Z NOGĄ W GŁOWIE. Trenerze, kiedy gramy? Czy treningi piłkarskie są fajne

Zobacz również:Futbol przyszłości? TikTok wjeżdża do ligi hiszpańskiej
Grassroots
Maja Hitij - FIFA/FIFA via Getty Images

Za to, że dzieci nie garną się do piłki, obwinia się zwykle społeczeństwo, technologię, szkołę i rodziców. Przyczyna może jednak często leżeć w samych trenerach i tym, jak organizują zajęcia. Bo o ile gra w piłkę jest fajna zawsze, o tyle treningi piłkarskie tylko czasami. Niektórych pierwszy kontakt z nimi zniechęca bezpowrotnie.

Nie wiem, czy miałem piłkarski talent. Ale pewnie nie. Na żadnym etapie nie wybijałem się ponad rówieśników. Nie miałem też żadnej cechy, która by mnie na boisku wyróżniała. Ani nie byłem najszybszy, ani najwyższy, ani najsilniejszy, ani najlepszy technicznie. Łapałem się do reprezentacji każdej szkoły, do której chodziłem, ale raczej jako ich uzupełnienie niż gwiazda. Największe momenty chwały miałem jako bramkarz, choć doskonale wiem, że akurat tutaj wzrost byłby w kwestii zawodowej kariery absolutnie nie do przeskoczenia. Nie mam więc do polskiego systemu szkolenia pretensji, że żyję z piłki, ale po drugiej stronie. Nie czuję się też niespełnionym talentem: ani nie mam pewności, czy miałem talent, ani przekonania, czy można mówić o niespełnieniu. Ja po prostu od zawsze wiedziałem, że nie zostanę piłkarzem. I że nie chcę nim zostać. A mówiąc bardziej precyzyjnie: wiedziałem to, odkąd parę razy poszedłem na treningi piłkarskie.

Gdy myślę o tym po latach, polskim klubom udała się duża sztuka, że zniechęciły mnie do trenowania piłki. Nie wiem, czy miałem talent, ale wiem, że miałem absolutną piłkarską szajbę. Do dziś, jadąc po polskich miejscowościach, mam głowę zaśmieconą wiedzą bezużyteczną z tamtych czasów. Gdy jestem w Reszelu, myślę, że to stąd pochodzi Piotr Ruszkul (3 mecze w Górniku Zabrze w sezonie 2007/08). W Białobrzegach zawsze myślę o Sebastianie Przyrowskim, a w Płońsku o Hubercie Wołąkiewiczu (chociaż w Skarbach Kibica “Piłki Nożnej” co pół roku pisali, że jest wychowankiem Tęczy PŁOCK). Pamiętam, który francuski napastnik nie pojechał na Euro 2000, choć był w albumie Panini (Lilian Laslandes) i gdzie urodził się David Seaman (w Rotherham), uwielbiałem swoją pomarańczową koszulkę Patricka Kluiverta, spałem w pościeli z herbem Borussii Moenchengladbach, miałem na ścianie plakat Nuno Gomesa, w każdym mieście, w którym byłem, wyławiałem w sekundę wlepkę na latarni czy graffiti na ścianie z logo lokalnego klubu. Oczywiście, że grałem też w FIFĘ (2000), a jeszcze wcześniej w Actua Soccer (2). Ale co najważniejsze: grałem też w piłkę. Zawsze, codziennie. W tysiącu różnych wariantów.

Ale nie w klubie. Moje główne wspomnienie z epizodów w dwóch klubach, w których próbowałem ćwiczyć w bardziej zorganizowanej formie, to ta nieznośna myśl: “kiedy gramy?”. Po latach uśmiechnąłem się, gdy zobaczyłem, że poczytna w Niemczech fachowa książka znanego skądinąd Petera Hyballi nosi tytuł: “Trainer, wann spielen wir?”. “Trenerze, kiedy gramy?”. Hyballa nawołuje w niej do zerwania z ćwiczeniem na treningach piłkarskich wszystkiego oprócz grania w piłkę. Ze wciskaniem samej gry na ostatnie piętnaście minut zajęć, jak już pobiega się wokół boiska, poskacze po ustawionych na nim ławkach, zrobi się zawsze zbyt długą i zbyt nudną rozgrzewkę, wykona tysiąc nudnych ćwiczeń i usłyszy przy nich dziesiątki uwag trenera.

PARKI W AKADEMIACH

Po kilku takich zajęciach wiedziałem, że to nie dla mnie. Niech sobie przyszli piłkarze spędzają tak życie. Mnie większą frajdę sprawiało granie na podwórku. Koło domu, na zbite z tego, co mieliśmy bramki, na pochyłym boisku (koło Bielska nie tak łatwo znaleźć kawałek płaskiego pola). Wtedy myślałem, że tak musi być. Że droga do zawodowstwa wiedzie przez tamte nudne treningi i że ja świadomie wybrałem inną. Dopiero po latach, wciąż nie lecząc się z piłkarskiej szajby, dowiedziałem się, że to nie ze mną był wtedy problem, tylko z treningami. Że sposób mojej piłkarskiej edukacji, czyli dziesięć tysięcy godzin ciągłej gry kilku na kilku na nierównym boisku, wcale jeszcze niczego w kwestii kariery piłkarskiej nie zamykał. A wręcz był całkiem niezły do ukształtowania dobrego technicznie i zuchwałego naturszczyka, których tak się w dzisiejszym futbolu szuka. Dziś w dużych niemieckich akademiach organizują czasem wyjście do parku, by dzieci pograły w takich warunkach, w jakich kiedyś grali ci, którzy nie chodzili do klubów.

WIĘCEJ KONTAKTÓW

Od tamtego czasu przez dwadzieścia lat nie miałem praktycznie żadnej styczności z treningami dzieci. Jeśli już jako dziennikarz zabłądziłem na jakiś trening drużyny młodzieżowej, zwykle byli to juniorzy starsi, czyli ci, którzy są bezpośrednim zapleczem seniorów. Czytając jednak i słuchając o tym, jak zmienia się pomysł na szkolenie w różnych krajach, w tym Polsce, miałem przekonanie, że moje treningowe doświadczenia na pewno są już nieaktualne. Że to przeżytek i dziś dzieci zaczynające przygodę z piłką traktuje się już zupełnie inaczej. Przecież gdy czytałem, że Niemcy zmieniają zasady meczów sześciolatków, którzy mają już nie grać siedmiu na siedmiu na dwie bramki, tylko trzech na trzech na cztery bramki, czułem, że w szkoleniu musiała się dokonać rewolucja. Za moich czasów gra siedmiu na siedmiu na dwie bramki była marzeniem, które spełniało się tylko w ostatnim kwadransie. A dziś uznaje się, że dzieci potrzebują mieć więcej kontaktów z piłką, więcej dryblować i strzelać więcej goli. My mieliśmy do tego tak mało okazji, że czasem trzeba było ładować na swoją bramkę. Bo jeden (w koszulce Tottiego z reprezentacji Włoch) “nie mógł się powstrzymać”.

SZKOLENIE PRZEDSZKOLAKÓW

Dlatego z dość niemiłym uczuciem wyszedłem ostatnio po obejrzeniu pokazowego treningu w najmłodszej grupie wiekowej pewnego ekstraklasowego klubu (mniejsza o nazwy, wyjątkowo mi nie chodzi o znęcanie się nad konkretnym przypadkiem, lecz o uchwycenie zjawiska). Złe przeczucia miałem już przed pierwszym gwizdkiem, gdy trener powiedział do rodziców nowego chłopaka, że on nie zajmuje się zapisami, tylko SZKOLENIEM, choć tak naprawdę powinien się zajmować BAWIENIEM. Mieć pedagogiczne zacięcie. Być odpowiednikiem pani z przedszkola, tyle że w dresie. Patrząc na tych przedszkolaków, wiedziałem już, że za wiele zabawy w tym nie będzie. Oni przyszli tam, bo lubią grać w piłkę, a oni i ich rodzice wyobrażali sobie, że na treningach piłkarskich będą mieli ku temu okazję. Tego jednak nie było. Teoretycznie zajęcia odbywały się w formie gier i zabaw, czyli tak, jak powinny. Ale były w nich tylko mikroskopijne ilości elementów kopania piłki czy strzelania goli. Początkujący, który przez kilka minut błąkał się samotnie po boisku, nie wiedząc, co ma robić, w końcu zszedł zapłakany i nie chciał już wrócić na boisko. Gdy się uspokoił, zaczął grać z tatą. Nie zniechęcił się do piłki. Zniechęcił się do treningów. Przy wyjściu trener przekazał rodzicom, że chyba jeszcze jest za mały na treningi. Bo trener zawsze wszystko robi przecież dobrze.

ZABAWA W STRZELANIE GOLI

Zdaję sobie sprawę, że wśród absolutnie najmłodszych, przedszkolaków, nie może być jeszcze mowy o zwyczajnym graniu w piłkę. Co chwilę ktoś strzeliłby samobója, złapał piłkę w ręce, popłakał się albo kompletnie nie zwracał uwagi na linię autową. Ale czy to w sumie coś tak strasznego? Czy nie przychodzą tam dokładnie po to, by strzelić możliwie wiele goli na obojętnie którą bramkę? Z czasem złapią, jak się prowadzi piłkę i jak dokładnie ją podawać, trener coś może im przemycić. Jednak znów, po dwudziestu latach, widziałem to, co samego tak mnie zniechęcało: trening piłkarski, na którym nie gra się w piłkę. A załamałem się tym widokiem dlatego, że oglądałem zajęcia w klubie Ekstraklasy. W miejscu, w którym są pieniądze, trenerzy i dobre warunki, a nie gdzieś na totalnej prowincji z dala od świata. Skoro tam tak było, to pewnie wciąż jest tak w wielu miejscach.

PSY, KTÓRYM RZUCI SIĘ KOŚĆ

Dużo się mówi w ostatnich latach o dzieciach, które nie chcą się ruszać, o pokoleniu, które w futbol gra tylko wirtualnie i o rodzicach, którzy boją się, że ich dziecko spoci się na treningu. Jednak z moich obserwacji wynika, że w 2022 roku u tych zupełnie najmłodszych nic się nie zmieniło i słynne powiedzenie: “Nie pytałbym dziecka, co to jest szczęście. Po prostu dałbym mu piłkę” wciąż jest aktualne. Dopiero z wiekiem, u szkolnych dzieci, zainteresowania pewnie przesuwają się w inną stronę. Pytanie dlaczego. Ci, którzy działają w piłce, zrzucają to na społeczeństwo i rodziców. Ale być może część winy jest też w nich. Na obwolucie książki “Trainer, wann spielen wir” zamieszczono cytat z Pepa Guardioli: “Moi zawodnicy mają szczęście, że codziennie mogą na treningu grać. Piłka jest najważniejsza. Gdy im ją rzucam, są jak psy, którym rzuci się kość: szaleni ze szczęścia”. To prawda. Mają szczęście. Bo o ile granie w piłkę jest fajne zawsze, to treningi piłkarskie tylko czasami. Boję się myśleć, ile zakochanych w piłce dzieci polski futbol traci bezpowrotnie już przy pierwszym kontakcie, bo akurat nie miały szczęścia trafić na trening, na którym gra się w piłkę. Ale obawiam się, że wciąż może ich być za dużo.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.
Komentarze 0