„Utrzymanie będzie jak trofeum”. Salernitana o krok od dokonania cudu

Zobacz również:Osobowość, pewność siebie, technika. Sebastian Walukiewicz i rok na wielki skok
US Salernitana v Venezia FC - Serie A
Fot. Francesco Pecoraro/Getty Images

Kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia w ostatnim meczu rundy jesiennej przegrali z Interem 0:5 i z zaledwie 8 punktami w dorobku zamykali tabelę Serie A. Na dodatek władze ligi zagroziły, że jeśli do 31 grudnia nie zmienią właścicieli, zostaną zdegradowani. Wydawało się, że to koniec ich krótkiej przygody w piłkarskiej elicie. Przecież takie historie zazwyczaj nie kończą się szczęśliwie. Drużyny popadają w długi, tracą piłkarzy, a później upadają. Jednak Salernitana nie jest zwykłym klubem, więc i jej historia może mieć niezwykłe zakończenie. Do happy endu brakuje niewiele.

Salerno nie jest ani największym, ani najciekawszym miastem we Włoszech. Jeśli już ktoś pojedzie na południe kraju, zwykle skieruje się do Neapolu, a nie do oddalonego o 50 kilometrów portu położonego pomiędzy Wybrzeżem Amalfitańskim i Parkiem Narodowym Cilento. Turyści, którzy jakimś cudem tu trafią, mogą podziwiać piękne wille i katedry, przejść się promenadą czy podejść pod Castello di Arechi, czyli średniowieczny zamek zbudowany na wzgórzu 300 metrów nad starówką. Widać z niego całą panoramę Salerno, które – choć jest niewątpliwie piękne – zawsze stało w cieniu większego i bardziej sławnego sąsiada.

Tak samo jak miasto, tak i klub nigdy nie dorównywał Napoli. Nikt nie mógł jednak na to narzekać. W końcu mieszka tam 130 tysięcy ludzi, czyli prawie 23 razy mniej niż w aglomeracji Neapolu. Nie ma więc co się dziwić, że Serie B czy C uważano za naturalne środowisko Salernitany, a ją postrzegano jako drużynę za dużą na Serie D, ale jednocześnie za małą na Serie A.

„LUDZIE SIĘ Z NAS ŚMIEJĄ”

Do pierwszej ligi piłkarze „I Granata” przebili się trzykrotnie – zagrali w niej w sezonie 1947/48, 1998/99 oraz w trwających rozgrywkach 2021/22. W dwóch pierwszych przypadkach ich przygoda kończyła się już po 10 miesiącach i teraz wszystko wskazywało na to, że będzie podobnie.

Iskierką nadziei na utrzymanie dla kibiców Salernitany było przyjście Francka Ribery'ego. Francuz po pożegnaniu z Fiorentiną przez pewien czas szukał klubu, aż we wrześniu zeszłego roku stwierdził, że przedłuży pobyt w Italii, przyjeżdżając do Salerno. – Żyję dla futbolu. Gdybym żył dla pieniędzy, pewnie nie byłoby mnie tutaj – oznajmił na powitanie. Dorzucając, że ewentualne uniknięcie spadku smakowałby jak zdobycie trofeum.

Po kilku miesiącach Ribery zdał sobie jednak sprawę, że choć utrzymanie może smakować jak sukces w Lidze Mistrzów, to osiągnąć będzie je znacznie trudniej.

Miał zostać liderem, właściwie z miejsca dostał opaskę kapitana, ale nie umiał poprowadzić kolegów do zwycięstwa. Do grudniowej kompromitacji z Interem zagrał w 12 spotkaniach, w których zaliczył tylko dwie asysty, a jego drużyna uzbierała marne 7 punktów.

– Ludzie się z nas śmieją. Nie chcę kończyć kariery jako przegrany – mówił i podczas zimowego okna transferowego poprosił o zgodę na przedwczesne zerwanie umowy.

CHAOS NA BOISKU I POZA NIM

W międzyczasie klub musiał się zmierzyć z kolejnymi, tym razem pozaboiskowymi kłopotami, których początki sięgają 2011 roku. Wtedy to Salernitana popadła w długi i drugi raz w ciągu sześciu lat została rozwiązana, a następnie reaktywowana jako nowy byt. Wystartowała pod szyldem Salerno Calcio, ale dzięki pomocy właściciela Lazio Claudio Lotito oraz jego szwagra Marco Mezzaromy odzyskała prawa do oryginalnej nazwy i barw. Biznesmeni przejęli Salernitanę i wpompowali w nią pieniądze, dzięki czemu już po trzech latach wróciła do Serie B.

Problem pojawił się w momencie, kiedy piłkarze „I Granata” niebezpiecznie zbliżyli się do awansu do Serie A. Wprowadzone prawo zakazywało posiadania przez tych samych właścicieli dwóch klubów w jednej lidze. Co oznaczało, że w przypadku awansu Lotito z Mezzaromą musieli pilnie pozbyć się Salernitany, żeby ta mogła normalnie funkcjonować.

„Normalnie” to jednak pojęcie względne, bo w oczach kibiców z Salerno ten związek nigdy nie był zdrowy i praktycznie od początku czuli się oni jak niechciane dziecko z pierwszego małżeństwa. Mimo że biznesmeni niepodważalnie pomogli Salernitanie na początku jej odbudowy, z czasem zaczęli ją traktować jak przybudówkę Lazio. Ogrywali w niej zawodników, wypożyczając między innymi Luiza Felipe czy Thomasa Strakoshę. Chcieli też wysłać na południe trenera Simone Inzaghiego, ale plany pokrzyżowały im perturbacje związane z zatrudnieniem Marcelo Bielsy. Umowa z Argentyńczykiem upadła, a Inzaghi trafił do razu na Stadio Olimpico.

Czarę goryczy przelała decyzja o transporcie drużyny na mecz samolotem obrandowanym herbem Biancocelestich. Na dodatek po dobrym sezonie Salernitanę na Lazio zamienił Tiago Casasola, co odczytano jako jawne wzmacniania rzymian kosztem klubu z Salerno.

– Ta podróż uderzyła w naszą duszę, nasza godność nie ma ceny! – protestowali kibice z The Curva Sud Siberiano. – Właściciele nie inwestują w to, co powinni. Nie docenia się młodzieżowych zawodników i nie wykorzystuje potencjału okna transferowego.

Lotito z Mezzaromą długo nie dawali za wygraną, broniąc się wynikami na boisku, gdzie Salernitana wypadała nadzwyczaj dobrze. Po awansie do Serie A nie mieli już jednak wyboru. Zarząd ligi dał im czas do końca roku na sprzedaż swoich udziałów i choć proces ten się mocno przedłużał, udało się go sfinalizować przed wyznaczonym terminem.

Stery przejął po nich Daniele Iervolino, założyciel włoskich uniwersytetów internetowych. A razem z nim do klubu przyszedł nowy dyrektor sportowy Walter Sabatini.

DON CORLEONE CALCIO

„Wejście w świat Waltera Sabatiniego jest jak zanurzenie się w naczyniu pełnym myśli, występków, odkryć i udręki” – pisała o 66-latku „Corriere Della Sera”. Włoscy dziennikarze nazwali go najbardziej rozpoznawalnym i cenionym, ale też kontrowersyjnym i niezrozumiałym dyrektorem sportowym w całym kraju.

Piłkarską przygodę zaczynał w lokalnej Perugii, chwilę występował jeszcze w Romie czy Palermo, ale kontuzje zmusiły go do porzucenia marzeń o wielkiej karierze. Z futbolem nie miał zamiaru się żegnać. Spędził trochę czasu w amatorskich ligach, po czym wrócił do Perugii, gdzie zatrudniono go na początku w roli trenera młodzieży, a później dyrektora.

To właśnie na tym stanowisku dał się poznać jako tytan pracy, nieznoszący kompromisów, działający bez planu i harmonogramu, który nigdy nie gryzie się w język. Jeśli tylko może, to pracuje w nocy. Wypija po 15 kaw dziennie, a w przeszłości dorzucał do tego jeszcze trzy paczki papierosów.

– Nigdy nie szanowałem swojego zdrowia. Codziennie popełniam samobójstwo – opowiadał w wywiadzie. Zapach tytoniu podobno przypomina mu czasy dzieciństwa i moment, kiedy jego ojciec wracał do domu po pracy w fabryce. W 2019 roku palenie jednak prawie zaprowadziło go do grobu. Cierpiał na chorobę płuc, przez którą zapadł w śpiączkę. Dla wielu takie przeżycie mogłoby być traumatyczne, ale Sabatini tuż po wyjściu ze szpitala w swoim stylu powiedział tylko: – Widziałem niebo, wyglądało jak supermarket.

Od tego czasu musi radzić sobie bez papierosów, które zastępuje dużą dawką leków uspokajających. – Biorę po 15 tabletek dziennie, ponieważ nie ma ani minuty, żebym nie myślał o papierosach. Moje życie było naznaczone dymem. Bez niego czuję się źle, ale mam zobowiązanie wobec tych, którzy mnie kochają – opowiadał ze smutkiem.

Tytoń to druga rzecz, z którą go kojarzono – pierwszą zawsze była szczególna zdolność do znajdowania świetnych piłkarzy. Kiedy przebywał w Lazio, wypatrzył w OFK Belgrad Aleksandara Kolarova, którego kupił za 800 tysięcy euro, a sprzedał później za 15 milionów. Do Palermo ściągnął między innymi Matteo Darmiana czy Javiera Pastore. Na Argentyńczyka wydał 6,5 miliona euro, co spłaciło się z nawiązką, kiedy ten przeszedł do PSG za 43 miliony.

Ze wszystkich miejsc, w których pracował, najbardziej zapamiętają go w Romie. Podczas jego rządów do klubu przyszli między innymi Allison, Miralem Pjanić, Eric Lamela, Marquinhos czy Mohamed Salah. – Kiedy go zobaczyłem, od razu wiedziałem, że to zawodnik, którego pokochają trybuny – chwalił się po transferze Egipcjanina.

Po przygodzie w stolicy Sabatini chwilę zabawił w Interze, następnie w Bolonii, aż wreszcie na początku 2022 roku podpisał 6-miesięczną umowę z Salernitaną. Tam dostał od nowego właściciela trzy zadania: wzmocnienie kadry, przekonanie Ribery'ego do pozostania w zespole oraz oczywiście utrzymanie.

„UTRZYMAMY SIĘ”

Sabatini spotkał się z Francuzem i szybko wybił mu z głowy ucieczkę. Zarówno jemu, jak i Daniele Iervolino przedstawił plan, który miał poprowadzić Salernitanę do uniknięcia spadku z Serie A. I choć wtedy musiało to brzmieć jak szaleństwo (wciąż zajmowali ostatnie miejsce w tabeli), Ribery nie opuścił Salerno, a właściciel klubu obiecał Sabatiniemu zapewnienie odpowiedniego wsparcia finansowego.

– Daj mi sześciu piłkarzy, o których proszę, to się utrzymamy – deklarował i od razu po podpisaniu kontraktu ruszył na łowy.

W sumie ściągnął ośmiu nowych zawodników, z czego większość za darmo lub na zasadzie wypożyczenia. W lutym podjął też decyzję o zmianie trenera. Stefano Colantuono został zastąpiony przez Davide Nicolę.

CZŁOWIEK OD ZADAŃ SPECJALNYCH

Każdy sam był kiedyś w takiej sytuacji lub chociaż znał kogoś, kto na miesiąc przed końcem semestru szukał korepetytora, który pomógłby mu nadrobić wszystkie sprawdziany i dzięki temu zaliczyć rok. W tym sezonie Salernitana jest tym kolegą-uczniem, a korepetytorem Davide Nicola.

Nicola dobrze wie, jak poradzić sobie z misją teoretycznie niemożliwą do wykonania. W 2016 roku jego Crotone przez rundę jesienną nie potrafiło dobić nawet do 10 punktów i wszystko wskazywało na to, że wkrótce pożegna się z Serie A. Nicola obiecał wtedy, że jeśli uda mu się uniknąć spadku, uzna to za cud i w ramach podziękowania przejedzie rowerem z Crotone do rodzinnego domu w Turynie. Kilka miesięcy później mógł pochwalić się utrzymaniem oraz ponad 1300 kilometrami na liczniku.

Misja w Salernitanie to praktycznie kopia tej z Crotone. Przed jego przyjściem drużyna mogła się „pochwalić” 13 punktami w 23 meczach, ostatnim miejscem w tabeli i najgorszą defensywą oraz ofensywą w lidze. Potrzebny był kolejny cud, za który tym razem Nicola obiecał zapłacić pieszą pielgrzymką do Watykanu.

49-latek zebrał zawodników z marginesu włoskiego futbolu, którzy uchodzili za zbyt słabych, żeby móc się jeszcze gdziekolwiek zaczepić, i zaczął z nimi zdobywać punkty. W pierwszym miesiącu wyszarpali remis między innymi w meczach z Milanem czy Sassuolo. Prawdziwy peak nadszedł jednak dopiero w połowie kwietnia, kiedy na pięć spotkań wygrali cztery, a jedno zremisowali. W sumie od 16 kwietnia aż do teraz „I Granata” nie przegrała ani razu, co pozwoliło jej opuścić strefę spadkową i oddalić się od niej na dwa punkty.

Wynik mógł być jeszcze lepszy, ale piłkarzom Salernitany nie udało się utrzymać koncentracji do końca. W starciu z Cagliari, czyli bezpośrednim rywalem w walce o utrzymanie, dali sobie strzelić bramkę w 99. minucie. Z Empoli natomiast tuż przed końcem nie trafili karnego. Gdyby nie to, już dziś byliby pewni pozostania w Serie A. Tak o wszystkim zadecyduje ostatnia kolejka.

Salernitana zmierzy się w niej z Udinese, a Cagliari z Venezią. Jeśli zawodnicy z Salerno wygrają, nie będą musieli się martwić o rezultat przeciwników. Porażka lub remis sprawią, że będzie trzeba liczyć na ich potknięcie.

Ribery miał rację. Utrzymanie będzie świętowane jak trofeum. Jeżeli uda im się zakończyć sezon na 17. miejscu, imprezujących mieszkańców Salerno usłyszą nawet w Neapolu.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Jędrzej, choć częściej występuje jako Jj. Najlepiej opisuje go hasło: londyński sound, warszawski vibe. W Drugim Śniadaniu regularnie miesza polskie brzmienia z tym, co dzieje się na Wyspach, dorzucając również utwory z amerykańskiej nowej szkoły. Afrowave, drill, trap - słyszymy się!
Komentarze 0