Z przygotowaniami drużyny Vitala Heynena do Tokio jest trochę jak z filmami Hitchcocka: zaczęło się od trzęsienia ziemi, ale potem napięcie dalej rosło. Nasi siatkarze też są mistrzami suspensu w swoim fachu, tylko w odróżnieniu od Alfreda, uwielbiają żonglować formami. Gdyby kiedyś powstał film o tej drużynie, byłoby to więc kino wielogatunkowe.
Skojarzenia kinowe w przypadku naszych siatkarzy są naturalne, bo kiedyś już zdarzyło się, że film pomógł zbudować legendę wielkiej drużyny. Mowa oczywiście o dokumencie “Kat” Witolda Rutkiewicza, który był zapisem przygotowań drużyny Huberta Wagnera do złotych igrzysk w Montrealu w 1976 r. Pamiętam, kiedy pierwszy raz go oglądałem. Zrobił na mnie spore wrażenie, pomimo dość surowych z dzisiejszej perspektywy ujęć, Wagnera dukającego swoje kwestie z kartki czy przerysowanego wstępu zaczynającego się od słów: “Traktuje podwładnych jak zwierzęta, szkoda tych czternastu męczenników (...) Czy władze nie wyczuwają jego dyktatorskich zapędów?”.
Oglądało się to dobrze nawet z ubogą ścieżką dźwiękową, bo muzyką był tam przede wszystkim ból. Słychać go było kiedy zawodnicy biegali po stromych górach, kiedy rąbali konary drzew, kiedy przeskakiwali przez płotki otuleni ołowianymi pasami lub gdy przerzucali ciężary na siłowni. Chociaż oczywiście było w tym też trochę gry. Przeprowadzając kiedyś wywiad z Tomaszem Wójtowiczem zapytałem go o scenę, w której zbiega z leśnej trasy i ukradkiem siada pod drzewem. Ten obrazek jakoś nie pasował mi do wojskowego drylu wprowadzonego przez Kata. I pan Tomek przyznał, że to ujęcie rzeczywiście nie było prawdziwe. Reżyser chciał więcej dramatyzmu, dlatego kazał mu sapać pod drzewem, a żeby efekt był lepszy, polali go wodą i nasmarowali… olejkiem. Podczas kręcenia było więc sporo śmiechu, chociaż generalnie treningi zostały w filmie dość wiernie oddane. To naprawdę bolało.
Po serialu “The Last Dance”, jako kibic siatkówki wyobraziłem sobie, że wiele lat po udanych igrzyskach w Tokio dowiadujemy się o materiałach, które leżakowały sobie gdzieś w komputerze. Że od kiedy tylko Vital Heynen przejął w 2018 r. kadrę, krok w krok chodził za nim kamerzysta, który mógł wejść w miejsca, o których zwykli operatorzy mogli tylko pomarzyć. Patrząc na to, jak wiele już teraz przeszła ta drużyna w drodze do igrzysk, byłoby to naprawdę niezłe kino.
KINO KATASTROFICZNE
Pandemia sprawiła, że siatkarze, zamiast przymierzać garnitury olimpijskie, przymierzają teraz maseczki i przyłbice ochronne. Zostali właśnie skoszarowani w Spale, chociaż z powodu koronawirusa żadnego reprezentacyjnego grania w tym sezonie nie będzie. Igrzyska w Tokio odbędą się dopiero za rok, a Liga Narodów została odwołana. Celem trwającego zgrupowania jest więc tak naprawdę utrzymanie chemii w drużynie. Vital Heynen nie chce, żeby tak mozolnie budowany zespół rozkleił się przez wymuszoną przerwę w grze.
Szczególnie, że pandemia jest dla naszej drużyny trochę jak kij włożony w szprychy. Zespół był rozpędzony, a jego paliwem było złoto mistrzostw świata, srebro Pucharu Świata i brązowe krążki mistrzostw Europy i Ligi Narodów (ten ostatni zdobyty w zasadzie drugim składem). Reprezentacja Polski przyzwyczaiła się, że od igrzysk w Pekinie w 2008 r. zawsze zaliczana była do szerokiego grona faworytów do olimpijskiego podium, ale tym razem optyka nieco się zmieniła – staliśmy się już głównym kandydatem do zgarnięcia pełnej puli.
U progu tego sezonu też wiele na to wskazywało. Belg miał mieć do dyspozycji wszystkich swoich żołnierzy, włącznie z Bartoszem Kurkiem, który wyleczył już uraz kręgosłupa i regularnie grał we Włoszech. Mało tego, rywalizacja w drużynie wskoczyła na jeszcze wyższy poziom za sprawą chociażby świetnej formy Bartosza Bednorza. Zmiana terminu igrzysk skomplikowała jednak olimpijskie przygotowania, bo kilkanaście miesięcy w sporcie to czasami jak epoka. Dobrze widać to zresztą na przykładzie wspomnianego już Bednorza i drogi, jaką ten człowiek przeszedł w zaledwie półtora roku. Z siatkarza niechcianego w Skrze Bełchatów i reprezentacji (nie pojechał na MŚ 2018) przeobraził się najpierw w jednego z liderów włoskiej Modeny, a potem w nowego gracza wielkiego Zenitu Kazań.
Reprezentacja ma więc trochę pecha. Od igrzysk w Atenach jej klątwą pozostaje zawsze ćwierćfinał, a teraz, kiedy drużyna jest na fali, świat zalała pandemia.
DRAMAT (LUB MELODRAMAT)
Szaleńczy uścisk Bartosza Kurka i Michała Kubiaka uchwycony przez fotoreporterów sekundy po finale mistrzostw świata w Turynie - jedno z najpiękniejszych zdjęć jakie oglądaliśmy w polskim sporcie w 2018 r. Paradoksalnie jednak wartością tej fotografii nie było to co na niej widać, tylko historia, która się za nią kryła. Historia wielkiego powrotu “Kurasia”.
Kiedy Vital Heynen przejmował stery w reprezentacji Polski, jego główny cel był jasny - medal olimpijski w Tokio. Najpierw musiał jednak posklejać drużynę rozbitą po kadencji Ferdinando De Giorgiego. A przypomnijmy, po przegranym Euro w Polsce atmosfera wokół drużyny była tak toksyczna, że kilku najbardziej doświadczonych graczy było już wręcz gotowych odejść. Między słowami przemycał to także Bartosz Kurek, jeden z najbardziej krytykowanych wówczas graczy. Na szczęście nie trzasnął wtedy drzwiami, tylko poczekał na nowe rozdanie w reprezentacji.
Odkręcenie Kurka było jednym z najważniejszych zadań nowego trenera. To było trudne zadanie, bo Heynen dostał na zgrupowanie mocno poobijanego sportowo 29-latka. Nie dość, że zawodnik był traktowany przez część kibiców i ludzi ze środowiska jako hamulcowy tej drużyny, to jeszcze miał za sobą nieudany sezon ligowy w Turcji, gdzie leczył kolejną już kontuzję. Do tego do znudzenia przypominano też 2014 r., kiedy skonfliktowany ze Stephanem Antigą wypadł z kadry przed mistrzostwami w Polsce.
Reaktywowanie Kurka - którego Belg widział już nie na przyjęciu, ale znów w ataku - w pewnym momencie stało się wręcz tematem publicznej dyskusji. Komentatorzy głowili się, dlaczego zawodnik o takich warunkach od dłuższego czasu jest pod formą. Mądrych było wielu, ale dość ciekawą teorię wysunął wtedy m.in. Ireneusz Mazur. Jego zdaniem Kurek to wybitny gracz, ale nie materiał na typowego lidera, którego wszyscy w nim widzieli. Twierdził, że nie powinno się opierać całego ciężaru gry na Bartoszu, bo jego najlepsze cechy są eksponowane wtedy, kiedy ma obok siebie mocnych kolegów. Chodziło o zdjęcie presji i uszanowanie jego boiskowej wrażliwości, bo Kurek to nie maszyna, którą można wrzucać do kruszenia kamieni. Jak ujął to były trener kadry, “jest on urządzeniem bardziej komputerowym”.
Vital Heynen najwyraźniej znalazł odpowiednie klawisze, bo atakujący został kilka miesięcy później MVP mistrzostw świata.
KINO POLITYCZNE
Podczas 2,5 letniej kadencji Heynena było kilka momentów, kiedy siatkówka schodziła na dalszy plan kosztem polityki. Pierwszym momentem było oczywiście wejście do drużyny Wilfredo Leona. Przyznanie polskiego obywatelstwa znakomitemu przyjmującemu z Kuby musiało od początku budzić skrajne emocje i tak było. Tradycyjnie starli się tutaj przeciwnicy handlowania paszportami z tymi, dla których naturalizowanie sportowców w dzisiejszych czasach już dawno przestało być czymś niestosownym, bo robią tak wszyscy. Chociaż do tego sporu dołączyła jeszcze jedna grupa: ci, według których mistrzowie świata po prostu nie potrzebują takiego zaciągu, bo drużyna i tak świetnie funkcjonuje i lepiej przy niej nie majstrować.
Punktów widzenia było wiele, ale z jednym nie można było dyskutować: drużyna dostała turbodoładowania w ofensywie, co było widać później podczas medalowych mistrzostw Europy i Pucharu Świata. Były gracz Zenitu, a obecnie Perugii, zdobywał na tych imprezach nagrody dla najlepszego przyjmującego, chociaż nie można też powiedzieć, że jego wejście do drużyny było bezbolesne. Zdarzały się momenty, kiedy wyraźnie było widać, że Kubańczyk jest nowym puzzlem w reprezentacyjnej układance.
Drugi moment, to z kolei kryzys polsko-irański, jaki wywołał Michał Kubiak. Słowo “kryzys” było tutaj uzasadnione, bo w pewnym momencie awanturą zainteresowały się nawet polskie i irańskie media opiniotwórcze. Zarzuty były jednak poważne: strona irańska zarzuciła naszemu kapitanowi ksenofobię i rasizm po tym, jak w programie “Prawda Siatki” skrytykował Irańczyków mówiąc, że “jeżeli chodzi o ludzi, o naród, dla niego są skreśleni”. Była to jego reakcja na kolejne zaczepki ze strony rywali, których tym razem doświadczył grając w barwach swojego klubu. Kubiak bronił się, że nie jest ksenofobem i rasistą, że mówił tylko o siatkarzach i miał już dość gróźb kierowanych do jego rodziny, ale ostatecznie i tak został zawieszony przez PZPS na sześć meczów. A kadra, która akurat leciała na mecze do Iranu, musiała dostać ochronę.
KOMEDIA PSYCHOLOGICZNA
Tutaj bohaterem byłby oczywiście sam Vital Heynen, szkoleniowiec, którego trudno włożyć w jakiekolwiek trenerskie ramy. Belg od początku kroczył zupełnie inną ścieżką niż jego poprzednicy. Wiedział, że zamordysta tutaj nie pomoże, dlatego ważne było wydłużenie smyczy (aczkolwiek kontrolowane) i wyzwolenie u zawodników głodu siatkówki poprzez mniej obciążające treningi. Gierki o piwo lub drobne pieniądze czy celowanie piłką w czekoladki zawieszone na bramce, to był sposób na treningową rutynę, której sam tak nie trawił jako gracz. A już rozgrzewka była dla niego największą karą. Heynen, swoje czasami wręcz kuriozalne ćwiczenia tłumaczył właśnie tym, że to nuda zabija w siatkarzach kreatywność.
Traktowanie go jako śmieszka byłoby jednak krzywdzące. Jeśli już, można go porównać do Stańczyka, który pod maską błazna ukrywa wielką mądrość i to nie tylko w kwestii sportu. Sam lubi się bowiem chwalić, że w wolnej chwili zaczytuje się np. w psychologii. Jego ulubiona książka to “Stick with It. A Scientifically Proven Process for Changing Your Life-for Good”.
Heynen przez ponad dwa lata pracy z reprezentacją Polski pokazał, że nie boi się ryzykownych decyzji oraz że ma podejście do zawodników. Potrafi dużo z nich wykrzesać, a czasami nawet wymusić zmianę pewnych boiskowych zachowań, a tego doświadczeni gracze raczej nie lubią. Udało mu się zdobyć ich zaufanie być może dlatego, że potrafi dobierać ludzi (nie musi mieć najlepszych graczy, ale najbardziej oddanych) oraz że oprócz marchewki, zawsze ma przy sobie też kij. Dobry wujek potrafi bowiem zamienić się na treningu w mało przyjemnego gościa. Libero Paweł Zatorski przyznawał, że wiele osób, które nie są przyzwyczajone do pracy w dużym stresie, mogłoby mieć problem współpracując z Belgiem. Ci, którzy trafili do jego filmu, muszą jednak grać tak jak chce pan reżyser.