przekonaj twojego szefa, by lepiej dozował obciążenia treningowe – kapitan Baresi pouczał Paula Carmignaniego, asystenta trenera. Weah i Boban już wcześniej zgłaszali, że chcą odejść.

Powiedzieć, że Sacchi zaczął drugi pobyt w Mediolanie dobrze, można tylko patrząc na wyniki. Wystartował dwoma zwycięstwami, które od razu dały awans na trzecie miejsce, sugerując, że sezon jest jeszcze do uratowania. Nie był. A już na pewno nie w ten sposób. - Kto nie biega, ten nie gra – oznajmił nowy trener orkiestrze pełnej gwiazd. By pokazać, że nie rzucał słów na wiatr, już w pierwszych tygodniach pracy wysłał na treningi z drużyną rezerw Costacurtę i Bobana. Panucciego, z którym kiepsko dogadywał się już w reprezentacji, błyskawicznie sprzedał do Realu Madryt. Nie zważając, że z tego powodu przeciwko Vicenzie na ławce rezerwowych miał tylko jednego obrońcę. 38-letniego Piera Vierchowoda.

SAMOLOT NA TASMANIĘ

Nie wszystko, co złe, było tu winą Sacchiego. Milan wyraźnie przespał odmłodzenie drużyny. Tasotti, Baresi i Vierchowod byli już wówczas znacznie bliżej czterdziestki niż trzydziestki. Nauki Sacchiego i Barcelony Johana Cruyffa nie przeszły bez echa i więcej drużyn nauczyło się grać przeciwko rywalowi kryjącemu strefą i zastawiającemu pułapki ofsajdowe. Nie mógł więc działać element zaskoczenia, który sprawiał, że podczas pierwszego pobytu Sacchiego na San Siro rywale często byli bezradni. Do tego doszły inne problemy. Zawodzili obaj bramkarze. Dugarry i Savicević ciągle łapali kontuzje. Davids złamał nogę i wypadł do końca sezonu. Z problemami zdrowotnymi zmagał się też Weah, który był dla tamtej drużyny do tego stopnia niezastąpiony, że Berlusconi wydawał krocie, by jak najszybciej sprowadzać go z wyjazdów na mecze reprezentacji Liberii. Ze spotkania na Tasmanii (!) ściągał go prywatnym samolotem, by w dniu meczu wylądował w Perugii i mógł usiąść z drużyną na ławce rezerwowych. Gdy termin spotkania w eliminacjach mistrzostw świata uniemożliwiał występ gwiazdy w derbach Mediolanu, Milan oferował egipskiej federacji w przeliczeniu pół miliona euro, by zgodziła się rozegrać mecz z Liberią o dobę wcześniej.

Indywidualne błyski Weaha pozwalały czasem tuszować smutną rzeczywistość. Ale i to nie za często. W sześciu pierwszych meczach po powrocie Sacchi przegrał trzy razy. Choć miał kadrę pełną gwiazd, narzekał, że nie może pracować z rozgrywającym w typie Roberta Di Mattea, którego poznał w reprezentacji. W zimie Berlusconi kupił mu z Bayernu Monachium Christiana Ziegego. Nie zatrzymało to jednak degrengolady drużyny, przez co właściciel klubu zaczął szukać nowego szkoleniowc. Kilka lat wcześniej, gdy Sacchi kiepsko zaczynał w Milanie, oznajmił zawodnikom, że trener zostaje na pewno, a oni nie mogą być tego pewni. Tym razem nie stał już za nim tak mocno. Gdy Fabia Capella, który chwilę wcześniej zamienił Milan na Real Madryt, zaczęto przymierzać do drugiego z mediolańskich klubów, Berlusconi wypalił: „Jedno mogę powiedzieć na pewno: Capello nie będzie trenerem Interu”. Przy innej okazji dodał, że żaden klub świata nie może sobie pozwolić na to, by nie interesować się Capellem.

Po porażce 1:6 z Juventusem Turyn, do dziś najwyższej, jaką Milan poniósł na San Siro w Serie A, negocjacje z następcą Sacchiego przestały już być utrzymywane w jakiejkolwiek tajemnicy. Mimo że urzędującego trenera nikt nie zwolnił i wciąż miał kontrakt ważny jeszcze przez ponad rok. Najpierw Berlusconi osłabił jego pozycję, zatrudniając jako doradcę Marca Van Bastena, który przed laty darł z trenerem koty, a później zaprosił Capella na kilkudniowe negocjacje do Mediolanu. W środku toczącego się sezonu. Milan zakończył go ostatecznie na jedenastym miejscu. Najgorszym od powrotu do Serie A. W jego trakcie przytrafiła mu się seria dwóch miesięcy bez zwycięstwa u siebie. Do dziś nie zdarzył mu się równie słaby sezon. Choć jedno trzeba Sacchiemu oddać: jego następca wcale nie wycisnął z drużyny wiele więcej. Rok później Capello zajął zaledwie dziesiąte miejsce i także musiał sobie szukać nowej pracy.

KLAMRA KOMPOZYCYJNA

O ile przenosiny do Mediolanu wydawały się z perspektywy Sacchiego sensowne, o tyle wybranie w lecie 1998 roku oferty Atletico Madryt trąciło już desperacją. Trener, który wymaga bezwzględnego posłuszeństwa piłkarzy i maksymalnego wsparcia oraz cierpliwości szefów, wylądował w klubie Jesusa Gil y Gila, czyli jednego z największych furiatów wśród działaczy w dziejach piłki. To, co się tam wydarzyło, można było przewidzieć. Najpierw prezes był wyjątkowo hojny, wydając na nowych piłkarzy 94 miliony. Cztery z dziesięciu najdroższych transferów tamtego lata w Hiszpanii należały do Atletico. Naturalną konsekwencją było więc wyznaczenie mistrzostwa jako celu, a wicemistrzostwa jako planu minimum. Drużyna, która rok wcześniej zajęła ledwie siódme miejsce, miała jednak problemy z przystosowaniem się do wyczerpującego fizycznie, taktycznie i mentalnie systemu nowego szkoleniowca. Już podpisując dwuletni kontrakt, Włoch ogłosił, że po jego wypełnieniu poświęci się życiu rodzinnemu. Ale po ledwie paru miesiącach było wiadomo, że kontraktu nie wypełni. Po czterech porażkach z rzędu Gil, który akurat wyszedł z więzienia po wpłaceniu milionowej kaucji, naciskał, by podał się do dymisji. Sacchi ostatecznie się na to zgodził, otrzymując zapewnienie, że zostaną wypłacone wszystkie przysługujące mu pensje. - Jestem zmęczony i żegnam się z futbolem. Na zawsze – ogłosił ze łzami w oczach. Miał wtedy 52 lata.

Słowa nie dotrzymał. W 2001 roku dał się namówić, by przejąć Parmę. W połowie lat osiemdziesiątych prowadził ją z III do II ligi, a dwukrotnie ogranie Milanu w Pucharze Włoch stanowiło jego bilet do kariery. Teraz miał przejąć jeden z najsilniejszych klubów w kraju. Alberto Malesani, jego poprzednik, wyleciał, choć był w półfinale Pucharu Włoch i 1/8 finału Pucharu UEFA. Sacchi podpisał dwuletni kontrakt wart dziewięć milionów. Na stanowisku wytrwał jednak tylko 23 dni. Po pucharowej porażce z Udinese zrezygnował ze względów zdrowotnych. „La Gazetta dello sport” pisała o jego depresji i atakach paniki. Poprzysiągł, że tym razem już naprawdę nigdy nie będzie trenerem. I nie był. Jego kariera rozpoczęła się od meczu Pucharu Włoch w barwach Parmy i skończyła się na meczu Pucharu Włoch w barwach Parmy. Odszedł, będąc młodszy niż dziś Jose Mourinho.

Dlaczego po mundialu w 1994 szło mu tak źle? Spece od taktyki zwrócą uwagę na to, że w ciągu kilku lat dzielących wielki Milan od jego powrotu światowy futbol wynalazł szczepionkę na niegdyś rewolucyjny styl gry Sacchiego. Psychologowie powiedzą, że jego despotyczna osobowość była zbyt toksyczna dla zawodników. Pragmatycy stwierdzą, że brakowało mu wsparcia ze strony szefów i trafiał do klubów, które akurat niezależnie od niego przechodziły kiepski okres. A filozofowie uznają, że zbyt szybko udało mu się stworzenie dzieła doskonałego i nigdy później nie miał już wewnętrznego ognia, który wcześniej go napędzał. Działanie krótkie, lecz intensywne, to akurat cecha charakterystyczna wielkich rewolucjonistów.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.