Zakazane earwormy: przypominamy 5 okropnych przebojów, o których wszyscy wolelibyśmy zapomnieć

Los-Del-Rio-fot.-Evan-Agostini-Liaison.jpg
fot. Evan Agostini/Liaison

Flume wygrzebał ostatnio z pawlacza popkultury piosenkę Włochów z Eiffel 65, która ponad dwadzieścia lat temu znalazła się na szczycie list przebojów w kilkunastu krajach, a w Stanach dotarła do szóstego miejsca Billboard Hot 100. Ostatecznie o porwaniu się na taki remix można powiedzieć to, co Wojciech Łazarek powiedział o pracy trenera piłkarskiego: przypomina całowanie tygrysa w dupę. Przyjemność żadna, a ryzyko duże. A Blue (Da Ba Dee) to i tak zaledwie wierzchołek góry lodowej.

Naukowcy z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej prowadzili kiedyś badania nad earwormami, czyli kawałkami, które wpadają do głowy i zaczynają tam grać na pętli - czy tego chcemy, czy nie. Okazuje się, że w 15% przypadków jest to nieprzyjemnie doświadczenie, które może doprowadzić człowieka do stanu z pogranicza zaburzeń obsesyjno-kompulsyjnych. Ostrzegamy więc, że zostajecie tutaj na własną odpowiedzialność.

1
Bomfunk MC's - Freestyler (1999)

Przełom lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych przyniósł wysyp muzyki o dziejowym ciężarze gatunkowym. Eminem wydał właściwy debiut, który na dłuższy czas zmienił układ sił w przemyśle rozrywkowym. Tego samego dnia co The Slim Shady LP ukazało się także Things Fall Apart od The Roots, uchodzące po dziś dzień za monument conscious hip-hopu. The White Stripes pokazali kierunek, w którym na przestrzeni kolejnej dekady miała podążyć znaczna część sceny gitarowej, a rok z okładem później Radiohead - posiłkując się katalogiem wytwórni Warp - nagrali jedną z najbardziej olśniewających i nowatorskich płyt w dziejach, Kid A.

I można by tak wymieniać w nieskończoność, ale po co, skoro największym hitem 2000 roku okazała się piosenka fińskiego rapera, której kultowy fragment całe pokolenia błędnie odczytywały jako łaka maka fą?!

2
Scatman John - Scatman (Ski-Ba-Bop-Ba-Dop-Bop) (1994)

Są rzeczy, których zdecydowanie łączyć się nie powinno. Na przykład alkohol i telefon do byłej. Albo - jazzowy scat i muzyka dance. Tej drugiej przewiny dopuścił się John Larkin, który na początku lat dziewięćdziesiątych zamienił Kalifornię na Berlin i stamtąd - już pod pseudonimem Scatman John - zaczął rozsiewać swoją twórczość. I nie będzie chyba przesadą, jeśli napiszemy, że jego flagowy singiel Scatman (Ski-Ba-Bop-Ba-Dop-Bop) to rzecz najpotworniejsza.

Singiel rozszedł się podobno w nakładzie przekraczającym sześć milionów egzemplarzy. Ludzie ludziom zgotowali ten los.

3
Lou Bega - Mambo No. 5 (A Little Bit of...) (1999)

Niemcy odpowiedzialni są w zasadzie za jeszcze jedną próbę spustoszenia życia duchowego ludzkości u progu końca wieku. Właśnie w tamtejszej Bawarii przyszedł na świat piosenkarz sycylijsko-ugandyjskiego pochodzenia, David Lubega. I to on dopuścił się blitzkriegu na listy przebojów, kiedy sięgnął po kubańską piosenkę w stylu mambo z początku lat pięćdziesiątych, by przerobić ją na koszmarek, straszący ludzkość nawet bardziej niż perspektywa pluskwy milenijnej.

Spadkobiercy autora oryginału, Péreza Prado przez lata toczyli sądową batalię z Lou Begą, ale nie udało im się postawić go przed plutonem egzekucyjnym. Mało tego - wokalista dostał jeszcze nominację do Grammy w kategorii Best Male Pop Vocal Performance, gdzie przegonił go jednak Sting z Brand New Day.

4
Los Del Rio - Macarena (1995)

Ninetiesy przyniosły takie parkietowe szlagiery jak Hey Boy Hey Girl od The Chemical Brothers, Born Slippy Underworld czy Around The World Daft Punk, ale żadnemu z tych wykonawców nie udało się zainfekować masowej wyobraźni w sposób równy one-hit wonderom z Los Del Rio. W 1993 roku duet podbił iberyjski rynek z Macareną, a niedługo później ich przebój dostał jeszcze światowego turbodoładowania, kiedy na warsztat wzięli go Bayside Boys. Epidemiczny charakter popularności tego kawałka to w dużej mierze także zasługa układu choreograficznego, stanowiącego poniekąd odpowiedź na Kaczuchy.

Jeden z naszych redaktorów wciąż ma w pamięci dzień, w którym - podczas wakacyjnej audycji Lato z radiem - usłyszał Macarenę po raz pierwszy. Wspomina to wydarzenie jako najczarniejszy moment swojego dzieciństwa.

5
Mr.President - Coco Jamboo (1996)

Coco Jamboo i do przodu - to moje hasło. Dobre, nie? No właśnie nie bardzo, chociaż trzeba ekipie Mr.President przyznać, że w wakacje 1996 roku wywołała falę tsunami, na której udało jej się przesurfować aż do rozpadu grupy, który nastąpił ponad dekadę później, a to nie lada sztuka.

W tym miejscu kilka luźnych wniosków. Po pierwsze - czy ten ich flecik nie stanowił czasem zapowiedzi Praise The Lord (Da Shine)? Po drugie - najlepsza rzecz, jaką przyniosło Coco Jamboo to ten mash-up z Hemp Gru. Po trzecie - czy zdawaliście sobie sprawę, że istnieje oficjalna wersja bożonarodzeniowa tego numeru? Jeśli nie, to Gwiazdka nadeszła szybciej w tym roku.

6
Outro

Zaledwie uchyliliśmy tutaj drzwi starej szafy, prowadzącej do Narni wypartych wspomnień, ale w obawie o równowagę emocjonalną musimy czym prędzej je zamknąć. Nie znaczy to jednak, że nie podejmiemy ponownie tej próby sił. Ace of Base i Aqua już czekają w kolejce.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Różne pokolenia, ta sama zajawka. Piszemy dla was o wszystkich odcieniach popkultury. Robimy to dobrze.