Są młodzi, a nawet bardzo młodzi jak na trenerów. Mówią, że wiek nie ma znaczenia, bo liczą się umiejętności, które weryfikuje parkiet. Szkoleniowcy Tauron Ligi przedstawiają kulisy pracy wśród kobiet, drogę do roli pierwszego trenera oraz zdradzają, co ich wkurza w starszych kolegach po fachu.
W kobiecych rozgrywkach mamy do czynienia zarówno z wieloletnimi wyjadaczami (Jacek Pasiński czy Alessandro Chiappini), jak i byłymi wybitnymi siatkarzami (Stephane Antiga, Dawid Murek). W przypadku Damiana Zemły i Wojciecha Kurczyńskiego droga w profesjonalnej siatkówce dopiero się rozpoczyna.
Damian Zemło (trener Enea PTPS Piły, rocznik 1996): – Jak określiłbym siebie jako siatkarza? Rozsądny. Kiedy było trzeba, nie podejmowałem ryzyka. Dużo grałem na dynamice i szybkości, byłem skoczny. Długo dojrzewałem siatkarsko. Jako młodzik, kadet, junior miałem przeświadczenie, że zrobię karierę. Tylko centymetrów zabrakło.
Wojciech Kurczyński (trener Jokera Świecie, rocznik 1989): – Byłem człowiekiem, który szybko zdał sobie sprawę, że nie zrobi wielkiej kariery jako zawodnik. Stał za tym wzrost i fakt, że pochodzę z miejscowości bez tradycji siatkarskich. Nie miałem dostępu do dobrego poziomu szkolenia. Szybko stałem się świadom techniki gry, jestem samoukiem. Pierwszym zawodnikiem, z którym pracowałem jako trener, byłem ja sam. Lubiłem nakładać sobie duże obciążania. Wzorem pracy był Raul Lozano. Słyszałem opowieści, że był wymagającym szkoleniowcem.
Obaj zawodnicy szybko zdali sobie sprawę, że większą karierę w siatkówce zrobią koncentrując się na pracy trenerskiej już we wczesnym wieku. Kurczyński nie mając „dwudziestki” na karku zaczął współpracować przy młodzieżowych drużynach. Zemło skupił się na studiach. Ukończył Akademię Wychowania Fizycznego w Warszawie, a później przez moment grał jeszcze na poziomie IV ligi w Toruniu. W tym samym czasie związał się z miejscowymi Budowlanymi.
– Praca w Budowlanych Toruń zaczęła się od przeprowadzki ze względów prywatnych. Mieszkała tam narzeczona. Chciałem się jeszcze rozwijać. Usłyszałem, że klub szuka II trenera, bo poprzedni odszedł. Zaoferowałem siebie, bo byłem bezpośrednio po AWF-ie. Wtedy nie analizowałem decyzji, wszystko poszło szybko. Zawsze wychodzę z założenia, że jeśli wiedza jest odpowiednia, to warto się sprawdzać i rzucać na głęboką wodę. Wydaje mi się, że skoro jestem w tym miejscu, w którym jestem obecnie, to znaczy, że podołałem – mówi Zemło.
– W 2006 albo 2007 roku pomagałem w prowadzeniu kobiecej reprezentacji liceum z mojego miasta. Co ciekawe była to inna szkoła średnia, niż ta, do której w tamtym czasie sam uczęszczałem. Pewnego razu w naszym liceum odbywał się turniej powiatowy. Poszedłem na wagary, tylko po to, by wziąć udział jako trener obcej szkoły w zawodach odbywających się w mojej hali – opowiada Kurczyński.
Od pracy z juniorami przygodę z „trenerką” w młodym wieku rozpoczynał również Marcin Wojtowicz. Były trener Jokera czy Developresu Rzeszów przez wiele lat związany był z siatkówką w Muszynie. O podejściu do zdobywania trenerskiego doświadczenia opowiadał newonce.sport kilka miesięcy temu:
– Według mnie każdy trener powinien przejść wszystkie szczeble szkolenia. Trzeba umieć nauczyć dziecko odbijać piłkę i potrafić to później doskonalić. W pracy z seniorkami dużo rzeczy ucieka i dochodzi do sytuacji, gdzie trzeba im pomóc z najprostszymi elementami. Jeśli przejdzie się etap nauczania, łatwiej jest wychwycić błędy u dorosłych. To duży handicap dla ludzi, którzy wcześniej pracowali z młodzieżą. Każdy szkoleniowiec w podobnej sytuacji jak ja to powie. Poza tym praca z nastolatkami rozwija także w innych aspektach. Rozwiązywanie problemów, reagowanie na nagłe sytuacje – praca z młodymi adeptami jest bardzo rozwijająca. To ona ukształtowała mnie jako trenera. Moje dzisiejsze podejście do trenowania wyniosłem ze wczesnych lat pracy w Muszynie – twierdził wówczas.
Młody wiek u młodych szkoleniowców często łączy się z małym autorytetem. Wielu sportowców przyzwyczajonych jest do trenerów, będących sporo starszych od nich. Co w sytuacji, gdy prowadzi je człowiek będący ich rówieśnikiem?
– Zastanawiałem się nad tym, czy wiek może być atutem. Uważam, że ważne jest to na ile się człowiek czuje, a nie ile ma wiosen na koncie. Pięćdziesięciolatek może mieć większą młodzieżową wiedzę niż dwudziestopięciolatek. Młody wiek może być problemem dla tradycjonalistycznych zawodniczek. Uważają one, że trener musi być starszy, bo młody nie dysponuje tak dużym autorytetem. To ogromny błąd. Każdy powinien patrzeć najpierw na merytoryczność szkoleniowca, nie na jego PESEL. Niektóre zawodniczki nie potrafią tego przeskoczyć. Wychodzą z założenia, warci są tylko ci trenerzy, do których zwracają się per pan – mówi Kurczyński.
– W druga stronę jest podobnie. Nie rozumiem sytuacji, gdy 30-latka mówi, że już więcej nie będzie zbierała piłek, bo to rola młodej. Gdy wchodzimy na parkiet, wszyscy jesteśmy sobie równi. Liczy się to, co sobą prezentujemy. Jeżeli trener jest młody i ma wiedzę, to należy mu się szacunek. Jeżeli zawodniczki pracują z 50-letnim szkoleniowcem z małymi umiejętnościami, to nie dziwmy się, że trudno mu o autorytet – dodaje.

– Mam twarde zasady pracy, które pomagają w dogadywaniu się z siatkarkami. Szybko ucinam zbędne dyskusje. Ostatnio powiedziałem w jednym z wywiadów, że jeśli dla zawodniczek na treningach mój wiek nie ma znaczenia, to i dla mnie jest on mało istotny. Jeśli ktoś chce współpracować, to da się z nim dogadać dużo łatwiej. Jestem szczerym człowiekiem, nie gram nikogo. Jeśli coś mi nie pasuje, mówię o tym od razu. Nie patrzę na to czy mam 25, czy 58 lat. Podczas treningu wiek nie ma znaczenia. Robię i mówię to, co w danym momencie leży na sercu. Jak to ktoś odbierze jest inną sprawą. Nieraz wracam do domu i zastanawiam się, czy postąpiłem słusznie – mówi z kolei Zemło.
Praktyka rozpoczynania pracy trenerskiej w młodym wieku nie jest niczym nadzwyczajnym we Włoszech. Alessandro Chiappini rozpoczynał pracę pomagając trenerowi drużyny siostry, a później przez lata za własne pieniądze jeździł na zgrupowania młodzieżowych reprezentacji Włoch. Riccardo Marchesi prowadzący E.Leclerc MOYA Radomkę Radom zaczął trenować nie będąc jeszcze pełnoletnim. Mistrz Włoch z Scavolini Pesaro opowiadał o pierwszych krokach w artykule „Pallavolo on tour, czyli jak włoscy trenerzy stali się rozchwytywani na świecie”.
– Zaczynałem od najniższego szczebla, jaki był możliwy. Bez doświadczenia zawodniczego i trenerskiego. Miałem niecałe siedemnaście lat. Co ja mogłem wiedzieć o byciu trenerem? Cały czas się uczyłem i uczyłem. Podobne nastawienie mają moi koledzy po fachu. Rozwój, rozwój i jeszcze raz rozwój – bez przerwy. Ze Roberto powiedział kiedyś: „Nie możemy przestać się uczyć. Jeżeli to zrobimy, jesteśmy skończeni” – mówi.
Podobnie jak w życiu codziennym, tak i w siatkówce mamy do czynienia z różnicą pokoleniową. Choć drastyczny podział na trenerów starej i młodej daty zaciera się, to nadal doświadczeni szkoleniowcy mają własne, odmienne punkty widzenia. Co najbardziej wkurza „trenerską młodzież”?
Kurczyński: – Nieprzyznawanie się do błędów oraz staroświeckie trzymanie się myśli, że trener ma zawsze racje, a zawodniczki mają się zamknąć i robić to, co im każe. Często dziewczyny po pracy z takim trenerem są mentalnie złamane i nieufne wobec następnych szkoleniowców. Nowy, będąc innym człowiekiem ma problem, aby szybko nawiązać więź. Zamiast cieszyć się ze wsparcia, czekają, aż wytknie im w końcu błąd, jak robił to stary. Cieszy mnie, że ulega to zmianie i jest zauważalny większy szacunek do zawodniczek i ich potrzeb. Lubię uczucie, gdy pomagam komuś zrozumieć siatkówkę. Nie obchodzi mnie czy jest to dziennikarz, kibic czy pięcioletni syn. Po prostu sprawia mi to wielką przyjemność.
Zemło: – Starsi trenerzy są przyzwyczajeni do schematów. Nie chcę być źle odebrany, bo w tym przypadku muszę trochę generalizować, ale być może są mniej elastyczni, albo wolą nie przyznawać się do błędów. Ja też nauczyłem się tego bardzo późno, wcześniej byłem dużym uparciuchem. Minęło wiele lat, zanim zacząłem przyznawać się do nich. W pracy trenerskiej olbrzymią zaletą jest zdanie sobie sprawy z faktu, że nie zawsze to zawodniczki popełniają błąd. Trener także może się pomylić, też jest człowiekiem.
Tauron Liga stoi w tym sezonie pod znakiem młodych szkoleniowców. Aż pięciu z dwunastu trenerów prowadzących obecnie kobiece zespoły ma 35 lub mniej lat. W przypadku męskiej PlusLigi, najmłodszy opiekun - Michał Mieszko Gogol z PGE Skry Bełchatów w tym roku skończy 36 lat. Jeszcze większą dysproporcję można zaobserwować porównując średnią wieku trenerów w obu ligach. W przypadku rozgrywek kobiet jest to niecałe 40 lat, u mężczyzn dziesięć lat więcej.
– Trzeba patrzeć dwutorowo. Po pierwsze finanse. Młodzi trenerzy są tańsi niż ich doświadczeni koledzy. Po tym jak w żeńskiej siatkówce skończyły się bogate lata, wielu z nich dostało i wykorzystało szansę. Druga sprawa powiązana jest z autorytetem. U facetów do przywództwa potrzebny jest samiec alfa. Proszę zauważyć, że rzadko duże sukcesy odnosi trener bez przeszłości jako zawodnik. Szkoleniowcy budują autorytet na tym, że zdobyli medal olimpijski albo mistrzostw świata. U kobiet liczy się bardziej merytoryczność trenerska i warsztat. Inna rzecz to wiek, bo siatkarze kończą karierę mając 35 czy nawet 40 lat, a potem przez parę lat zbierają doświadczenie jako członkowie sztabu. Koniec końców jako pierwszy trener rozpoczynają pracę będąc sporo po czterdziestce – mówi Kurczyński.
– Byli siatkarze częściej korzystają z szansy i decydują się na pracę z mężczyznami. Chcą pracować w środowisku, które dobrze znają z czasów zawodowej kariery. Damska siatkówka jest dla nich obca. W Tauron Lidze wyjątek stanowi obecnie Dawid Murek. Na rynku masz jeszcze wielu doświadczonych, starszych trenerów, co sprawia, że w męskiej odmianie trudniej jest się przebić, szczególnie w tak młodym wieku jak mój – twierdzi Zemło.
Obaj trenerzy zgodnie podkreślają, że praca z kobietami wymagała zmian w stylu komunikacji. Trener Jokera Świecie stwierdza, że kluczem do porozumienia jest rozmowa na zasadzie dawania wsparcia. Z kolei szkoleniowiec pilskiego zespołu zwraca uwagę na prostotę w dyskusji na linii trener-siatkarz.
– Siatkarki czasem mają problem z wiarą w swoje umiejętności. Trener musi być dla nich towarzyszem, który pomoże osiągnąć im cel. „Mówisz, że nie dasz rady podbić tej piłki? Ja ci pokaże, że potrafisz”. Przy takich schematach, siatkarki mogą wchodzić na wyżyny. Jeśli będziesz je motywował na zasadzie „nie dasz rady tego zrobić”, to osiągniesz efekt odmienny do zamierzonego – mówi Kurczyński.
– Ostatnio zwróciliśmy z żoną uwagę na ciekawą rzecz. Gdy masz ogłoszenie o pracę, a w nim dziesięć wymagań, to mężczyzna już przy spełnieniu jednego czy dwóch będzie uważał się za kompetentnego. Z kolei kobieta widząc, że spełnia dziewięć na dziesięć, uzna, że nie nadaje się do tej pracy. Nawet nie będzie próbowała aplikować. W siatkówce mamy do czynienia z podobnym mechanizmem. Jeden błąd może rodzić u zawodniczki zwątpienie w umiejętności. Kobiety trzeba mocniej wspierać i pokazywać, że w są w stanie wiele osiągnąć – dodaje.
– U facetów mamy do czynienia z prostszą formą komunikacji. Trzeba jednak oddać kobietom, że są ciekawsze. Mam poczucie, że chcą wiedzieć więcej, dopytują o szczegóły. Może są w stanie więcej zapamiętać? Podejrzewam, że różnica może wynikać z odmiennych stylów gry. W męskiej siatce akcje są szybsze, a co za tym idzie sporo krótsze – opowiada Zemło.
Zarówno dla Kurczyńskiego, jak i Zemły praca w obecnych klubach nie jest pierwszą na poziomie seniorskim. Pierwszy z nich rozpoczynał rozgrywki we Wrocławiu. Drugi w ubiegłym sezonie prowadził borykającą się z dużymi problemami finansowymi i organizacyjnymi ekipą z Torunia na poziomie I ligi. Po wypowiedziach można dojść do wniosku, że wiedzy i wiary w swoje umiejętności im nie brakuje. Pozostaje mieć nadzieje, że trenerska młodzież z biegiem lat stanie się czymś więcej niż chwilowym trendem, który skończy się, gdy znów do damskiego „volleya” zawitają duże pieniądze.